Dobry omen. Терри ПратчеттЧитать онлайн книгу.
szosie, w mroku nocy, wyjął koszyk, zakręcił nim potężnego młynka nad głową i…
Na pewno coś strasznego.
Kiedyś był aniołem, wcale nie miał zamiaru UPADAĆ. Po prostu przyłączył się do niewłaściwej partii.
Czarny bentley nadal przecinał mrok, chociaż strzałka paliwomierza stała na zerze. Stała tak od sześćdziesięciu lat. Być diabłem to wcale nie takie złe. Na przykład nie musisz ciągle kupować benzyny. Ostatni i jedyny raz Crowley pojechał zatankować w 1967. Chciał się przekonać, co czuł James Bond, gdy snajper przedziurawił przednią szybę dokładnie na wysokości głowy kierowcy, kiedy ten schylił się, by sięgnąć po ukrytego pod siedzeniem Waltera PPK. Wówczas bardzo lubił ten serial.
Zawartość koszyka na tylnym siedzeniu zaczęła płakać. Przypominało to wycie syreny ogłaszającej alarm przeciwlotniczy. Czasem tak drą się noworodki. Dźwięk był wysoki i stary jak świat.
Mr Young ocenił, że szpitalowi niczego nie brakowało, a byłby naprawdę cichym, kojącym zakątkiem, gdyby nie zakonnice.
Nawet je lubił, ale wcale nie dlatego, żeby był jakimś protestanckim neofitą-malkontentem. Co do unikania kościoła, to jedynym, do którego nie chodził z przekonania, ale też bez zbędnych emocji, był kościół św. Cecylii i Aniołów Pańskich (wcale nie anglikański). W życiu nawet nie myślał o unikaniu innego kościoła, gdyż wszystkie pachniały tak samo – atmosfera w każdym z nich była zanadto przesiąknięta kombinacją zapachów pasty do podłóg dla snobów i płynu na denaturacie do mycia szyb. Gdzieś w zakamarkach obitego skórą fotela kontemplacyjnego dla swojej duszy Mr Young wyraźnie czuł, że Pan Bóg jest z tego powodu wyraźnie zakłopotany.
Lubił patrzeć na krzątaninę zakonnic, tak jak lubił oglądać defilady Armii Zbawienia. Doznawał uczucia, że właśnie tak ma być i że ktoś starannie dogląda, by świat się nie wykoleił nie w porę.
Po raz pierwszy miał do czynienia z Siostrami Trajkotkami od Świętej Berylii4. Deirdre natknęła się na nie podczas akcji, chyba społecznej, której celem było doprowadzenie do zawieszenia broni między gangiem brzydkich Latynosów a gangiem wstrętnych Latynosów. Dla dobra sprawy należy wtrącić tutaj, że miejscowi księża poświęcali znacznie więcej czasu i energii szczuciu jednych przeciwko drugim niż sumiennemu wypełnianiu posług im przypisanych, jak na przykład ustaleniu przemyślanego grafiku kolejności ścierania kurzu w zakrystii.
Rzecz w tym, że zakonnice powinny jeśli nie milczeć, to przynajmniej być cicho. Miały do tego odpowiednie kształty i stroje, których pewne części – Mr Young wiedział to na pewno – znakomicie nadawałyby się na magazyn części zamiennych ekipy konserwującej komory akustyczne albo podręcznego zestawu rekwizytów do spektaklu pod tytułem „Marzenia szalonego elektroakustyka”. Ale przede wszystkim nie powinny nadawać dwadzieścia cztery godziny na dobę.
Nabił fajkę tytoniem – to znaczy czymś, co nazywa się „tytoń”, ale daleko mu do dawniejszego tytoniu, panie – i pogrążył się w zadumie. Ciekawe, co by się stało, gdyby zapytał zakonnice o pomieszczenie z „trójkącikiem” na drzwiach, pewnie papież udzieliłby mu nagany na piśmie. Niezgrabnie zmienił pozycję i spojrzał na zegarek.
I jeszcze jedno: zakonnice kategorycznie odrzuciły propozycję, by asystował przy porodzie. Rzecz jasna, był to pomysł Deirdre. Świetny, nie ma co. Znowu gdzieś coś czytała, ale nie doczytała do końca. Mieli już jedno dziecko, a teraz zaczęła wygadywać coś, że niby ten poród będzie najpiękniejszym i najradośniejszym wspólnym doznaniem dwojga istot ludzkich. Oto do czego dochodzi, jak pozwolisz żonie prenumerować pisma dla kobiet. Mr Young nie uwierzył w ani jedno słowo, które wydrukowano w kolumnach „Moda”, „Opinie” i „Opcje”.
Nie miał nic przeciwko radosnym wspólnym doznaniom. Radosne wspólne doznania bardzo mu odpowiadały. Świat, zdaje się, potrzebował coraz więcej radosnych wspólnych doznań. W krytycznej chwili wygłosił porywającą orację, która chyba przekonała Deirdre, że akurat tego radosnego wspólnego doznania powinna doświadczyć bez towarzystwa męża.
Zakonnice poparły go całkowicie. Ich zdaniem nie było absolutnie żadnej potrzeby angażowania przyszłego ojca w charakterze dodatkowej akuszerki. Sposób, w jaki to wyraziły, niedwuznacznie sugerował, że ojcowie w ogóle nie powinni się angażować w te ani inne sprawy.
