Pchła. Anna PotyraЧитать онлайн книгу.
już na niego dwa raporty. Jeden był podpisany przez szefa techników, drugi przyszedł od patologa.
Oparł się o biurko i zaczął pobieżnie przeglądać raport z sekcji zwłok. Nie interesowało go, w której nerce denat miał kamienie, ani to, że lewy obojczyk nosił ślady złamania. Szukał słów kluczowych. Zerknął na proste ryciny przedstawiające ciało mężczyzny z przodu i z tyłu. Zaznaczono na nich dokładne umiejscowienie ran postrzałowych. Trzy z przodu i dwie z tyłu. Na pierwszym rysunku opisano je jako rany wlotowe.
A więc Łukasz stał przodem do napastnika w momencie oddania strzałów. Nie uciekał. Pewnie nie zdążył nawet mrugnąć.
Jedna kula rozerwała aortę tuż poniżej osierdzia i utkwiła w kręgosłupie, uszkadzając rdzeń kręgowy. Druga przebiła lewe płuco. Trzecia przeszła między żebrami. Dwa z trzech strzałów były wyrokiem śmierci dla Łukasza Kosa. Nawet gdyby się nie wykrwawił, toby się udusił.
Adam przejrzał ostatnią stronę raportu, ale nie znalazł tam nic nowego. Odłożył dokumenty na biurko.
Zdjął kurtkę i zrobił sobie kawę, a potem zaczął czytać ustalenia techników zabezpieczających ślady wczoraj na miejscu zbrodni.
Przy każdej sprawie pracował sztab ludzi, ale to on był odpowiedzialny za rozwiązanie zagadki śmierci Łukasza Kosa. To od jego decyzji zależało, jak będzie przebiegało śledztwo. Teraz, na wstępnym etapie, musiał zbierać wszystkie możliwe informacje i uważnie analizować każdy ślad, bo nie mógł przewidzieć, który okaże się istotny i pchnie śledztwo we właściwym kierunku. Tylko dogłębna znajomość sprawy pozwalała mu żonglować elementami, bawić się nimi podczas formułowania hipotez, które czasem różniły się od siebie jak dzień od nocy. Dlatego teraz się nie śpieszył. Wertował raport w przód i w tył, zapoznając się z każdym szczegółem. Czytał w skupieniu jego końcówkę, kiedy drzwi pokoju uchyliły się, a w szczelinie pojawiła się głowa Brylskiego. Patrzył bez słowa na Lorenza, jakby na jego widok przypomniał sobie wczorajszą burę i teraz zastanawiał się, czy może mu przerwać, czy jednak powinien wycofać się po cichu.
– Masz coś do powiedzenia, Brylant, czy tylko wpadłeś pokazać mi swoją dzisiejszą fryzurę?
Brylski wślizgnął się do pokoju i stanął wyprostowany.
– Wszyscy już są, panie komisarzu. Starszy aspirant Corsetti prosi… – na chwilę zawiesił głos – pyta, kiedy zaczniemy.
Adam dobrze wiedział, że Mateusz nie prosił ani nie pytał. Pewnie przysłał tu Brylskiego, żeby powiedział mu, że ma ruszyć wreszcie dupę, bo wszyscy czekają. Albo coś w tym stylu. Pracowali razem wiele lat. Z biegiem czasu ich stosunki służbowe zaczęły zahaczać o życie prywatne. Kila razy byli razem na meczu, czasem chodzili na piwo. Nic zobowiązującego, ale Lorenz znał Corsettiego na tyle, żeby wiedzieć, że właśnie taki tekst byłby w jego stylu. Brylski był jeszcze młodziakiem. Autorytet starszych kolegów wyraźnie go onieśmielał, dlatego Adam nie silił się na wymyślanie riposty dla Mateusza. Wiedział, że chłopak, pocąc się, przekaże Corsettiemu jakieś ocenzurowane tłumaczenie. Skinął tylko głową i powiedział, że zaraz przyjdzie.
Kiedy wszedł do małej salki konferencyjnej, zegar na ścianie wskazywał ósmą dwadzieścia.
Przy stole siedziała Iza Rawska, Mateusz Corsetti i Marcin Brylski, przed którym leżało naręcze dokumentów. Nie rozmawiali ze sobą. Lorenz przywitał się z nimi zdawkowo i zajął miejsce po przeciwnej stronie.
– Co wiemy o naszym sprawcy? – zapytał bez żadnych wstępów.
