Szantaż. Zygmunt Zeydler-ZborowskiЧитать онлайн книгу.
nocny dyżur?
– Ja – odpowiedziała siostra Zofia. – I chyba Marysia.
– Gdyby z tym chłopcem były najmniejsze nawet komplikacje, proszę natychmiast dzwonić do mnie do domu.
– Dobrze, panie doktorze.
Na korytarzu podeszła do niego Teresa i powiedziała:
– Jakiś chłopiec przyniósł list do pana, doktorze.
Paweł zdziwiony wziął do ręki kopertę zaadresowaną na maszynie, rozerwał ją i wyjął kartkę papieru pokrytą pośpiesznym, nerwowym pismem. List był bez nagłówka. „Proszę spowodować, aby moja żona zmieniła natychmiast miejsce pracy. Ostrzegam, że nie będę dłużej tolerował tych flirtów. Jeżeli pan nie przestanie się interesować moją żoną, zniszczę pana. Potrafię to zrobić. Mokrzycki”.
Paweł wsunął list do kieszeni spodni i podrapał się w zamyśleniu za uchem. Zastanawiał się, jak ma postąpić. Czy pokazać to Joannie? Chyba tak.
Zanim jednak doszedł do pokoju lekarskiego zmienił zdanie. Po co? Nie ma sensu denerwować Joanny. I tak dosyć ma kłopotu z tym starym maniakiem. Niespodziewanie Joanna sama zaczęła rozmowę na ten temat.
– Słuchaj, Paweł, czyś ty nie dostał jakiegoś listu od mego męża?
– A bo co? – spytał, pragnąc zyskać na czasie.
– No mów, dostałeś czy nie?
– Dostałem.
– Spodziewałam się tego. Był tu dzisiaj i zrobił mi potworną awanturę.
– Tu w szpitalu? Kiedy to było?
– Jak operowałeś tego boksera.
– Ale o co mu poszło?
– Jak zwykle scena zazdrości. Oczywiście o ciebie. Popełniłam wczoraj jeden błąd.
– Jatki?
– Powiedziałam Karolowi, że mam nocny dyżur w szpitalu.
– A tymczasem ty pielęgnowałaś chorą ciocię.
– Nie bądź zbyt domyślny.
Uśmiechnął się.
– Nie trzeba tu chyba zbytniej domyślności. I jak się twój mąż dowiedział, że nieco rozminęłaś się z prawdą?
– Przyleciał w nocy do szpitala.
– Do szpitala?
– No właśnie. Tego przecież nie mogłam przewidzieć. Dowiedział się, że Rawicki ma dyżur i wyszedł w tym przekonaniu, że ty i ja… że ja z tobą…
– Nie możesz mu tego wytłumaczyć, że to nie ja?
– Próbowałam. Nie wierzy.
Paweł zamyślił się. Wyjął papierosa. Po chwili znowu się odezwał:
– Słuchaj, Joanno, musisz to jakoś załatwić. Nie możesz narażać się na ciągłe awantury, a mnie na skandale, bo w końcu do tego dojdzie. Dzisiaj dostałem od twego męża list z pogróżkami. Napisał, że mnie zniszczy, jeżeli ty nie przestaniesz tutaj pracować.
– Chyba się nie przejmujesz takimi głupstwami?
– Nie przejmuję się – powiedział bez przekonania Paweł. – Ale w końcu to nie należy do przyjemności. Poza tym dzisiaj list, a jutro przyjdzie tu szanowny małżonek i wsypie mi do herbaty trucizny. Jako profesor chemii ma w tym zakresie szerokie możliwości.
Joanna niecierpliwie ściągnęła brwi.
– Nie mów głupstw. Karol nie byłby zdolny do czegoś podobnego.
– To nigdy nie wiadomo. Mężczyzna w tym wieku, ogarnięty obsesją, zdolny jest do różnych rzeczy. W każdym razie radzę ci, żebyś tę sprawę możliwie jak najszybciej załatwiła.
– Ale jak to załatwić? – powiedziała cicho Joanna.
– Rozejdź się z nim. To chyba najprostsze.
– Nie mogę tego zrobić.
– Dlaczego?
– Mam swoje powody.
Paweł wzruszył ramionami. Zaczynało go to wszystko już drażnić.
– Rób jak uważasz, ale ja nie chciałbym być ciągle napastowany przez twego męża. Jeżeli to potrwa dłużej, to będę musiał się z nim rozmówić.
Spojrzała na niego zaniepokojona.
– Nie, nie. Bardzo cię proszę. Ja sama to załatwię. – Zadzwonił telefon. Joanna podniosła słuchawkę. – To do ciebie – powiedziała.
Posłyszał głos Elżbiety. Powiedziała, że Krysia gorzej się dzisiaj czuje i pytała, czy może ją przywieźć do szpitala.
– Oczywiście – rzucił w słuchawkę Paweł. – Bierz taksówkę i zaraz przywoź małą.
– Nowa pacjentka? – spytała Joanna.
– Siostrzenica mojej żony.
– Gdzie ją położysz?
– W tym małym pokoju. Wczoraj zwolniło się łóżko.
– Zdaje się, że profesor rezerwował to łóżko dla jakiegoś swojego pacjenta.
– Nic nie szkodzi. Pogodzimy się z profesorem.
Wszedł Rawicki. Obrzucił szybkim spojrzeniem Pawła i Joannę i uśmiechnął się domyślnie.
– Operował pan dzisiaj, panie kolego? – spytał siadając.
– Tak, tego młodego boksera.
– Operacja oczywiście udała się.
– Owszem, zupełnie nieźle się udała – powiedział Paweł, nie zwracając uwagi na ironiczny ton Rawickiego.
– Miejmy nadzieję, że pacjent wyżyje.
– Nie rozumiem co pan chce przez to powiedzieć.
Rawicki zaśmiał się swym niemiłym gardłowym śmiechem.
–