Эротические рассказы

Dobry omen. Терри ПратчеттЧитать онлайн книгу.

Dobry omen - Терри Пратчетт


Скачать книгу
z natury nie dysponują wolną wolą, lecz przez sześć tysięcy lat obcowania z ludźmi nie sposób nie nauczyć się tego i owego.

      Imiona Damien i Wormwood nie zachwyciły Mr Younga. Nie przypadły mu też do gustu inne proponowane przez siostrę Mary. W połowie przypominały spis alfabetyczny dyspozycyjnych diabłów, a reszta najdziksze wymysły ze złotych lat Hollywoodu.

      – Nie widzę nic zdrożnego w imieniu Errol – powiedziała wreszcie dotknięta do żywego pielęgniarka. – A może Cary? To bardzo ładne imię. I takie amerykańskie.

      – Wolałbym coś bardziej, hm, tradycyjnego – stwierdził Mr Young. – W naszej rodzinie kultywujemy tradycję skromnych, prostych imion.

      – O, jaka to godna tradycja – rozpromieniła się siostra Mary. – Moim zdaniem najlepiej brzmią tradycyjne, proste imiona.

      – Dobre chrześcijańskie imię jak z Biblii. Na przykład Mateusz, Marek, Łukasz albo Jan… – powiedział z filozoficzną zadumą, zaś siostra Mary zadrżała – nie przekonują mnie. Brzmią jak imiona kowbojów albo piłkarzy.

      – Saul brzmi pięknie, prawda? – zaproponowała szybko siostra Mary, korzystając z chwili wahania rozmówcy.

      – Nazbyt tradycyjne.

      – Zatem Kain. Brzmi ładnie nawet dzisiaj – nie rezygnowała zakonnica.

      Mr Young mruknął powątpiewająco.

      – Przecież zawsze jest… no więc, zawsze jest Adam – powiedziała, myśląc, że tak będzie najbezpieczniej.

      – Adam?

      Czyż nie byłoby miło pomyśleć, że zręczne zakonnice satanistki postarały się dyskretnie o adopcję nadwyżki niemowląt w postaci Niemowlęcia B oraz że stało się ono normalnym szczęśliwym dzieckiem, ruchliwym i tryskającym zdrowiem ku radości rodziców, po czym wyrosło na standardowego obywatela, przeciętnie zadowolonego z życia.

      Być może tak się właśnie stało.

      Wyobraźcie sobie, jak zdobywa laury w szkolnym konkursie ortograficznym, rozwija swoje zainteresowania w klubie „Wiewiórka”, bez większych kłopotów, ale też bez wybitnych osiągnięć kończy studia, podejmuje pracę w dziale rachuby spółki budowlanej Tadfield i Norton i żeni się ze śliczną dziewczyną. Może nawet radzi bylibyście ujrzeć go wśród gromadki dzieci albo gdy oddaje się jakiemuś hobby, na przykład składaniu wiekowych pompek do rowerów lub hodowli tropikalnych rybek akwariowych.

      Tyle że wcale nie jesteście ciekawi, jak mogłyby się potoczyć losy Niemowlęcia B.

      Popieramy wasze stanowisko.

      Prawdopodobnie wygrywa konkursy akwarystyczne.

      W pokoju dziecinnym skromnego domku w Dorkling, okręg Surrey, paliło się światło.

      Chudy okularnik, Newton Pulsifer, lat dwanaście, powinien spać od kilku godzin.

      Jednak mama, która głęboko wierzyła w geniusz syna, pozwalała mu eksperymentować w swoim pokoju do późna.

      Obecnie eksperymentował na starym radiu, które dostał do zabawy, a w którym postanowił wymienić wtyczkę. Siedział przy warsztacie składającym się z rozchwianego stołu, kłębków drutu, baterii, żarówek oraz detektora kryształkowego, który nigdy nie działał. Nie udało mu się zreperować radia i nic nie wskazywało, że kiedykolwiek uda mu się ta sztuka.

      Na sznurkach pod sufitem wisiały trzy osobliwe modele samolotów. Od razu rzucało się w oczy, że zostały złożone skrupulatnie i pedantycznie przez osobę nie mającą zielonego pojęcia o modelarstwie, a o modelarstwie lotniczym w szczególności. Newton był z nich bardzo dumny, nawet ze Spitfire’a, w którym pozamieniał miejscami skrzydła i stateczniki poziome.

