Fjällbacka. Camilla LackbergЧитать онлайн книгу.
rzeczywiście działały, ale w końcu zaczął dobrze spać. Może właśnie o to chodziło, bo dzięki temu zaczął radzić sobie z żałobą. Nie była już tak dotkliwa, pozwalał sobie nawet pomyśleć o Pii bez obawy, że znów się załamie. Starał się rozmawiać o niej z Tuvą. Opowiadał jej o mamie, pokazywał zdjęcia. Tuva była taka malutka, kiedy Pia umarła, że nie miała własnych wspomnień, więc usiłował jej przekazać jak najwięcej.
– Tatusiu, wyżej!
Krzyczała z zachwytu, kiedy ją bujał, a huśtawka wzlatywała coraz wyżej. Ciemne włosy fruwały jej koło twarzy i jak wiele razy przedtem Martina uderzyło jej niezwykłe podobieństwo do matki. Sięgnął po telefon, żeby ją sfilmować, i cofnął się, żeby mu się zmieściła w kadrze. Zawadził o coś piętami i usłyszał wrzask. Przerażony obejrzał się i zobaczył rocznego chłopczyka z zapiaszczoną łopatką, który krzyczał wniebogłosy.
– Ojej, przepraszam – powiedział z przerażeniem i ukląkł. Usiłował pocieszyć małego.
Rozejrzał się, ale nikt z dorosłych nie ruszył się, żeby podejść do dziecka. Widocznie nie byli jego rodzicami.
– Nie płacz, malutki, zaraz znajdziemy mamę albo tatę – mówił, starając się uspokoić dziecko, które krzyczało coraz głośniej.
Kawałek dalej, pod krzewem, stała, rozmawiając przez telefon, kobieta w jego wieku. Usiłował nawiązać z nią kontakt wzrokowy, ale wydawała się zdenerwowana, mówiła ze złością, energicznie gestykulując. Pomachał do niej, ale nadal go nie widziała. Zwrócił się do Tuvy, jej huśtawka zwolniła:
– Zaczekaj chwilę, tylko odprowadzę tego malucha do mamy.
– Tatuś kopnął malucha – stwierdziła pogodnie Tuva.
Martin gwałtownie pokręcił głową.
– Nie, tatuś nie kopnął, tylko… nieważne, potem porozmawiamy.
Wziął na ręce krzyczące dziecko i miał nadzieję, że zdąży podejść, zanim matka zorientuje się, że obcy mężczyzna niesie jej synka. Nie musiał się martwić, bo nadal była bardzo zajęta rozmową. Patrzył, jak rozmawia i gestykuluje, i zdenerwował się. Mogłaby lepiej pilnować dziecka. Chłopczyk wrzeszczał tak, że uszy pękały.
– Przepraszam – powiedział, podchodząc.
Kobieta umilkła w pół zdania. W oczach miała łzy, na policzkach rozmazany tusz.
– Muszę kończyć, twój syn płacze! – powiedziała i się rozłączyła się.
Wytarła łzy i wyciągnęła ręce do synka.
– Przepraszam, wpadłem na niego – wyjaśnił Martin. – Chyba nic mu się nie stało, ale się przestraszył.
Kobieta uściskała małego.
– To nic takiego, po prostu wszedł w fazę, kiedy dzieci boją się obcych – powiedziała, mrugając oczami, żeby się pozbyć łez.
– Wszystko w porządku? – spytał.
Zaczerwieniła się.
– Przepraszam, głupio mi, że tu ryczę, Jona też nie dopilnowałam. Na pewno uważasz, że jestem okropną matką.
– Ależ skąd, nie przejmuj się, małemu nic się nie stało. Mam nadzieję, że tobie też nic nie jest.
Nie chciał jej wypytywać, ale wyglądała na zrozpaczoną.
