Pchła. Anna PotyraЧитать онлайн книгу.
właśnie. Pewnie ugruntowałbym w kilku obywatelach stereotyp polskiego policjanta. – Wzruszył ramionami. – Gorzej, gdyby od tych kilku minut, kiedy błąkałbym się od mieszkania do mieszkania, zależało czyjeś życie.
Powiedział to spokojnym głosem, ale Brylski poczuł się tak, jakby ktoś odjął mu kilka centymetrów wzrostu. Zdecydowanie wolał drobne złośliwości komisarza.
Wybąkał jakieś niewyraźne skrzyżowanie przeprosin i obietnic poprawy, po czym śpiesznie oddalił się korytarzem. Już miał dłoń na klamce swojego pokoju, kiedy do jego uszu dobiegło gniewne mruknięcie Lorenza:
– Jakbym chciał czytać takie hieroglify, tobym się zatrudnił w aptece. Cholerne żółtodzioby.
Brylant wiedział, że Lorenza stać na lepsze teksty, ale i tak uśmiechnął się pod nosem. Brakujące kilka centymetrów wzrostu wróciło na swoje miejsce.
Dochodziła pierwsza, ale Adamowi wydawało się, że jest później. Ciężkie chmury, które wisiały nisko na niebie, spowijały świat głęboką szarością i Warszawa wyglądała jak kraina wiecznego zmierzchu. Adam przypiął kolejną pinezkę do kolorowej mozaiki na mapie, oznaczając na niej Płocką 46. Złapał wiszącą przy drzwiach kurtkę i wyszedł z pokoju. Na korytarzu usłyszał stłumione takty świątecznego przeboju Wham!, które rozbrzmiały w pełnej krasie, kiedy otworzył drzwi sąsiedniego pomieszczenia.
– Jesteś gotowy? – zapytał Corsettiego, który kończył porządkować papiery na biurku.
Na widok Adama Mateusz wyłączył radio i wciąż nucąc pod nosem Last Christmas, skinął głową, zamknął szufladę i założył kurtkę.
Kiedy byli już w samochodzie, Adam podał koledze telefon z widocznym na wyświetlaczu zdjęciem.
– Co to jest? – Mateusz wpatrywał się w obraz ze zmarszczonym czołem. W pierwszej chwili myślał, że patrzy na starą monetę albo guzik. Dopiero kiedy powiększył zdjęcie, zauważył charakterystyczny okrągły frez pośrodku metalowego krążka, a w jego centrum wgłębienie, które powstało przy uderzeniu grota iglicy w spłonkę. Już wiedział, że zagadkowym przedmiotem jest walec o średnicy dziewięciu milimetrów, który stracił swój trójwymiar i na zdjęciu stał się płaskim krążkiem jedynie na skutek iluzji optycznej.
– To dno łuski zabezpieczonej wczoraj na miejscu zbrodni.
Mateusz przesuwał palcem wskazującym po wyświetlaczu i oglądał kolejne zdjęcia. Trzy łuski razem, łuska położona przy miarce, łuska z boku, łuska z góry.
– Rozmawiałem dzisiaj z gościem z balistyki.
– Podobno jakiś nowy przyszedł?
– Tak. Czerwiński przechodzi po Nowym Roku na emeryturę i wszystko, co może, przepycha już na tego nowego. W święta też mu się nie chciało dupy ruszyć, więc miałem przyjemność zapoznać się z aspirantem Balejką.
– Niech zgadnę: młody i niedoświadczony? – Corsetti machnął ręką. – A zresztą, może będzie dobra zmiana… Dosyć już miałem tego starego lenia.
– Ten jest jeszcze starszy, ale taki zajęty badaniem broni i amunicji, że nie ma czasu iść na emeryturę.
– Czyli świr – podsumował Corsetti, robiąc przy tym minę, która mówiła więcej niż słowa.
– Nie świr, tylko pasjonat. Mówi, że w czasie wolnym robi dokładnie to samo, ale ma gorszy sprzęt i nikt mu za to nie płaci, dlatego przychodzenie do pracy wydaje mu się ze wszech miar rozsądne.
– Mhm, a w wakacje pewnie jeździ na Mazury i zapierdala po lesie z wykrywaczem metali.
Lorenz wzruszył ramionami.
– Co za różnica. Najważniejsze, że zna się na rzeczy. Przyjrzyj się. – Wskazał palcem na telefon.
