Pandemia. Robin CookЧитать онлайн книгу.
Jack. Jak dotąd nie udało mu się przeprowadzić z Dorothy rozmowy o autyzmie w cywilizowany sposób.
Z dołu dobiegł odgłos zatrzaskiwanych drzwi. Laurie wróciła.
– Zadzwoniłam do niego, a on był tak miły i oddzwonił, chociaż jest bardzo zajęty – ciągnęła Dorothy. – Poprosiłam go o opinię na temat związku autyzmu z podawaniem szczepionek MMR. Chcesz usłyszeć, co miał do powiedzenia?
– Przypuszczalnie nie. – Jack był już pewny, że nie chce kontynuować tej rozmowy.
– Dawno już nie słyszałam równie nieinteligentnego komentarza – poskarżyła się Dorothy.
– Dziękuję za komplement – odparł Jack. – Przecież już o tym rozmawialiśmy: nie ma żadnego związku między podawaniem szczepionki na odrę, świnkę i różyczkę a występowaniem autyzmu u dzieci.
– Otóż wiedz, że doktor Cross jest innego zdania – odparowała Dorothy. – Uważa, że związek jest niewątpliwy, i nie pozwolił zaszczepić swoich dzieci. A ty po prostu nie chcesz zmierzyć się z faktami i przyjąć odpowiedzialności.
– Czy ten doktor Cross w czymś się specjalizuje? – spytał Jack. Nie mógł uwierzyć, że mimo niezliczonych publikacji na ten temat, jakiś lekarz może jeszcze popierać niedorzeczną teorię z przeszłości.
– Naturalnie – odpowiedziała Dorothy. – Studiował psychiatrię tu, na Columbia University, a psychiatrzy świetnie się znają na autyzmie.
– Ten najwyraźniej nie. Widocznie jest bardziej przedsiębiorcą niż lekarzem. I mam nadzieję, przez wzgląd na inwestorów, że na biznesie zna się znacznie lepiej niż na medycynie. Bo jeśli nadal wierzy w pogłoski o związku szczepień z występowaniem autyzmu, to lekarzem jest beznadziejnym.
– Jak możesz tak mówić – oburzyła się Dorothy.
– Cześć! – zawołała Laurie, wchodząc do pokoju. – Cześć, mamo, cześć, Jack, cześć, Caitlin! – Zatrzymała się przy kojcu, żeby przywitać się z dziećmi, które jeszcze przez chwilę nie zwracały na nią uwagi, JJ skupiał się bowiem na budowaniu piramidy z pluszowych zwierzaków.
– Ależ jestem dumna, że tak pięknie bawisz się z siostrą – powiedziała, przyglądając się, jak Emma zaczyna porządkować zabawki według własnego schematu. – Sam to wymyśliłeś?
– Nie, babcia mi kazała – przyznał JJ. – Powiedziała, że nie będę mógł oglądać bajek, jeśli nie zgodzę się bawić z Emmą.
– W takim razie cieszę się, że się zgodziłeś – odpowiedziała ze śmiechem Laurie. Zmierzwiła jasne włosy syna, pogładziła plecki Emmy i teraz dopiero zwróciła uwagę na matkę i Jacka, którzy mierzyli się nawzajem lodowatymi spojrzeniami.
– Jack, kochanie, pozwolisz na słówko? – spytała Laurie z wymuszonym uśmiechem.
Wstał i bez słowa podążył za nią, korytarzem do wspólnego gabinetu. Były tam dwa okna z widokiem na Sto Szóstą Ulicę. Wyjrzał na zewnątrz. Na boisku do koszykówki było coraz tłoczniej.
Odwróciwszy się ku Laurie, zauważył, że jej nastrój gwałtownie się zmienił. Już nie była pogodna; była wściekła.
– Jak śmiesz tak traktować moją matkę pod naszym wspólnym dachem? Po tak ciężkim dniu muszę jeszcze być świadkiem takiego zachowania? Naprawdę nie rozumiem. Co chcesz osiągnąć, tak się z nią drażniąc? Hermann Cross to jeden z najstarszych i najlepszych przyjaciół moich rodziców.
– Zdaje się, że nie zauważyłaś, kto się z kim drażnił – odparował Jack.
– Dość! – zawołała Laurie, wznosząc ręce w geście rozpaczy. – To osiemdziesięciotrzyletnia kobieta, która próbuje jakoś pogodzić się z faktem, że u jej jedynej wnuczki zdiagnozowano autyzm. Czego od niej oczekujesz?
