Эротические рассказы

Kryminał. Zygmunt Zeydler-ZborowskiЧитать онлайн книгу.

Kryminał - Zygmunt Zeydler-Zborowski


Скачать книгу
po­my­ślał, że pan dok­tor po­mimo „ru­chu” zdą­żył za­uwa­żyć, że dziew­czy­na była bar­dzo ład­na. Nic jed­nak nie po­wie­dział, ukło­nił się i wy­szedł.

      Nie było świad­ków zbrod­ni. Nikt z obec­nych w tym cza­sie w po­go­to­wiu nic nie wi­dział, a je­że­li na­wet ktoś coś za­uwa­żył, nie chciał się do tego przy­znać.

      Do­wnar po­now­nie obej­rzał zwło­ki, na­stęp­nie ka­zał je za­brać do am­bu­lan­su i ski­nął na ko­le­gów. Po­je­cha­li do ko­men­dy.

      Oszo­ło­mio­ny i przy­gnę­bio­ny sier­żant Kraw­czyk raz jesz­cze mu­siał opo­wie­dzieć cało zda­rze­nie.

      – To nie moja wina, pa­nie ma­jo­rze, sło­wo ho­no­ru. Za­ła­twi­łem wszyst­ko, jak trze­ba. Skąd mo­głem wie­dzieć, że…

      – Nie de­ner­wuj­cie się – uspo­ko­ił go Do­wnar. – Nikt was o nic nie ob­wi­nia. Opo­wia­daj­cie od po­cząt­ku, jak to się wszyst­ko sta­ło.

      – No więc… – sier­żant od­chrząk­nął i prze­łknął śli­nę – no więc było tak: wsa­dzi­łem dziew­czy­nę do ra­dio­wo­zu na siłę, bo się opie­ra­ła i klę­ła jak przed­wo­jen­ny do­roż­karz. Po­je­cha­li­śmy na Ho­żą, do po­go­to­wia, za­pro­wa­dzi­łem ją do le­ka­rza. Ka­zał nam za­cze­kać w hal­lu. No to cze­ka­li­śmy. Po­wie­dzia­ła, że chce do to­a­le­ty. Nie mo­głem jej nie po­zwo­lić. Po­szła. Po­tem zro­bi­ło się za­mie­sza­nie, bo przy­wieź­li ja­kie­goś pi­ja­ka po­ra­nio­ne­go jak cho­le­ra. Krew się z nie­go lała, ale tak się awan­tu­ro­wał, że dwóch sa­ni­ta­riu­szy nie mo­gło mu dać rady. Chcia­łem po­móc, aż tu na­gle krzyk się robi. Od­wra­cam się. Pa­trzę, a ta dziew­czy­na leży na pod­ło­dze. Jak­by we mnie ja­sny pio­run strze­lił, pa­nie ma­jo­rze. W pierw­szej chwi­li zu­peł­nie zba­ra­nia­łem. Wszyst­kie­go mo­głem się spo­dzie­wać, tyl­ko nie tego, żeby ją ktoś no­żem pchnął.

      – Nie za­uwa­ży­li­ście, czy ktoś może ucie­kał?

      – Ale skąd! Jak­bym za­uwa­żył, to bym go do­go­nił. Spo­koj­na gło­wa. Bie­gać to ja po­tra­fię. Star­to­wa­łem na­wet kie­dyś na pięć ki­lo­me­trów.

      Do­wnar nie miał za­mia­ru po­dej­mo­wać roz­mo­wy na te­ma­ty spor­to­we. Od­pra­wił sier­żan­ta i po­pro­sił ko­le­gów o do­kład­ne zre­fe­ro­wa­nie spra­wy.

      Cie­ślak mó­wił krót­ko i rze­czo­wo. Ba­czyń­ski od cza­su do cza­su wtrą­cał ja­kieś uzu­peł­nia­ją­ce zda­nie.

      – Bar­dzo dziw­na hi­sto­ria – po­wie­dział Do­wnar, wy­słu­chaw­szy uważ­nie opo­wia­da­nia. – Od­no­si się wra­że­nie, jak­by dziew­czy­na zro­bi­ła całą awan­tu­rę w tym tyl­ko celu, żeby się do­stać do aresz­tu.

      – Wła­śnie – pod­chwy­cił Cie­ślak. – Mnie od razu ta awan­tu­ra wy­da­ła się sztucz­na. Te­raz to jest ja­sne. Bała się. Nie wie­dzia­ła, do­kąd uciec. Czu­ła się bar­dzo za­gro­żo­na. Do­szła do wnio­sku, że aresz­tanc­ka cela bę­dzie naj­pew­niej­szym schro­nie­niem.

