Rodzanice. Katarzyna PuzyńskaЧитать онлайн книгу.
żeby naczelnego trochę udobruchać.
– Ty się nie mądrz, tylko znajdź szybko jakiś dobry temat! – fuknął zirytowany. Nie wyglądał na ani trochę uspokojonego. Wręcz przeciwnie. Nadal wyglądał na rozsierdzonego. – Natychmiast!
Joanna przystanęła w głębi plaży i przypatrywała się, jak policjanci pracują przy ciele Żegoty Wilka. Zrobiło się już ciemno, ale zapalili reflektory zasilane agregatem. Westchnęła. Temat się znalazł. Bo wcześniej czy później zawsze się znajdował.
Joanna przyjechała do Rodzanic, jak tylko Laura Fijałkowska dała jej cynk. Dobrze było mieć informatorkę w policji. Zanim zdążyli skończyć z ciałem chłopaka, ona była już na miejscu. To było bolesne przeżycie. Zginął wnuk Rodomiła. Do tej pory pamiętała, jak chciała przestrzec Żegotę, żeby nie przeholował. Nie zrobiła tego. Czuła się poniekąd odpowiedzialna.
– Nie powinno pani tu być.
Zamyślona nawet nie usłyszała, kiedy podszedł do niej Marek Zaręba. Jego twarz ledwie była widoczna spod wysoko postawionego kołnierza kurtki dla osłony przed wiatrem. Zrobiło się zimno, ale dobrze, że nie spadł jeszcze śnieg. Joanna liczyła na to, że zima będzie ich oszczędzać.
– Czy to prawda, że Paweł Kamiński wyrzucił ich z posterunku, kiedy przyszli złożyć doniesienie na Żegotę?
Laura zadzwoniła przed chwilą z nowymi wiadomościami. Sensacyjnymi. Podobno w komendzie huczało od plotek, że śmierć Żegoty Wilka to zgniłe jajo, którego trzeba się pozbyć jak najszybciej. Zanim zlecą się dziennikarze. Zapewne ich wścibstwa komendant obawiał się najbardziej. Zwłaszcza jeżeli to, co powiedziała Joannie Fijałkowska, było prawdą.
– Nie wiem – przyznał Marek Zaręba. Cicho. Zmartwiony.
Podobno Bohdan Piotrowski i Józef Kaczmarek przyszli przed południem na posterunek do Lipowa. Chcieli zgłosić, że Żegota Wilk znów łobuzuje. Paweł Kamiński odprawił ich z kwitkiem. Ponoć powiedział coś w stylu: sami sobie z jednym gówniarzem kurwa nie poradzicie? I zostawił ich samych sobie.
Joanna pokręciła głową. To było oburzające. A myślała, że jej artykuły nauczą rozumu Kamińskiego. Widać nie nauczyły. Teraz udupi go całkowicie. Żegota może i był chuliganem, ale nie zasługiwał na śmierć z rąk sąsiadów.
Pomyślała o niziutkim Józefie Kaczmarku i olbrzymim dobrotliwym Bohdanie Piotrowskim. Oni też nie budzili zaufania na tyle, żeby powierzać sprawę w ich ręce. Od tego była policja. Od tego był szef komisariatu w Lipowie Paweł Kamiński.
Joanna postanowiła sobie, że nie odpuści tej sprawy. To było karygodne niedopełnienie obowiązków. A w konsekwencji tyle niepotrzebnych tragedii.
Rozdział 9
Rodzanice.
Sobota, 24 grudnia 2016. Godzina 20.00.
Joanna Kubiak
Znów Rodzanice. Joanna wprost nie mogła w to uwierzyć! Dopiero co napisała artykuł o linczu na Żegocie Wilku, a wyglądało na to, że maleńka wioseczka zapewni jej kolejny materiał życia. Nie zamierzała się przejmować tym, co powiedział jej ostatnio lekarz: Podejrzenie zawału. Sygnał ostrzegawczy, że pracuje za dużo i nie żyje zdrowo. Musi zmienić nawyki, bo kto wie, co może się zdarzyć. Może pęknięcie tętniaka? Cichy zabójca.
Bzdury. Nie zamierzała poddać się ani metryce, ani zawracaniu dupy przez lekarzy. Była na ważnym tropie.
Śledztwo w sprawie śmierci wnuka Rodomiła nadal nie zostało do końca wyjaśnione. To znaczy otwarcie mówiło się, że Paweł Kamiński dopuścił się skandalicznego zaniedbania. W to nie wątpił już właściwie nikt i należało się spodziewać, że prokurator Ligia Więcek wystąpi o jego odwołanie. Pewnie odbiorą mu odznakę. Joanna cieszyła się, że sprawy nie zamiatano pod dywan.