Ubił kciukiem namiastkę tytoniu w cybuchu i tupnął groźnie na wiszącą w poczekalni tabliczkę informującą go, że dla swej własnej wygody nie powinien palić. Wobec tego i dla własnej wygody wstał i ruszył na ganek. Gdybyż jeszcze okazało się, że w pobliżu wyrosły krzaki albo miękki trawnik, gdzie mógłby wygodnie poleniuchować.
Idąc pustym korytarzem, dotarł do drzwi prowadzących na podwórze. Rzęsisty deszcz dudnił miarowo o dostojne kosze na śmieci.
Wzdrygnął się i osłonił cybuch, by przypalić fajkę.
Na każdą żonę przychodzi ta chwila. Po dwudziestu pięciu nienagannie przeżytych latach nagle coś im strzela do głowy, zakładają różowe skarpetki, wbijają się w dżinsy i zaczynają wypominać człowiekowi, że nigdy w życiu nic nie zrobił dla domu. Pewnie to przez te hormony.
Wielki czarny samochód z piskiem opon zatrzymał się przy koszach. Młody mężczyzna w ciemnych okularach zgrabnie wyśliznął się z wnętrza wprost w strugi deszczu, trzymając w ręku przedmiot podobny do przenośnego wózka dla niemowląt i kocim krokiem skierował się do wejścia.
Mr Young wyjął fajkę z ust.
– Nie zapomniał pan o światłach? – powiedział uprzejmie.
Mężczyzna spojrzał na niego pustym wzrokiem człowieka, dla którego nie zgaszone światła są ostatnim powodem zmartwienia i niedbale machnął ręką w stronę bentleya. Światła zgasły.
– Zmyślne – powiedział Mr Young. – Na pewno podczerwień.
Był nieco zaskoczony, że tamten wcale nie zmókł, a także tym, że nosidełko nie było puste.
– Zaczęło się? – zapytał mężczyzna.
Nie bez dumy Mr Young stwierdził, że już na pierwszy rzut oka rozpoznano w nim przyszłego ojca.
– Tak. Kazali mi wyjść – dodał z wdzięcznością w głosie.
– Już? A ile mamy do końca?
My – pomyślał Mr Young. Pewnie znowu jakiś doktorek-propagator koncepcji wspólnych porodów.
– Chyba już niedługo. Idzie dobrze – odpowiedział Mr Young.
– W którym pokoju? – pośpiesznie zapytał tamten.
– Numer 3 – odparł i pogładził ręką kieszeń, w której w pogniecionym pudełku, zgodnie z tradycją, spoczywały cygara.
– A może doznamy wspólnie radosnego uczucia zaciągnięcia się cygarem urodzinowym?
Mężczyzna zniknął.
Mr Young wsunął pudełko z powrotem do kieszeni. Ach, ci lekarze. Stale zapędzeni. Każdą chwilę daną od Najwyższego wypełniają pracą.
Jest taka stara sztuczka z trzema kubkami i ziarenkiem piachu. Ziarenko wędruje z jednego do drugiego tak szybko, że nawet najbystrzejsze oko nie dostrzega kiedy i którędy.
Podobna sztuczka z nieoczekiwaną zamianą miejsc zostanie przedstawiona za chwilę, z tym, że przemieszczający się obiekt jest znacznie większy od ziarenka grochu.
Teraz zwolnimy
4
Święta Berylia Artykulantka (Beryl Articulata) z Krakowa. Panuje przekonanie, że zeszła z tego świata śmiercią męczeńską w połowie piątego wieku. Legenda głosi, iż Berylia – jako młoda i nadobna niewiasta – została wbrew swej woli poślubiona pewnemu poganinowi, ale księciu, imieniem Kazimierz. W noc poślubną modliła się tak żarliwie, by Pan wstawił się za nią, że aż jej wargi trajkotały. Oczekiwała, że za chwilę pojawi się cudowna broda – nawiasem mówiąc, trzymała w gotowości niepozorną brzytwę oprawioną w kość słoniową, tak zwaną damską brzytwę – na wypadek, gdyby broda jednak się pojawiła. Zamiast brody Stwórca zesłał na Berylię łaskę trajkotania o wszystkim, co przyszło jej do głowy przez całe dnie, bez przerwy na posiłek.
Jedna z wersji legendy podaje, że książę Kazimierz udusił Berylię własnoręcznie trzy tygodnie po ślubie, a małżeństwo nie zostało skonsumowane. Oddała ducha, będąc dziewicą i męczennicą, która trajkotała aż do ostatniego tchnienia.
Według innej wersji tejże legendy książę Kazimierz zaraz po ślubie kazał sporządzić dla siebie zestaw korków, tamponów i zatyczek do uszu, zaś Berylia zmarła śmiercią naturalną w łóżku, dożywszy sześćdziesięciu dwóch lat.
Siostry Trajkotki pod wezwaniem Św. Berylii to zakon o ostrej regule nakazującej, by każda mniszka stale, o każdej porze dnia i nocy co najmniej dorównywała w trajkotaniu swojej patronce. Wyjątkiem są wtorkowe popołudnia, kiedy to mniszkom wolno zamilknąć na pół godziny, a jeśli czują taką potrzebę, mogą pograć sobie w ping-ponga.