Brylski natychmiast zaczął wertować papiery. Po chwili wyjął jedną kartkę, położył ją na wierzch sterty i powiedział:
– Właściwie to nic nie wiemy. Wczoraj rozmawiałem z sąsiadami z mieszkań numer… – zniżył wzrok i zaczął odczytywać cyfry z notatek – pięć, siedem, dwa, pod jedynką nikogo nie było, podobno wyjechali, trzy, osiem…
– Brylant, dawaj wreszcie do rzeczy, chopie, bo się ściemnia – popędził go Corsetti.
– Tak… no więc podsumowując: nikt nie zauważył nic podejrzanego.
Głos zabrał Lorenz:
– Przy wejściu zamontowany jest wideodomofon, a jednak sprawca bez przeszkód dostał się do mieszkania. Co nam to mówi?
– Nic nam to nie mówi – odparł Mateusz, wzruszając ramionami. – Mógł przecież czekać w pobliżu i skorzystać z tego, że ktoś wchodzi lub wychodzi.
– Nie sądzę. Na klatce schodowej znajduje się dziewięć mieszkań. To mało. Jest kameralnie, wszyscy się znają z widzenia. Gdyby ktoś spotkał obcą osobę, zwróciłby na to uwagę.
Corsetti wzruszył ramionami.
– Są przecież święta. Ludzie odwiedzają się nawzajem. Przed wejściem na klatkę spotykasz schludnie ubranego faceta. Czy wydaje ci się to podejrzane? Nie. Jeszcze mu podziękujesz za to, że przytrzymał ci drzwi. Dwie sekundy później już o tym nie pamiętasz.
Adam odchylił się na krześle.
– Po pierwsze, nie wiemy, czy sprawca był mężczyzną. Po drugie, dwie sekundy później przestajesz sobie zaprzątać tym głowę, ale wciąż pamiętasz. Jeżeli przez długi czas nie stanie się nic, co mogłoby utrwalić to wspomnienie, faktycznie, zapomnisz o nim. Ale jeśli kilka godzin później blok zaroi się od policji i innych służb, a do ciebie przyjdzie funkcjonariusz i zacznie zadawać szczegółowe pytania, powiesz mu, że kiedy około południa szedłeś wyrzucić śmieci, wpuściłeś kogoś na klatkę. Co więcej, na pewno będziesz mógł powiedzieć coś na temat tej osoby. Na przykład to, że miała czarne rękawiczki albo brzydkie buty, albo pachniała śledziami, albo wydawała się zamyślona. Cokolwiek.
– Uważasz, że Kos sam wpuścił sprawcę?
Adam pokiwał głową.
– Wszystko przebiegło sprawnie i cicho. Nie było krzyków ani żadnego rwetesu. Łukasz Kos został zastrzelony przy komodzie. Nie dałby się tam zaskoczyć włamywaczowi.
Marcin Brylski przysłuchiwał się rozmowie w skupieniu. Cieszył się, że trafiła mu się sposobność uczenia się od najlepszych. Teraz jednak zmarszczył czoło. Nie mógł nadążyć za tokiem rozumowania Lorenza.
– Dlaczego?
Adam odchylił się na krześle i założył ręce za głowę.
– Gdyby do mieszkania weszła obca osoba, której Łukasz Kos się nie spodziewał, na pewno wzbudziłoby to jego czujność albo chociaż zainteresowanie. Załóżmy, że stał przy komodzie. Może czegoś w niej szukał, może coś do niej chował, a może po prostu wyglądał przez okno. Słyszy, że drzwi wejściowe się otwierają. Nikogo się przecież nie spodziewa. Odwraca się więc i idzie sprawdzić, kto to. Nawet jeśli sprawca bez przeszkód wszedł do mieszkania, to i tak nie widział Kosa. Musiał pokonać trzy metry, żeby wyjść zza rogu korytarza, namierzyć go i oddać strzały. Nie zmienia to faktu, że chłopak wciąż nie miałby żadnych szans, ale te dwie sekundy, minimum dwie sekundy – podkreślił Lorenz – które minęły od momentu wtargnięcia napastnika do momentu konfrontacji, zmieniłyby miejsce śmierci ofiary.
Brylski kiwał powoli głową.
– Czyli Kos znał napastnika?
– Niekoniecznie – odparł Adam. – Ale wszystko wskazuje na to, że spodziewał się tej wizyty. To mogła być błahostka. Kurier, pani z administracji budynku… – Lorenz rozłożył ręce – jakakolwiek osoba, której obecność na tyle pasuje do sytuacji, że bez wahania otworzymy jej drzwi domofonem i wpuścimy do mieszkania.
Iza