      Poprawił okulary, spojrzał na wtyczkę i odłożył śrubokręt.

      Tym razem miał prawie stuprocentową pewność, że się uda. Wykonał wszystko według instrukcji wymiany wtyczek ze strony piątej samouczka „Mały elektryk, czyli 10l bezpiecznych i kształcących zabaw z prądem”. Podłączył przewody do zacisków o tym samym kolorze, sprawdził bezpiecznik, przeliczył natężenia i skręcił wtyczkę. Jak na razie szło nieźle.

      Wetknął wtyczkę do gniazda i przekręcił wyłącznik.

      W całym domu zgasło światło.

      Newton pokraśniał z dumy. Jest coraz lepiej. Podczas poprzedniego eksperymentu całe Dorkling pogrążyło się w ciemnościach, a rano mama miała bardzo niemiłą rozmowę z elektrownią.

      Uwielbiał wszystko związane z elektrycznością, ale ta ostatnia nie odwzajemniała jego uczuć. W szkole był komputer. Sześciu kolegów Newtona bawiło się kartami perforowanymi na zajęciach pozalekcyjnych. Kiedy po wielodniowych błaganiach opiekun grupy pozwolił Newtonowi uczestniczyć w zajęciach, ten zdołał przygotować tylko jedną kartę, a gdy wsunął ją do czytnika, maszyna wydała z siebie dźwięk podobny do kaszlu, z trudem wypluła przeżuty kartonik i zamilkła na amen.

      Newton wierzył, że komputery to przyszłość, a gdy nadejdzie czas, on stanie w awangardzie nowej techniki.

      Przyszłość miała jednak swoje zdanie na ten temat. A wszystko było w Księdze.

      Adam, myślał Mr Young. Wymówił głośno, chcąc się przekonać, jak brzmi. Hm.

      Spojrzał na złociste loki Wielkiego Adwersarza, Pogromcy Królów, Anioła Bezdennej Otchłani, Bestii zwanej Smokiem, Księcia Tego Świata, Ojca Kłamstwa, Szatańskiego Pomiotu i Pana Ciemności. Po dłuższej chwili zakonkludował:

      – Wie pani, Adam pasuje jak ulał i to w niejednym miejscu.

      Noc nie była ani zbyt ciemna ani burzliwa.

      Prawdziwie ciemna i burzliwa noc nadeszła dwa dni później, a dokładnie cztery godziny po opuszczeniu szpitala przez obie szczęśliwe matki oraz dwoje niemowląt płci męskiej. Tej nocy, wyjątkowo ciemnej i burzliwej, z wybiciem dwunastej, gdy żywioł rozszalał się na dobre, piorun uderzył w refektarz klasztoru sióstr trajkotek.

      Wybuchł pożar, który nie pochłonął żadnych istot ludzkich, ale obrócił w perzynę znaczną część majątku trwałego.

      Osobnik, za sprawą którego pożar wybuchł, przemykał chyłkiem po zboczu pobliskiego wzgórza. Był wysoki i chudy i tytułowano go Księciem Piekieł. Zrobił, co do niego należało i mógł wrócić do siebie.

      Crowley załatwi resztę.

      Hastur ruszył w drogę powrotną.

      ROZDZIAŁ II

      Z punktu widzenia hierarchii Azirafal należał do aniołów piątego rzędu i coraz częściej stawał się obiektem drwin i niesmacznych żarcików.

      Nie przepadał za Crowleyem ani Crowley za nim. Gdyby pozwolono im wybierać, jeden i drugi wolałby po tysiąckroć przebywać w innym towarzystwie. Jednak byli ludźmi, a przynajmniej stworzeniami człekokształtnymi, żyjącymi na tym właśnie świecie, a Mały Układ działa na korzyść obydwu stron przez cały czas. Poza tym nie sposób nie przyzwyczaić się do jednej twarzy, która towarzyszy nieprzerwanie od sześciu tysiącleci.

      Mały Układ był w swej istocie tak prosty, że nawet nie zasługiwał na wielkie litery w nazwie.


Скачать книгу
Яндекс.Метрика