Mateusz pochylił się nad wyświetlaczem.
– Łuska jak łuska. Wiadomo, z czego wystrzelona?
– Z lugera.
– Z lugera? Przecież tego nie ma na rynku od lat. Od dekad!
– Są egzemplarze kolekcjonerskie. Pistolet da się zdobyć.
– Jak wszystko – stwierdził Corsetti.
– Pewne rzeczy łatwiej, inne trudniej. Amunicja z czterdziestego czwartego to już nie jest taka prosta sprawa. Na Allegro nie kupisz.
Światło na skrzyżowaniu ulic Leszno i Młynarskiej zmieniło się na czerwone. Adam wcisnął hamulec. Kiedy pajero dotoczyło się do pasów, wrzucił na luz i wyjął telefon z ręki Mateusza. Znalazł zdjęcie przedstawiające dno łuski i maksymalnie je powiększył.
– Popatrz na oznaczenia.
Na obwodzie stalowego krążka wytłoczone były litery i cyfry, rozmieszczone jak godziny na tarczy zegarowej.
Corsetti dojrzał dwie czwórki.
– To będzie rok produkcji, a tu? – Wytężył wzrok i z trudem odczytał trzy litery: – A… U… X?
– To oznacza, że naboje zostały wyprodukowane w Magdeburgu przez Polte Armaturen und Maschinenfabrik. Rzymska jedynka odnosi się do dostawcy stali, zakładów w Essen, a tu na godzinie dziewiątej wybity jest numer serii, dwanaście. Kos zginął od oryginalnych niemieckich naboi z czasów drugiej wojny.
– No! To już mamy w tej sprawie jedną rzecz, która ma sens. Użycie p08 Parabellum nie wydaje się teraz takie dziwne. Ktoś dostał, widać, ładny komplecik na pamiątkę po dziadku w Wehrmachcie.
Corsetti silił się na nonszalancki ton, ale Lorenz wiedział, że próbuje w ten sposób przykryć wzburzenie. Obaj mieli świadomość, że nie znajdą broni w żadnych rejestrach ani spisach. Jej pochodzenie było niemożliwe do ustalenia.
– Dobra, zobaczymy, co ta twoja Marianna będzie miała do powiedzenia – rzekł Mateusz i oddał Adamowi telefon.
Chwilę później stali przed dużym szarym klockiem z różowymi balkonami. Adam wybrał na domofonie numer 27. Corsetti nie pytał, czy jest pewien, że to właściwy numer mieszkania. Już dawno przyzwyczaił się do nienormalnie dobrej pamięci komisarza, który regularnie operował liczbami i szczegółami, jakie każdy normalny człowiek musiałby najpierw sprawdzić w notatkach. Zdumienie współpracowników w takich sytuacjach wywoływało jeszcze większe zdumienie u niego. Co jest dziwnego w tym, że pamięta datę urodzenia podejrzanego? Przecież tydzień temu wpisywał jego pesel do raportu. Jeśli ktoś od urodzenia widzi tylko na jedno oko, to wydaje mu się to równie naturalne jak błękit nieba.
Dokładnie z tego samego powodu Adam nie zastanawiał się nad tym, że pamięta wszystkie szczegóły śledztw z przeszłości: ile ciosów nożem zebrał chłopak na Brackiej w 2007, jak miała na drugie imię dziewczyna zgwałcona i uduszona w zeszłym roku nad Wisłą i jaki rozmiar buta miał gość, który utopił swoją kochankę w jej własnej wannie. Umiał wytłumaczyć pochodzenie prawie każdej dziurki na mapie w swoim pokoju, ale i tak jego konkurencją koronną były statystyki. Jeśli Lorenz informował na odprawie, że współczynnik wykrycia sprawców dla ich wydziału wyniósł w 2015 roku 77,1 procent, a w długim i kwiecistym opierdolu rzucał statystyki innych województw, którym mniej brakowało do setki niż im do osiemdziesiątki, nikt już nie zadawał sobie trudu, żeby te dane sprawdzić. Wiedzieli, że się zgadzają.
Dlatego teraz Corsetti ze spokojem czekał, aż pod numerem 27 zgłosi się Marianna Strzelczyk. Domofon dzwonił bardzo długo. Adam już miał wcisnąć klawisz oznaczony literą „C”, żeby zakończyć