W Trójkącie Beskidzkim. Hanna GreńЧитать онлайн книгу.
proszę pytać, ale szybko. Wspominałem przecież, że się spieszę. Nie słucha pani, co mówię? – Mężczyzna rzucił jej nieprzyjazne spojrzenie i ostentacyjnie popatrzył na zegarek.
– Ależ oczywiście, że słucham. A teraz niech pan mnie posłucha. Nie przywlekliśmy tu pana z ulicy, nie działaliśmy z zaskoczenia. Przeciwnie, doręczono panu wezwanie z dwudziestoczterogodzinnym uprzedzeniem. Moim zdaniem miał pan aż nadto czasu, żeby zorganizować sobie dzień w taki sposób, by inne zajęcia nie kolidowały z naszym spotkaniem. Z tego, co wiem, nigdzie pan nie pracuje, toteż ułożenie dogodnego rozkładu obowiązków nie powinno było sprawić panu trudności. – Benita przerwała na zaczerpnięcie oddechu. Bielawa chciał coś wtrącić, lecz nie dopuściła go do głosu. – Przypominam, że nie zajmuję się handlem pietruszką koło Studni Trzech Braci, tylko usiłuję znaleźć zabójcę pańskiej żony. Jeżeli będzie mi pan to utrudniać, bez wahania wsadzę pana na czterdzieści osiem godzin.
– Nie może pani!
Spojrzał na Szota, jakby szukając u niego pomocy, lecz zajęty spisywaniem protokołu sierżant nie zwracał na niego uwagi. Podobnie jak Forman, który, ignorując niemal błagalny wzrok przesłuchiwanego, wstał i wyszedł z pokoju.
– Zapewniam, że mogę, i jestem tego niebezpiecznie bliska.
Bielawa przez chwilę przetrawiał jej słowa, wreszcie niechętnie skinął głową i usiadł.
– Niech pani pyta – burknął. – Przecież wy zawsze macie rację! – dorzucił z ironią.
– No właśnie – uśmiechnęła się słodko. – Skoro już to ustaliliśmy, proszę powiedzieć, jak to było z maltretowaniem żony. Często ją pan bił?
Znowu pozwoliła mu przejąć pozorną kontrolę. Nie zadawała pytań, nie przerywała, gdy mówił. A Bielawa mówił długo, lecz sens jego słów ograniczał się do gwałtownych zaprzeczeń i okrzyków oburzenia. Kochał żonę, dbał o nią i nigdy nie podniósłby na nią ręki. Wspierał Katarzynę, pomagał w podejmowaniu decyzji, a ich rozstanie było tylko chwilowe.
– To zwyczajne nieporozumienie, Kasia źle odczytała sytuację, rozumie pani?
– Chyba jednak nie rozumiem. Zastała pana w łóżku z córką sąsiadów. Co tu można źle odczytać? Chce pan powiedzieć, że to nie był seks, tylko korepetycje z matematyki?
– No nie… – Bielawa miał na tyle przyzwoitości, by się zmieszać. – Miałem na myśli, że to nic dla mnie nie znaczyło. To ona ciągle mnie nachodziła, zachowywała się prowokacyjnie…
– Czyli był pan ofiarą molestowania seksualnego. – Herrera popatrzyła ze współczuciem. – Teraz rozumiem. W takim razie zamkniemy ten temat. Oczywiście dziewczyna będzie musiała potwierdzić, że istotnie tak było, ale z tym chyba nie będzie problemu? – Rzuciła mu spojrzenie pełne zrozumienia i uśmiechnęła się w duchu, widząc, że z wściekłością zacisnął usta w wąską kreskę.
Rafał Bielawa poruszył się niespokojnie na krześle.
– Czy to już wszystko?
– Zostały nam do omówienia sprawy finansowe. Mieliście ustanowioną rozdzielność majątkową, czy tak? Chyba niezbyt się to panu podobało.
Mężczyzna znów ze złością zacisnął usta. Po chwili, zreflektowawszy się, ułożył wargi w imitację uśmiechu.
– To była tylko zasłona dymna – rzucił beztroskim tonem. – Kasia bała się, że w razie jakiegoś nieszczęścia zostaniemy całkiem bez pieniędzy. Tyle się ciągle słyszy o ludziach, którzy stracili dorobek całego życia wskutek błędnej decyzji urzędu skarbowego. Zanim sprawa się wyjaśni, na ogół jest już za późno na uratowanie firmy. A dzięki tej rozdzielności moje aktywa są nie do ruszenia.
