Эротические рассказы

Proxima. Stephen BaxterЧитать онлайн книгу.

Proxima - Stephen Baxter


Скачать книгу
świdrował Synge’a nieprzychylnym spojrzeniem, sfrustrowany, jakby właśnie zepsuto jego starannie przygotowaną prezentację.

      – Skoro chcecie… – rzekł w końcu. – Zatem Per Ardua. No dobrze, widzieliście skrzynie, które wyładowaliśmy w ciągu ostatnich dni. Sprzęt, który wam się przyda, prawda? Od łopat aż po tablety, żebyście mogli zapisywać w dzienniczkach swoje pionierskie osiągnięcia. Macie tu wszystko, czego potrzeba do założenia nowego gospodarstwa. A teraz – dodał, znów uśmiechnięty – ostatni prezent dla was wszystkich. – Odwrócił się i zaklaskał.

      Z mrocznej czeluści otwartej ładowni wahadłowca wytoczyło się nieznane urządzenie. Miało przysadzistą podstawę na sześciu kołach niczym małe auto i do pewnego stopnia humanoidalną część górną. Z tułowia wyrastały ramiona mniejszych i większych manipulatorów, a z plastikowej kopuły będącej „głową” wynurzał się połyskliwy obiektyw kamery. Dół obudowy pokrywały znaki reklamowe producentów i sponsorów.

      Mardina, nieco zmieszana, nagrywała wszystko urządzeniem przypiętym do ramienia.

      – Zgodnie z obietnicą! – zawołał McGregor, dziko szczerząc zęby. – Koloniści, e…, Per Ardui, poznajcie swoją autonomiczną jednostkę kolonizacyjną! Najlepszą, jaką można kupić za pieniądze.

      Jednostka zatrzymała się po krótkiej przejażdżce.

      – Witajcie – powiedziała. – Jestem waszym ColU. – Męski głos obdarzony neutralnym akcentem amerykańskich stanów środkowoatlantyckich brzmiał trochę nienaturalnie w uszach Yuriego, jakby syntezował go tłumacz Komisji Bezpieczeństwa ONZ-etu. Obiektyw przesunął się z cichym dźwiękiem. – Nie mogę się doczekać, żeby poznać was wszystkich i każdego z osobna i żeby wam służyć pomocą. Zostałem wyposażony w IntelligeX, sztuczną samoświadomość siódmego stopnia, jak chyba zdążyliście się zorientować. Posiadam rozległe umiejętności samokierowania i niezależnego podejmowania decyzji, ponadto umiem reagować na wasze potrzeby emocjonalne. Może zechcecie nadać mi nieformalne imię. Ten model nazywany jest często „Colinem”…

      – Wystarczy ColU – burknął John Synge.

      – Niech będzie ColU – zgodziło się urządzenie. Podjechało bliżej. Z sykiem mechanizmów hydraulicznych otworzyły się boczne panele, by odsłonić lśniące metalowe trzewia: wewnętrzne oprzyrządowanie. – Mam w sobie wszystko, żeby dać początek waszej samowystarczalnej kolonii. Uzdatniacz do przetwarzania natywnego piachu w glebę stanowiącą odpowiednie siedlisko dla ziemskiego życia. Rozmaite autonomiczne i półautonomiczne systemy wspierające rozwój rolnictwa. Również żelazną krowę, czyli przetwórnię do przerabiania trawy na mięso hodowane z komórek macierzystych. Ciężki sprzęt, który jestem w stanie zainstalować, to między innymi maszyna do drążenia studni i koparki do rowów. Pozostałe usługi wsparcia technicznego to choćby pomoc medyczna. Mogę leczyć różnego rodzaju uszkodzenia urazowe, syntetyzować środki przeciwbólowe, antybiotyki i inne niezbędne specyfiki. Mam w sobie mikroaparat fabrykacyjny z drukarką cząsteczkową, potrafiącą wyprodukować takie rzeczy jak kości na wymianę czy nawet niektóre sztuczne organy. Z biegiem czasu stanę się wygodnym w użytkowaniu nauczycielem dla waszych dzieci, nowego pokolenia wytrwałych pionierów…

      – Dziękuję – przerwał ten wywód McGregor. – Na razie to chyba wystarczy.

      ColU wycofał się skromnie i zamknął obiektyw. Koloniści gapili się w milczeniu.

      McGregor znowu zaczął się przechadzać.

