Pierwsza Spowiedniczka. Terry GoodkindЧитать онлайн книгу.
bo sama przytłaczająca ciemność zagradzała wejście w boczne korytarze. Albo te paskudne, nieruchome płócienne zasłony.
Czuć tu było suchym kurzem z niewielką domieszką swądu palącej się smoły, pewnie z pochodni w ruchliwszych sektorach. Magda bacznie sprawdzała – na tyle, na ile mogła – każde pomieszczenie, które mijała, ale nikogo nie zobaczyła. Każda izba była kompletnie pusta, zupełnie pozbawiona mebli, i nic nie wskazywało na to, do czego służyła. Każda wyglądała tak, jakby nikt nigdy tu nie przebywał. Magda nie słyszała żadnych głosów. Jakby weszła do pustego świata, całkowicie pozbawionego życia.
Zatrzymała się i odwróciła, bo wydało jej się, że z tyłu rozległ się jakiś dźwięk. Jakiś czas stała zupełnie nieruchomo, wstrzymując oddech, nasłuchując, ale nic nie usłyszała. Wreszcie swobodniej odetchnęła i poszła dalej, ale od czasu do czasu zerkała przez ramię.
Nie przypominała sobie, by gdziekolwiek indziej w Wieży czuła się taka osamotniona. Nigdy przedtem nie była w katakumbach, więc właściwie nie wiedziała, jakie są. Nawet miejsca spoczynku zmarłych wydawały się mniej opustoszałe i smutne niż korytarze prowadzące do spirytystki. Magda nie miała pojęcia, że pod Wieżą istnieją takie dziwne, opuszczone sektory.
Każdy tunel wyglądał tak samo. Bardzo łatwo byłoby się zgubić w ich plątaninie. Sprawdzała mapę na każdym skrzyżowaniu i była wdzięczna, że Tilly ją zdobyła.
Znienacka znalazła się na końcu korytarza. Miała przed sobą łukowate przejście zasłonięte szorstkim czerwonym płótnem. Tu kończyła się mapa. To o tym miejscu mówiła Tilly.
Jakiś czas Magda stała nieruchomo, nie bardzo wiedząc, co robić. Nie było drzwi, w które mogłaby zapukać.
– Jest tam kto?! – zawołała wreszcie.
Jej głos odbił się echem w zimnym korytarzu.
– My tu jesteśmy – odparł z głębi kobiecy głos. – Po co przyszłaś?
– Przyszłam, żeby porozmawiać ze zmarłym.
Słychać było tylko syk płomienia w latarni Magdy stojącej bez ruchu i patrzącej, jak mgiełka jej oddechu wznosi się powoli w nieruchomym powietrzu. Obejrzała się w mrok, kiedy tak czekała, nasłuchując odgłosu, który wcześniej słyszała.
– Wejdź, jeśli naprawdę tego chcesz – powiedziała kobieta.
Coś w głosie tamtej kazało się Magdzie zastanowić, czy nie powinna teraz zawrócić, póki ma na to szansę.
ROZDZIAŁ 23
Magda – zanim całkiem straciła odwagę – odsunęła nieruchomą, wyblakłą czerwoną zasłonę i weszła w wąski korytarz. Miał niskie, łukowate sklepienie i prowadził przez mrok ku stonowanemu światłu. Na końcu była owalna izba oświetlona wieloma grubymi świecami. Wykuto ją w tym samym jasnym piaskowcu, co resztę katakumb. Świece stały na wyciętych w ścianach półkach. Izba zalana była ich łagodnym, ciepłym, bursztynowym blaskiem.
Po prawej stronie Magda zobaczyła ciemne wejście prowadzące prawdopodobnie do reszty pomieszczeń. Przypuszczała, że spirytystka będzie właśnie tam.
Pośrodku izby siedziała po turecku na podłodze szczupła młoda kobieta. Włosy miała bardzo krótkie, cienkie, brązowe; ubrana była w ciemną, luźną suknię, całkiem zakrywającą nogi, lecz odsłaniającą ramiona i szczupłe ręce. Dłonie złożyła na podołku.
Oczy miała zasłonięte dziwną opaską z grubej skóry. Skórzany pasek pośrodku nacięto, tak żeby przylegał do delikatnego nosa kobiety. Sięgał od skroni do skroni, z tyłu głowy był związany rzemykiem. W skórze starannie wytłoczono magiczne symbole i zaklęcia, niektóre linie pokolorowano. Brzegi opaski były wygładzone i podniszczone, co świadczyło, że służyła już od jakiegoś czasu.
