Эротические рассказы

Niemiecki bękart (wyd. 3). Camilla LackbergЧитать онлайн книгу.

Niemiecki bękart (wyd. 3) - Camilla Lackberg


Скачать книгу
smycz. Mellberg trzymał ją, zapierając się ze wszystkich sił. Starał się iść jak najwolniej i rozglądać się wokoło. Ernst nie pojmował, dlaczego jego pan wlecze się noga za nogą. Ziajał i szarpał smycz, próbując go zmusić, żeby przyśpieszył.

      Mellberg prawie kończył rundkę, gdy doczekał się nagrody. Już miał dać za wygraną, gdy za plecami usłyszał kroki. Ernst aż skoczył z radości: poczuł, że zbliża się jego koleżanka.

      – O, wy też jesteście na spacerze – powiedziała wesoło Rita.

      Wyglądała dokładnie tak, jak ją zapamiętał. Poczuł, że kąciki ust rozciągają mu się w uśmiechu.

      – Jesteśmy. Znaczy, na spacerze.

      Co za głupia odpowiedź. Miał ochotę kopnąć się w tyłek. I to on, zazwyczaj taki elokwentny przy damach… Stoi i gada z nią jak ostatni głupek. Powiedział sobie, że musi wziąć się w garść, i już bardziej stanowczym tonem ciągnął:

      – Rozumiem, że psy potrzebują ruchu, więc staram się codziennie z nim spacerować, co najmniej godzinę.

      – Myślę, że nie tylko pieskom ruch dobrze robi. Nam obojgu też się przyda. – Rita zachichotała i poklepała swój krągły brzuszek.

      Mellberg przyjął to z prawdziwą ulgą. Wreszcie kobieta, która rozumie, że troszkę tłuszczyku nie zaszkodzi.

      – Co prawda, to prawda – odparł, również klepiąc się po okazałym brzuchu. – Byle nie przesadzać i wraz z wagą nie stracić powagi.

      – Boże uchowaj – ze śmiechem powiedziała Rita. Ten nieco staroświecki zwrot w połączeniu z cudzoziemskim akcentem zabrzmiał wprost zachwycająco. – Dla-tego zawsze dbam, żeby składzik był pełny. – Przystanęła przed blokiem, a Seniorita zaczęła ciągnąć w stronę jednej z klatek. – Zapraszam na kawę. I ciasto.

      Mellberg miał ochotę podskoczyć z radości, ale zrobił minę, jakby musiał się zastanowić, i z udaną obojętnością kiwnął głową.

      – Będzie mi bardzo miło, ale tylko na chwilę. Niedługo muszę wracać do pracy…

      – No to idziemy.

      Wstukała kod, otworzyła drzwi i weszła pierwsza. Ernst nie był tak opanowany jak jego pan. Aż podskakiwał ze szczęścia, że podąża za Senioritą do jej domu.

      Przytulnie – to pierwsze słowo, jakie przyszło Mellbergowi do głowy, kiedy weszli do mieszkania. W odróżnieniu od mieszkań Szwedów, którzy na ogół wolą wnętrza minimalistyczne i chłodne, tu aż kipiało gorącymi kolorami. Uwolniony od smyczy Ernst pobiegł za Senioritą i najwidoczniej otrzymał łaskawe pozwolenie na zabawę jej zabawkami. Mellberg powiesił kurtkę w przedpokoju, porządnie ustawił buty na półce i poszedł za głosem Rity. Była w kuchni.

      – Chyba dobrze się razem bawią.

      – Kto? – głupio spytał Mellberg, skupiony na kontemplowaniu bujnych pośladków Rity. Stojąc tyłem do niego, odmierzała kawę do maszynki.

      – Seniorita i Ernst, rzecz jasna.

      Odwróciła się i roześmiała. Mellberg zaśmiał się z zażenowaniem. Rzut oka na salon upewnił go w stopniu większym, niżby chciał: Ernst obwąchiwał Seniori-tę pod ogonem.

      – Lubi pan drożdżówki? – spytała Rita.

      – Czy Dolly Parton sypia na wznak? – wypsnęło się Mellbergowi.

      Rita spojrzała na niego ze zdumieniem.

      – Czy ja wiem? Pewnie tak. Z takim biustem pewnie musi…

      Mellberg zaśmiał się zawstydzony.