– Nikt nie umarł, chodzi tylko o to, że mój były jest durniem. Jego nowa dziewczyna najwyraźniej nie jest zainteresowana jego bagażem z przeszłości, więc właśnie mi zakomunikował, że nie weźmie Jona na trzy dni, jak się umawialiśmy, bo Madde chce, żeby spędzili ze sobą trochę czasu we dwoje.
– Żałosne – stwierdził Martin. Zdenerwował się. – Co za dupek.
Uśmiechnęła się. Zapatrzył się na jej dołeczki.
– A ty?
– Ja? W porządku – odparł.
Wtedy się roześmiała.
Jakby coś ją rozświetliło od środka.
– Pytałam, które jest twoje.
Kiwnęła głową w stronę placu zabaw. Martin złapał się za głowę.
– No jasne. O to chodziło. To ta mała na huśtawce, z niezadowoloną miną, bo została unieruchomiona.
– Ojej, to lepiej idź ją pohuśtaj. A może jej mama też tu jest?
Martin się zaczerwienił. Czy ona z nim flirtuje? Złapał się na tym, że chciałby. Nie wiedział, co powiedzieć, ale w końcu uznał, że najlepiej powiedzieć prawdę.
– Nie, jestem wdowcem – odparł.
Wdowcem. Zabrzmiało to tak, jakby był osiemdziesięciolatkiem, a nie młodym ojcem małej dziewczynki.
– Ojej, przepraszam – powiedziała, kładąc rękę na ustach. – A ja głupio żartuję, że nikt nie umarł.
Położyła dłoń na jego ramieniu. Martin uśmiechnął się uspokajająco. Nie chciał, żeby się martwiła albo czuła zakłopotana, wolałby, żeby się śmiała. Chciał znów zobaczyć jej dołeczki.
– W porządku – zapewnił. Widział, że się uspokoiła.
Za jego plecami Tuva wołała coraz bardziej natarczywie:
– No taaatooo!
– Lepiej idź, pobujaj ją – powiedziała, ścierając z buzi Jona piasek i smarki.
– Może się tu jeszcze spotkamy? – spytał.
Uświadomił sobie, że mówi to z nadzieją. Uśmiechnęła się, dołeczki stały się jeszcze wyraźniejsze.
– Często tu przychodzimy. Jutro też będziemy – odparła. Radośnie kiwnął głową i ruszył do Tuvy.
– To się zobaczymy – powiedział, próbując nie uśmiechać się tak szeroko.
W następnej chwili zawadził o coś piętami. Rozległ się głośny wrzask. Usłyszał, jak Tuva na huśtawce wzdycha.
– Ojej, tato…
W środku tego zamieszania zadzwonił jego telefon. Wyszarpnął go z kieszeni. Na wyświetlaczu zobaczył imię: Gösta.
– Skąd ty ją wziąłeś? – powiedziała Marie do reżysera Jörgena Holmlunda i odepchnęła kobietę, która od godziny nakładała jej na twarz tapetę.
– Yvonne jest bardzo dobra – odparł Jörgen z denerwującym drżeniem w głosie. – Pracowała przy większości moich filmów.
Stojąca za nią Yvonne załkała. Ból głowy, który męczył Marie od chwili, kiedy weszła do przyczepy, jeszcze się nasilił.
– W każdej scenie w każdym calu powinnam wyglądać jak Ingrid. Ona była zawsze flawless7. Nie mogę wyglądać jak jakaś Kardashianka. Contouring, słyszałeś coś podobnego? Mam idealne rysy i niepotrzebny mi żaden cholerny contouring! – krzyczała, wskazując na swoją twarz z wyraźnymi plamami bieli i brązu.
– To się rozetrze, nie zostanie tak jak teraz – wyszeptała Yvonne tak cicho, że Marie ledwie ją słyszała.
– Mam to gdzieś. Moje rysy nie wymagają korekty!
– Jestem pewien, że Yvonne ci to poprawi – powiedział Jörgen. – Zgodnie z twoim życzeniem.
Na czole
7