– Świętego spokoju we własnym domu. Może i nie mam osiemdziesięciu trzech lat, ale też przeżywam trudne chwile, a ona mi w tym nie pomaga.
– Och, daj mi siłę! – jęknęła Laurie, wznosząc oczy ku niebu.
– Twoja matka za dużo sobie pozwala – powiedział stanowczo Jack. – I nie tylko ja tak uważam. Caitlin też ledwo nad sobą panuje. Powiedziała mi nawet, że zastanawia się nad odejściem. Chyba nie muszę ci mówić, co by to dla nas oznaczało.
– Mnie o tym nie mówiła – odrzekła Laurie.
– Jasne, że nie. Bo się boi.
– Porozmawiam z nią.
– Lepiej porozmawiaj ze swoją matką. Może i ma kłopoty z przystosowaniem się do sytuacji, ale to nie znaczy, że ma siedzieć nam na głowie w nieskończoność. Szczerze mówiąc, doprowadza mnie do szału. Jeśli raz jeszcze powie, że w rodzinie Montgomerych nigdy nie było autyzmu, co oczywiście ma znaczyć, że go przywlokłem od Stapletonów, to chyba zacznę wrzeszczeć.
– Nie mogę jej powiedzieć, żeby się wyniosła – odparła Laurie. – Po prostu nie mogę. Wiesz, że nigdy nie umiałam się dogadać z własnymi rodzicami.
Jack wiedział o tym doskonale. Źródłem problemów była tragedia w rodzinie Montgomerych. Brat, którego Laurie uwielbiała, wyznał jej, że eksperymentuje ze speedballem – mieszanką heroiny i kokainy. Miała wtedy trzynaście lat, a on zaczynał studia na Yale. Przyznał się tylko dlatego, że gdy przyjechał do domu na Święto Dziękczynienia, znalazła w jego kosmetyczce strzykawkę, którą zwędził z lekarskiej torby ojca. Postawił przy tym warunek: poznała prawdę o tym, co nazwał „chwilowym hobby”, ale nie mogła o tym wspomnieć rodzicom. Zagroził, że jeśli go zdradzi, nie odezwie się do niej do końca życia. Cztery tygodnie później, podczas ferii bożonarodzeniowych, przedawkował. Rodzice dowiedzieli się, że Laura wiedziała o jego eksperymentach. Pogrążeni w rozpaczy po stracie pierworodnego, obarczyli ją winą za jego śmierć, nie zważając na psychologiczne skutki tej taktyki. Od tamtej chwili Laurie nie była zdolna do sprzeciwienia się ich woli, bo za każdym razem, gdy próbowała się postawić, wracał ból po stracie brata i poczucie odpowiedzialności za jego przedwczesne odejście.
– Rozumiem twój problem – odparł Jack – ale mamy tu poważny dylemat. Naprawdę nie wiem, co zrobimy, jeśli Caitlin rzeczywiście odejdzie.
– Boże! – jęknęła Laurie, przeczesując palcami włosy. – Daję słowo, niepotrzebne mi teraz dodatkowe stresy.
– Jeśli chcesz, sam powiem Dorothy, żeby się wyniosła – oznajmił Jack. – Zrobię to w typowy dla mnie, dyplomatyczny sposób.
– Nie, nie chcę – odpowiedziała prędko. – Umówmy się, że poważnie się zastanowię nad tym, czy nie zasugerować jej powrotu do domu.
– Zgoda. Zrób to, a ja tymczasem skoczę na boisko, żeby upuścić trochę pary.
– Och, daj spokój! – żachnęła się Laurie, znowu poirytowana. – Naprawdę musisz? Nasze kłopoty pogłębią się także wtedy, gdy rozwalisz sobie zdrowe kolano albo, co równie prawdopodobne, to już zoperowane. To czysty egoizm z twojej strony, Jack, że nie zastanawiasz się nad tym, jakie konsekwencje dla rodziny miałaby twoja kontuzja. Nie chcę, żebyś marnował czas na tę durną koszykówkę. To dziecinada nie warta ryzyka.
Jack popatrzył na żonę z niedowierzaniem. Jej nowe żądania oraz jawna pogarda dla jego ulubionej rozrywki wzbudziły w nim podobną reakcję jak niedawny wykład na temat niebezpieczeństw związanych z jazdą na rowerze. Zawsze wierzył, że jego żona rozumie, jak bardzo potrzebny mu jest wysiłek fizyczny. To była jego metoda walki z demonami, które