      – Korzystając z okazji, chciałbym podkreślić, że przed wami otwierają się naprawdę niezwykłe widoki na przyszłość. Wiem, że niektórzy opuszczali wykłady w czasie lotu – ciągnął, zerkając na Yuriego – a pozostałym to wszystko nie wydawało się, hm, realne. Kolonizacja planety w obcym układzie słonecznym! Marzenie ludzkości od zarania dziejów i oto proszę, zaczynamy. Zaczynacie. Ile wspaniałych wyzwań przed wami… Są również minusy życia w pobliżu czerwonego karła takiego jak Proxima, nie przeczę. To gwiazda z rozbłyskami, dobrze o tym wiecie. Wybudowaliście schronienie i macie do pomocy ColU. Możecie zahartować ciało suplementami witaminowymi, zastrzykami z atropiny i tak dalej, dochodzą terapie poekspozycyjne… W każdym razie zalety są ogromne. – Skierował twarz na słońce i uniósł ręce. – Gwiezdne karły mają niewyobrażalnie długi czas istnienia w porównaniu z gwiazdami podobnymi do naszego Słońca. Jedne i drugie spalają wodór w swoim wnętrzu. Jednak w naszym Słońcu wzrasta zawartość helu, produktu ubocznego reakcji termonuklearnych; gdy wyczerpie się paliwo, jądro zapadnie się w sobie i reszta eksploduje, mimo że większość wodoru pozostanie niespalona. W przypadku Proximy działają potężne prądy konwekcyjne, które przepychają wodór z zewnętrznych warstw do jądra, dopóki nie spali się cały. Nasze Słońce ma przed sobą może miliard lat użytecznego istnienia. Proxima, choć o wiele mniejsza, jest na tyle wydajna, że będzie świeciła jeszcze biliony lat, tysiące razy dłużej niż…

      – A kogo to obchodzi? – Lemmy przesiewał przez palce suchy piach. – Siedzimy tu w gównie i mamy się przejmować, co będzie za miliardy i biliony lat?

      McGregor nie dał się zbić z tropu.

      – W takim razie spójrzcie na to z innej strony, pomyślcie o miliardach gwiazd. W galaktyce są to najczęściej karły podobne do Proximy, takie jak nasze Słońce trafiają się dużo rzadziej. I oto proszę, jesteście pierwszymi kolonistami na planecie należącej do karła. Kiedyś ludzie myśleli, że taka gwiazda nie przyczyni się do powstania życia. Planeta musiałaby tak blisko przytulić się do swojej słabej gwiazdy, że byłaby zawsze zwrócona do niej jedną stroną. Może po ciemnej stronie atmosfera zamarznie? Jesteście żywym zaprzeczeniem tych obaw. W dostatecznie grubej atmosferze ciepło rozprowadza się na całym obszarze planety i ciemna strona nie zamienia się w lodówkę. Już teraz widać, że na tej planecie rozwinęło się życie, co jednak nie zmienia celów naszej misji… Jeśli szczęśliwie, co ja mówię, kiedy szczęśliwie ujarzmicie tę dzicz, ten świat należący do Proximy Centauri, udowodnicie, że ludzkość może kolonizować odległe rubieże, okolice czerwonych karłów. A ponieważ są setki miliardów czerwonych karłów mających istnieć biliony lat, nagle przyszłość ludzkości w tej galaktyce wydaje się nieskończona. A wszystko to dzięki wam… Ale jest jeden haczyk. Domyślacie się, że każdy chciałby zostać pionierem. Pierwszym na Księżycu jak Armstrong. Pierwszym na Marsie jak Cao Xi. Albo obywatelem jednego z zasiedlonych światów przyszłości. Za to nikt nie chce być osadnikiem. Gorzej, jeśli trzeba harować, żeby obsiać ziemię i zbudować farmę. Gorzej, jeśli dzieci mają dorastać w pustej klatce. W tym miejscu wkraczacie na scenę.

      Zaległa głucha cisza.

      – Zaraz, zaraz. – Harry Thorne wstał z miejsca. Był rosłym mężczyzną, który teraz chciał dać wyraz swoim wątpliwościom. Strażnicy obserwowali go czujnie z boku. – Kiedyś byłem farmerem. Wie pan o tym, majorze. Nawet jeśli to była jedynie miejska uprawa na trzynastym piętrze wieżowca. I mogę stwierdzić już teraz, że ten cały ColU nie bardzo nam się przyda, jeśli będzie musiał służyć więcej niż dziesięciu kolonistom, których tu sprowadziliście.

      – Docelowo wasza grupa miała liczyć czternaście osób. Gdyby nie chuligańskie ekscesy na pokładzie „Ad Astry”…

      – Było nas dwustu na statku. Gdzie reszta?

      Yuri zauważył, że schowani w cieniu strażnicy dotykają broni.

      Harry Thorne zachował kamienne oblicze.

      – Niech pan nam powie prawdę, panie astronauto.

      McGregor pokiwał głową z poważną miną.

      – Nie ma sprawy. Nie zamierzaliśmy wprowadzać was w błąd, ale na wszystko jest odpowiednia pora, prawda? Oto


Скачать книгу
Яндекс.Метрика