      – To takie powiedzonko. Chciałem przez to powiedzieć, że oczywiście uwielbiam drożdżówki.

      Ze zdziwieniem stwierdził, że Rita stawia na stole trzy filiżanki i trzy talerzyki. Po chwili zagadka się wyjaśniła. Rita wychyliła się z kuchni i zawołała do sąsiedniego pokoju:

      – Johanna, kawa!

      – Już idę! – padła odpowiedź, a w następnej chwili w drzwiach pojawiła się prześliczna jasnowłosa kobieta z wielkim brzuchem.

      – Moja… hm… synowa, Johanna – powiedziała Rita, wskazując na ciężarną kobietę. – A to Bertil Mellberg, właściciel Ernsta. Znalazłam go w lesie – powiedziała, chichocząc.

      Mellberg wyciągnął rękę, żeby się przywitać, i o mało go nie skręciło z bólu. Nigdy w życiu nikt tak mocno nie uścisnął mu ręki, a przecież zdarzało mu się ją podawać różnym dryblasom.

      Johanna przyjrzała mu się z rozbawieniem, a potem z pewnym trudem usiadła przy stole. Znalazła taką pozycję, żeby móc sięgnąć do filiżanki z kawą i do talerza z drożdżówkami, po czym z apetytem zabrała się do jedzenia.

      – Kiedy przypada termin porodu? – spytał uprzejmie.

      – Za trzy tygodnie – odparła krótko, ze skupieniem zjadając drożdżówkę, aż do najostatniejszego okruszka.

      – Widzę, że jemy za dwoje.

      Roześmiał się, ale zamilkł, widząc jej obrażoną minę. Mało kontaktowa cizia.

      – To mój pierwszy wnuk – powiedziała z dumą Rita, czule głaszcząc Johannę po brzuchu.

      Johanna spojrzała na teściową i pojaśniała na twarzy. Położyła dłoń na dłoni Rity.

      – Ma pan wnuki? – z zaciekawieniem spytała Rita.

      Nalała kawę i usiadła z nimi przy stole.

      – Jeszcze nie – odparł, potrząsając głową. – Ale mam syna, Simona. Ma siedemnaście lat.

      Mellberg wyprostował się z dumą. Syn zjawił się w jego życiu dość późno, a wiadomość o jego istnieniu przyjął bez zachwytu. Ale stopniowo przyzwyczaili się do siebie i Mellberg nie mógł się nadziwić uczuciu, które wypełniało mu pierś, gdy o nim myślał. Dobry z niego chłopak.

      – Siedemnaście lat, ma jeszcze czas. Muszę powiedzieć, że wnuki to prawdziwe zwieńczenie życia, można powiedzieć deser.

      Musiała jeszcze raz pogłaskać Johannę po brzuchu.

      Psy bawiły się, biegając po mieszkaniu, a oni siedzieli, miło gawędząc. Mellberg dziwił się, że siedząc w kuchni Rity, odczuwa taką radość. Po tym, jak ostatnio się naciął, powiedział sobie, że już nie będzie się oglądać za kobietami. A jednak. Siedzi u Rity i uśmiecha się z zadowoleniem.

      – Co ty na to?

      Rita patrzyła wyczekująco i Mellberg domyślił się, że nie dosłyszał pytania, a powinien odpowiedzieć.

      – Słucham?

      – Upewniałam się: przyjdziesz wieczorem na mój kurs salsy, prawda? To kurs dla początkujących. Nic trudnego. O dwudziestej.

      Mellberg spojrzał na nią z niedowierzaniem. Kurs salsy? On? Śmieszny pomysł. Ale spojrzał głęboko w ciemne oczy Rity i z przerażeniem usłyszał własną odpowiedź:

      – Kurs salsy? O dwudziestej. Oczywiście, przyjdę.

      Erika wkroczyła na żwirową ścieżkę prowadzącą do domu Franklów i w tym momencie pożałowała. Pomysł już nie wydawał się tak dobry jak wtedy, gdy przyszedł jej do głowy. Z wahaniem uderzyła dłonią w drzwi. Na początku nic się nie działo. Z ulgą pomyślała, że nikogo nie ma w domu. Ale po chwili dobiegł ją odgłos kroków. Na widok otwierających się drzwi poczuła, że opuszcza ją odwaga.

      – Słucham?

      Axel


Скачать книгу
Яндекс.Метрика