Kryminał. Zygmunt Zeydler-ZborowskiЧитать онлайн книгу.
kroki. Obejrzała się i w tej chwili poczuła, jak krew gorącą falą uderza jej do głowy. Poznała tego człowieka, który od jakiegoś czasu ją śledził. Poczęła biec. Zadyszana dopadła do przystanku. Kiedy znalazła się w grupce ludzi oczekujących na autobus, poczuła się bezpieczna. Rozejrzała się dokoła. Tym razem jednak nigdzie nie dostrzegła tajemniczego mężczyzny. Odetchnęła z ulgą. Ale zaraz pojawiło się przerażenie. A może w ogóle go nie było? Może to jej się zdawało? Może znowu jakieś halucynacje?
Nadjechał autobus. Wsiadła wepchnięta przez tłum ludzi. W głowie czuła nieznośny ucisk, w uszach jej szumiało. Była na wpół przytomna. „Jednak doktor Zelman ma rację – myślała. – Jestem wariatką. Muszę iść do szpitala dla umysłowo chorych”.
Nie pamiętała kiedy wysiadła przy Alei Niepodległości. Jak pijana szła w kierunku domu. W bramie posłyszała swoje imię.
– Hanka.
Odwróciła się gwałtownie.
– Karol, to ty? Przestraszyłeś mnie.
Zaśmiał się.
– A któż by tu mógł wyczekiwać na ciebie? Byłem na górze. Myślałem, że już wróciłaś. Coś taka zdenerwowana?
– Nic, nic. Chodź.
Ruchem pełnym serdeczności wziął ją pod rękę.
– Haneczko, co ci jest? Powiedz.
– Znowu go widziałam.
– Kogo?
– No tego typa, który za mną łazi.
Przyciągnął ją ku sobie.
– Dajże spokój. Po co ty sobie urajasz takie historie. Przecież to nie ma sensu. Nikt za tobą nie łazi. A zresztą tylu ludzi zna się z widzenia, że czasem może się zdarzyć, że zobaczysz jakąś znajomą twarz, ale to wcale nie dowodzi, że ktoś za tobą łazi.
– Wpadniesz do mnie na chwilę? – spytała, uwalniając się z jego uścisku.
– Jeśli mnie zaprosisz…
– No chodź, napijesz się herbaty. Mam parę jajek. Usmażę jajecznicę na boczku.
Kawalerka była skromna, ale przyjemnie urządzona. Widać było, że mieszkająca tu osoba ma dużo dobrego smaku i że przy stosunkowo niewielkim wkładzie pieniędzy potrafi stworzyć przytulne, nowoczesne wnętrze.
– Siadaj i przejrzyj gazetę – powiedziała Hanka – zaraz przygotuję kolację.
– Może ci coś pomóc?
– Nie, nie, dziękuję ci, nie trzeba. Nic takiego znowu nie ma do roboty.
Po chwili jajka zaczęły skwierczeć na patelni i rozszedł się miły zapach przysmażanego boczku.
Jedli z apetytem. Oboje byli głodni.
Kiedy Hanka zebrała talerze ze stolika, Karol spytał:
– Byłaś u tego konowała?
– Oczywiście, że byłam. To nie żaden konował, to dobry doktor.
Wzruszył ramionami.
– Wszyscy oni są dobrzy do brania forsy.
– Nie chciał wziąć ode mnie ani grosza.
– Dziwne. Widocznie chce sobie odbić następnym razem.
Spojrzała na niego z niechęcią.
– Masz bardzo niemiły sposób oceniania ujemnie ludzi, których nawet nie znasz.
– Bardzo cię przepraszam, ale to nie jest ścisłe. Jestem niechętnie nastawiony do lekarzy. Po prostu mam bardzo niemiłe doświadczenia, jeśli chodzi o kontakty z przedstawicielami medycyny.
– Ale do doktora Zelmana masz zaufanie.
Skrzywił się.
– No tak… chyba tak. Przyznać muszę bezstronnie, że to jest niegłupi facet. Zresztą wiesz, że to były mąż mojej ciotki, więc rodzinne więzy grają tu pewnie jakąś rolę. Ale mówiąc poważnie, to wydaje mi się, że lepiej byś zrobiła, żebyś się trzymała Zelmana i już nie chodziła po innych lekarzach, bo każdy ci powie co innego i w końcu zrobi ci się kompletny mętlik w głowie. Z naukami ścisłymi to zupełnie co innego, zawsze jednak dwa razy dwa jest cztery. A jeśli chodzi o medycynę, to ilu lekarzy, tyle teorii i bądź tu człowieku mądry.
Hanka uważnie przyglądała się Karolowi. Właściwie dopiero w tej chwili uprzytomniła sobie, że to jest przecież bardzo przystojny chłopak. Wprawdzie niezbyt wysoki, ale dobrze, proporcjonalnie zbudowany. Piękna, falująca czupryna, ciemne aksamitne oczy, ładny profil. Niejedna dziewczyna byłaby zachwycona, żeby móc się pochwalić takim narzeczonym. Uroku dodawało mu jeszcze ziemiańskie pochodzenie. Nie afiszował się tym, ale chętnie wspominał dzieciństwo spędzone w pięknym majątku na Lubelszczyźnie. Podobno też był przez rodzinę matki skoligacony z Lubomirskimi.
– Zła jesteś na mnie? – spytał.
– Nie, nie. Dlaczego?
– Zdawało mi się. Jeżeli chcesz, to zostań pacjentką Orłowskiego, a nie Zelmana. Mnie przecież na tym nie zależy. Wybierz sobie tego lekarza, do którego masz większe zaufanie.
Uśmiechnęła się.
– Wcale nie myślałam teraz o lekarzach. I w ogóle przestańmy rozmawiać na temat chorób, lekarzy i medycyny.
– O czym chcesz mówić?
– Wszystko jedno o czym. Chociażby o jakimś filmie.
Karol spojrzał na bladą, zmęczoną twarz Hanki.
– Wiesz co? Ja mam lepszy pomysł. Pójdę do domu, a ty się położysz spać. Powinnaś wypocząć.
– Ty czasem miewasz genialne pomysły – powiedziała Hanka. – Rzeczywiście jestem dzisiaj skonana. Masz papierosy?
– Akurat skończyły mi się. Ale, jeżeli chcesz, to skoczę na dół i przyniosę