– Tylko że pan nie posiada żadnych aktywów ani stałego zatrudnienia. Jednym słowem ma pan teraz problem, skąd wziąć pieniądze – stwierdziła z ubolewaniem.
Bielawa lekceważąco wzruszył ramionami.
– Przyznaję, jest to pewna niedogodność, ale z pewnością nie tragedia. Mam przyjaciół, którzy pożyczą mi pieniądze. Wiedzą, że można mi zaufać. Już z nimi rozmawiałem i nie widzą problemu, sprawy spadkowe nie ciągną się przecież latami.
– Chodzi panu o spadek po żonie? Myśli pan, że to pójdzie tak gładko? – Benita popatrzyła za okno, jakby odpowiedź w gruncie rzeczy mało ją interesowała.
Mężczyzna uśmiechnął się pobłażliwie.
– Oczywiście. Musi pani wiedzieć, że mieliśmy do siebie pełne zaufanie, dlatego równolegle do dokumentu o rozdzielności spisaliśmy testamenty. Zapisaliśmy sobie nawzajem cały majątek. Dlatego nie przewiduję problemów, bo gdy istnieje testament, wszystko jest załatwiane bardzo sprawnie.
– Testament został złożony u notariusza?
– Tak. Właśnie dzisiaj planuję tam podejść, dlatego mówiłem, że się spieszę – wyjaśnił niemal przepraszająco.
– No to już pan nie musi – rzuciła lakonicznie, a gdy spojrzał ze zdziwieniem, dorzuciła z radosnym uśmiechem: – Mam przed sobą kopię testamentu Katarzyny Bielawy. Chce pan wiedzieć, co postanowiła?
– Skąd pani ma testament? Notariusz nie miał prawa go ujawnić! Ja złożę skargę…
– Proszę nie podnosić głosu. Kopię testamentu znaleźliśmy w zakładzie kosmetycznym, wśród innych dokumentów. Z zapisu wynika, że pani Bielawa zdecydowała się rozdzielić swój majątek między trzech spadkobierców.
– To niemożliwe! – Mężczyzna znów krzyknął, potem zmitygował się i spytał normalnym już głosem: – Kim są ci ludzie?
– Damian Podżorski, syn Aleksandra Podżorskiego i Aldony Procner, oraz Kinga Raszka i Karol Raszka, rodzeństwo, dzieci Adama i Elżbiety z domu Podżorskiej. W dalszej części dokumentu zawarte są szczegółowe postanowienia, ale to już pana nie dotyczy. Oprócz pewnej wzmianki. Mam przeczytać?
– Proszę – wychrypiał Bielawa, a Herrera uśmiechnęła się jeszcze szerzej.
– „Jednocześnie wydziedziczam mojego męża Rafała Bielawę, syna Krzysztofa i Zofii, urodzonego dziesiątego września 1974 roku w Cieszynie”.
Sierżant Szot oskarżycielsko wycelował palec w Benitę.
– Straszna z ciebie jędza!
Nie odpowiedziała, uśmiechnęła się tylko, podchodząc do okna, żeby zapalić papierosa. Nie mogła zaprzeczyć stwierdzeniu kolegi. Była jędzą. Minęła już godzina od chwili, gdy Rafał Bielawa wybiegł z pokoju z twarzą wykrzywioną wściekłością, a ona nadal na to wspomnienie czuła satysfakcję. Dawno nic nie sprawiło jej takiej przyjemności, jak poinformowanie tego wrednego typa, że został wydziedziczony.
– Ciekawe, co teraz zrobi? – zastanawiała się głośno. – Chyba będzie musiał rozejrzeć się za jakąś pracą.
– To straszne! – Szot zrobił współczującą minę. – Panienka pewnie go porzuci, bo życie z biedakiem to żadna atrakcja.
– W dodatku jest dla niej za stary. Ponad dwadzieścia lat to przepaść. Ona jest jeszcze głupiutką nastolatką, rajcują ją domówki, impry z rówieśnikami, a on jest z zupełnie innej bajki. Przy tym to wyjątkowy sztywniak, nie sądzę, by starał się choć trochę dostosować czy ją zrozumieć.
Dopaliła papierosa i, zgasiwszy go w pelargoniowej popielniczce, machnęła kilka razy ręką, żeby rozpędzić dym.
Szot krzątał się przy stoliku, na którym Herrera kilka miesięcy temu z triumfalną miną umieściła ekspres do kawy, oznajmiając przy tym zdziwionym