      – Nie mo­gła prze­cie li­czyć na to, że ją tu bę­dzie­my trzy­mać do koń­ca świa­ta – za­uwa­żył Ba­czyń­ski. – Bo je­że­li…

      – Czło­wiek ogar­nię­ty pa­ni­ką nie ro­zu­mu­je – prze­rwał mu Cie­ślak. – Za wszel­ką cenę chcia­ła za­pew­nić so­bie bez­pie­czeń­stwo, nie za­sta­na­wia­jąc się nad tym, na jak dłu­go. Scho­wać się, uciec, ra­to­wać ży­cie – to było w da­nym mo­men­cie jej je­dy­nym pra­gnie­niem. Nie my­śla­ła, co bę­dzie da­lej.

      – Mu­sia­ła znać swe­go prze­śla­dow­cę.

      – Praw­do­po­dob­nie tak. Cho­ciaż to nie jest pew­ne. Je­że­li na­le­ża­ła do ja­kie­goś gan­gu, mo­gła otrzy­mać wy­rok śmier­ci, nie wie­dząc, kto ten wy­rok wy­ko­na.

      – Za­pew­ne do­wie­dzia­ła się cze­goś, co mo­gło ko­goś skom­pro­mi­to­wać.

      – Albo mia­ła za­miar wy­co­fać się i syp­nąć kum­pli.

      Ba­czyń­ski skrzy­wił się scep­tycz­nie.

      – Gdy­by zde­cy­do­wa­ła się sy­pać, to za­miast ci na­so­ba­czyć od ostat­nich, po­wie­dzia­ła­by po pro­stu, o co cho­dzi.

      – A może w ostat­niej chwi­li za­bra­kło jej od­wa­gi? Może był w to wszyst­ko za­mie­sza­ny jej naj­droż­szy?

      Do­wnar, któ­ry w mil­cze­niu przy­słu­chi­wał się roz­mo­wie, po­sta­no­wił prze­rwać te teo­re­tycz­ne roz­wa­ża­nia. Od­chrząk­nął i po­wie­dział:

      – Słu­chaj­cie, ko­le­dzy, two­rze­nie co­raz now­szych, na ni­czym nie opar­tych hi­po­tez nie ma naj­mniej­sze­go sen­su. Naj­przód mu­si­my usta­lić kon­kret­ne fak­ty i do­pie­ro w na­stęp­nym eta­pie pró­bo­wać so­bie ja­koś te fak­ty ko­ja­rzyć. Nie wie­my rze­czy za­sad­ni­czej: kim była za­mor­do­wa­na dziew­czy­na? Nie zna­le­zio­no przy niej żad­nych do­ku­men­tów ani w ogó­le to­reb­ki. O ile się orien­tu­ję, nie wy­le­gi­ty­mo­wa­li­ście jej tu­taj.

      – Nie­ste­ty nie – przy­znał ze skru­chą w gło­sie Cie­ślak. – Tak nas za­sko­czy­ła, że…

      – Ro­zu­miem – prze­rwał mu Do­wnar.

      – Wca­le nie je­stem pe­wien, czy i ja nie stra­cił­bym gło­wy, jak­by mnie ktoś tak ni z tego, ni z owe­go sklął od ostat­nich. Trud­no, sta­ło się. Po­wiedz­cie mi cho­ciaż, czy mia­ła to­reb­kę, kie­dy tu przy­szła?

      Cie­ślak wzru­szył ra­mio­na­mi.

      – Nie wiem.

      – Mia­ła to­reb­kę – stwier­dził ka­te­go­rycz­nie Ba­czyń­ski. – Czer­wo­ną.

      – Je­ste­ście tego pew­ni?

      – Mogę przy­się­gać. Po­my­śla­łem so­bie na­wet, jak faj­nie jej pa­su­je ta czer­wo­na tor­ba.

      – Ubra­na była w ja­sne spodnie i bia­łą blu­zecz­kę – spre­cy­zo­wał Do­wnar. – To­reb­ka na pew­no była czer­wo­na?

      – Ko­lo­ry roz­róż­niam pierw­szo­rzęd­nie. Na­wet kie­dyś ma­lo­wa­łem pej­za­że.

      Do­wnar nie zdra­dził za­in­te­re­so­wa­nia dla ma­lar­skie­go ta­len­tu Mie­cia Ba­czyń­skie­go. Ro­zej­rzał się po po­ko­ju i spy­tał:

      – Czy ża­den z was nie spo­tkał kie­dyś, może zu­peł­nie przy­pad­ko­wo, tej dziew­czy­ny?

      Ofi­ce­ro­wie spoj­rze­li po so­bie. Za­le­gła chwi­la kło­po­tli­we­go nie­co mil­cze­nia. Do­wnar cier­pli­wie cze­kał na od­po­wiedź.

      – Ja jej ni­g­dy w ży­ciu nie wi­dzia­łem – po­wie­dział sta­now­czo Cie­ślak.

      – Ani tym bar­dziej


Скачать книгу
Яндекс.Метрика