Była przepięknej roboty, ale zakrywała oczy kobiety, co wzbudziło w Magdzie złe przeczucia.
Kobieta przekrzywiła głowę, jakby chciała słuchem zlokalizować gościa.
– Witaj.
– Dziękuję – powiedziała Magda. Zajrzała w ciemne boczne przejście, ale nikogo nie zobaczyła. – Jesteś Izydorą?
Młoda kobieta się uśmiechnęła, co uwydatniło jej kości policzkowe. Uśmiech, choć miły, nie całkiem uspokoił Magdę. Mina kobiety i bruzdy wokół jej ust wyrażały nieustępliwość i surowość kłócące się z młodym wiekiem. Trochę przypominało to Magdzie wyraz oczu osieroconych dziewczynek, sprytem utrzymujących się przy życiu w uliczkach Aydindril. Te dziewczynki były twarde ponad swój wiek.
– Jestem Izydora. Obcy bardzo rzadko tu zachodzą. Ktoś ty?
– Magda Searus.
– A, żona Baraccusa. Słyszałam o tobie.
Magda nie wiedziała, czy to dobrze, czy źle. Znowu spojrzała w ciemne przejście, zastanawiając się, czy spirytystka słyszy tę rozmowę.
Chociaż większość ludzi o niej słyszała, a sporo ją znało i lubiło, wiedziała, że są i tacy, którzy jej nie lubią. Niektóre kobiety jej zazdrościły, miały za złe, że udało jej się oczarować i poślubić Pierwszego Czarodzieja. Niektórzy mężczyźni uważali, że Pierwszy Czarodziej w ogóle nie powinien się żenić, a zwłaszcza z atrakcyjną młodą kobietą, bo to go tylko odrywa od ważnych spraw. Wielu ludzi zaś po prostu miało jej za złe, że nie mając daru, poślubiła takiego ważnego człowieka. Uważali, że to się nie godzi.
Wiedziała też, że niektórzy – oprócz paru członków rady – poczuli do niej nienawiść po tej przemowie w zakrwawionym stroju w komnacie rady. Nie podobało się im, że coś zakłóciło ich spokojne życie w Wieży. Zupełnie jakby to ona, ostrzegając przed niebezpieczeństwem, osobiście je na nich sprowadziła. Jednak prawdy nie da się zmienić, chociaż takie ich nastawienie było bardzo frustrujące.
– Współczuję straty – powiedziała Izydora. – Pierwszy Czarodziej był wspaniałym człowiekiem.
– Dziękuję. Przyszłam tu właśnie w jego sprawie. Chciałabym pomówić ze spirytystką, jeśli można.
– Obawiam się, że nie. Jedynym zadaniem spirytystki jest wspieranie czarodziejów w ich pracy. Nie wiem, co ci powiedziano, ale ona nie udziela duchowych konsultacji, czy to dla pociechy, czy ku rozrywce innych ludzi. Nakazała mi, bym mówiła, że jej praca jest niezmiernie ważna i że kosztuje ją tak wiele wysiłku, że nie może widywać nikogo poza czarodziejami. Przykro mi.
Magda wiedziała, co jej dano do zrozumienia.
– Powiedziano mi jedynie, że pozbawiona daru osoba mogłaby się z nią zobaczyć.
Izydora rozważyła słowa Magdy.
– Czy to ważne?
– Dla mnie tak. I mogę cię zapewnić, że nie chodzi mi ani o pociechę, ani o rozrywkę. Chętnie pozostawiłabym zmarłych w spokoju.
Młoda kobieta uśmiechała się przez chwilę z roztargnieniem.
– Chodziło mi o to, czy to ważne dla nas?
To pytanie odrobinę Magdę zdziwiło.
– Całkiem możliwe, że ma zasadnicze znaczenie dla naszego przeżycia.
– Wróć innego dnia.
Magda zastygła, zaskoczona szorstkością odmowy. Nie dano jej szansy wytłumaczenia się. Uznała, że nie po to dotarła aż tutaj, żeby tak łatwo się poddać.
– To ważne dla dalszego istnienia naszych ludzi i naszych obyczajów. Toczymy wojnę i wszyscy jesteśmy zagrożeni. Potrzebna