Nadal nie udało się jednak wyjaśnić nieścisłości dotyczących przebiegu wydarzeń. Początkowo policja sądziła, że Bohdan Piotrowski i Józef Kaczmarek wrócili do Rodzanic i we dwóch dokonali samosądu na chuliganie, który od lat uprzykrzał im życie.
Tak zeznał mąż Anastazji. Dzięki Laurze Joanna widziała nagrania z przesłuchań. Dobrotliwy uśmiech olbrzyma zniknął. Twarz Bohdana przedstawiała żywy obraz smutku. Nie wypierał się. Mówił, że ich poniosło. Nie chcieli zabić. Chcieli tylko nastraszyć, ale wyszło, jak wyszło.
Józef Kaczmarek natomiast wszystkiemu zaprzeczał. Ciągnąc się za cienką kozią bródkę, zapewniał, że po opuszczeniu posterunku wrócił do domu. Nie wiedział, co planuje sąsiad. W samosądzie nie brał udziału. Alibi zapewniała mu Bożena.
– Ja miałbym pobić Żegotę na śmierć? – pytał.
Kaczmarek był niewielkiego wzrostu i drobnej postury i raczej nie poradziłby sobie z rosłym młodzieńcem. To oczywiście nie wykluczało, że mógł pomóc Bohdanowi albo że był obecny podczas całego zajścia. Policja próbowała to ustalić.
– Idzie – szepnął ktoś.
Strach. Niepokój. Ciekawość.
Joanna przesunęła się, żeby lepiej widzieć. Nie było to łatwe, bo wokół zgromadziło się sporo ludzi. Zarówno dziennikarzy, którzy jak ona próbowali dowiedzieć się jak najwięcej, jak i mieszkańców Lipowa, którzy przyszli się pogapić. Policja uwijała się jak w ukropie, żeby trzymać ich wszystkich z daleka. Wszyscy, dosłownie wszyscy chcieli zobaczyć Michalinę Kaczmarek. Zaginioną przed ośmiu laty dziewczynkę. Odnalezioną.
– Proszę się odsunąć – przez szum przebił się głos Daniela Podgórskiego. – Z szacunku dla Michaliny. Przeszła bardzo wiele. Nie jest gotowa na takie zbiegowisko.
Joanna czuła, że policjant ma rację, ale się nie cofnęła. Patrzyła mu prosto w twarz. Odwrócił wzrok. Unikał jej od czasu feralnego nocnego spotkania na drodze.
Umundurowani funkcjonariusze prewencji starali się odgrodzić gapiów od budynku, ale tłum napierał nieubłaganie. Joanna zastanawiała się, jak to się stało, że informacja o odnalezieniu dziewczyny wyciekła tak szybko. Joanna dowiedziała się oczywiście od swojej stałej informatorki.
Była Wigilia i Joanna postanowiła jak co roku ubrać choinkę. Mimo wielu życiowych zawirowań tego zwyczaju nie zarzuciła nigdy. Zawsze ubierała drzewko dokładnie dwudziestego czwartego grudnia. Tak jak każe tradycja. Nigdy wcześniej.
Święta miała spędzić sama, ale dom i tak pachniał piernikiem, kompotem z suszu i choinkowymi igłami. Radio trochę trzeszczało, ale włączyła je w nadziei na kolędy. Fijałkowska zadzwoniła, kiedy bracia Golec zaczęli właśnie śpiewać: „Wśród nocnej ciszy głos się rozchodzi”.
– Anastazja Piotrowska pojechała do męża na widzenie – poinformowała policjantka bez zbędnych wstępów. – Wiesz, są święta i w ogóle. Nie zgadniesz, co on jej powiedział!
Bohdan Piotrowski i Józef Kaczmarek zostali osadzeni w zakładzie karnym w Starych Świątkach. Przynajmniej do czasu zakończenia śledztwa. W areszcie w Brodnicy nie mogli przecież zostać do procesu. Nie byłoby miejsca dla wszystkich.
Joanna wiedziała, że Józef miał szanse się z tego wykaraskać. Przy ciele Żegoty Wilka nie znaleziono jak dotąd niczego, co wskazywałoby na udział Kaczmarka w zabójstwie. W przeciwieństwie do Bohdana, który po pierwsze sam się przyznał, a po drugie na miejscu zbrodni było dostatecznie dużo jego śladów.
– Naprawdę nie zgadniesz, co on powiedział Anastazji na widzeniu!
Fijałkowska wyraźnie czekała, aż Joanna zapyta. Dziennikarka wolałaby, żeby informatorka od razu