Czarna Kompania. Glen CookЧитать онлайн книгу.
się zwęziły, gdy zrównałem z nim krok. Zwolnił i przyjrzał mi się uważnie. W jego oczach nie było widać strachu. Był pewny siebie. To nie był staruszek wałęsający się wśród slumsów. Ci boją się własnego cienia.
– Czego chcesz? – spokojne, bezpośrednie pytanie.
Nie musiał się bać. Ja bałem się za nas obu.
– Dźgnąłeś nożem mojego przyjaciela, Zgarniacz.
Zatrzymał się. W jego oku pojawił się niezwykły błysk.
– Czarna Kompania?
Skinąłem głową.
Przyjrzał mi się, mrużąc oczy w zamyśleniu.
– Lekarz. Jesteś lekarzem. Nazywają cię Konował.
– Miło mi cię poznać.
Jestem pewien, że w moim głosie było więcej pewności, niż faktycznie czułem.
Co mam teraz, do diabła, zrobić?
Zgarniacz rozchylił poły płaszcza. Spróbował pchnąć mnie krótkim mieczem. Uchyliłem się, rozchyliłem własny płaszcz, odskoczyłem po raz drugi i spróbowałem wydobyć miecz.
Zgarniacz zamarł. Spojrzał mi w oczy. Wydawało mi się, że jego oczy stają się coraz większe i większe… Zapadałem się w dwie szare kałuże… Uśmiech pojawił się w kącikach jego ust. Podszedł do mnie z uniesionym mieczem…
I jęknął nagle. Na jego twarzy pojawił się wyraz totalnego zdumienia. Wyrwałem się spod wpływu czaru, cofnąłem i stanąłem w pozycji obronnej.
Zgarniacz odwrócił się powoli i spojrzał w ciemność. Z pleców sterczał mu nóż Kruka. Sięgnął ręką do tyłu i wyciągnął go. Wyrwał mu się jęk bólu. Spojrzał na nóż i, bardzo powoli, zaczął śpiewać.
– Ruszaj się, Konował!
Czar! Dureń jestem! Zapomniałem, kim jest Zgarniacz. Ruszyłem do ataku.
Kruk nadbiegł w tym samym momencie.
Spojrzałem na zwłoki.
– I co teraz?
Kruk przyklęknął. Wydobył drugi nóż. Miał ostrze w kształcie piły.
– Ktoś zgarnie nagrodę Duszołapa.
– Dostanie szału.
– Masz zamiar mu powtórzyć?
– Nie. Ale co z tym zrobimy?
Bywały czasy, w których Czarna Kompania cieszyła się dostatkiem, nigdy jednak nie była bogata. Gromadzenie majątku nie jest naszym celem.
– Część forsy mi się przyda. Stare długi, co do reszty… Podzielcie się, wyślijcie do Berylu, cokolwiek. Jest do wzięcia. Dlaczego Schwytany miałby ją sobie zostawić?
Wzruszyłem ramionami.
– Jak sobie życzysz. Mam tylko nadzieję, że Duszołap nie dojdzie do wniosku, iż go oszukaliśmy.
– Tylko ty i ja wiemy. Ja mu nie powiem.
Strzepnął śnieg z twarzy starego. Zgarniacz stygł szybko.
Kruk wprawił w ruch swój nóż.
Jestem lekarzem. Nieraz amputowałem kończyny. Jestem żołnierzem. Widziałem krwawe pola bitwy. Mimo to poczułem niesmak. Ucinanie głowy trupowi nie przypadło mi do gustu.
Kruk skrył swe okropne trofeum pod płaszczem. Nie przeszkadzało mu ono. Gdy byliśmy już w powrotnej drodze, zapytałem go:
– Dlaczego właściwie za nim ruszyliśmy?
Nie odpowiedział mi natychmiast. Dopiero po chwili wyjaśnił:
– Kapitan w ostatnim liście kazał mi z tym skończyć, jeśli tylko będzie okazja.
Gdy zbliżaliśmy się do placu, Kruk powiedział:
– Wejdź na górę. Sprawdź, czy straszydło tam jest. Jeśli go nie ma, wyślij najtrzeźwiejszego z ludzi po wóz i wracaj tutaj.
– Dobrze.
Pognałem z westchnieniem do naszej kwatery. Wszystko za odrobinę ciepła.
Śniegu napadało już prawie pół metra. Obawiałem się, że moje nogi uległy trwałym uszkodzeniom.
– Gdzie byłeś, do diabła? – zapytał Elmo, gdy wszedłem, utykając. – Gdzie Kruk?
Rozejrzałem się wkoło. Nie było Duszołapa. Goblin i Jednooki wrócili. Obaj spali jak zabici. Otto i Wypieracz chrapali wniebogłosy.
– Jak Otto?
– Nic mu nie będzie. Co wykombinowaliście?
Usadowiłem się przed piecem i ściągnąłem buty. Stopy miałem sine i odrętwiałe, ale nie odmrożone. Wkrótce poczułem w nich bolesne mrowienie. Ponadto nogi bolały mnie od tego całego łażenia. Opowiedziałem Elmowi wszystko.
– Zabiliście go?
– Kruk powiedział, że Kapitan kazał skończyć tę zabawę.
– Tak. Nie sądziłem, że Kruk pójdzie go ukatrupić.
– Gdzie Duszołap?
– Nie wrócił. – Uśmiechnął się. – Pójdę po wóz. Nie mów nikomu. Za dużo tu gaduł.
Zarzucił sobie płaszcz na ramiona i wymaszerował.
Moje dłonie i stopy odzyskały w połowie ludzki charakter. Zerwałem się i capnąłem buty Ottona. Był mniej więcej mojego wzrostu, a na razie nie miały mu być potrzebne.
Ponownie wyszedłem w noc. Był prawie poranek, wkrótce miał nadejść świt.
Jeśli oczekiwałem jakichś wyrzutów ze strony Kruka, spotkało mnie rozczarowanie. Spojrzał tylko na mnie. Mam wrażenie, że naprawdę przeszył go dreszcz. Przypominam sobie, że pomyślałem: A może on jednak jest człowiekiem?
– Musiałem zmienić buty. Elmo poszedł po wóz. Reszta jest nieprzytomna.
– Duszołap?
– Jeszcze nie wrócił.
– Zasadźmy to nasionko. – Wyszedł zamaszyście w wirujące płatki śniegu. Pośpieszyłem za nim.
Na naszej pułapce śnieg się nie zbierał. Lśniła złotym blaskiem. Woda zbierała się pod nią i wyciekała na zewnątrz, by zamienić się w lód.
– Myślisz, że Duszołap dowie się, gdy rozładujemy to paskudztwo? – zapytałem.
– Idę o zakład. Goblin i Jednooki też.
– Dom mógłby się spalić nad ich głowami, a nawet nie obróciliby się na drugi bok.
– Mimo to… Ciii! Ktoś tam jest. Chodź tędy. – Ruszył w drugą stronę, zataczając krąg.
Po co ja to robię? – myślałem, skradając się przez śnieg z bronią w ręku. Wpadłem na Kruka.
– Widzisz coś?
Spojrzał w ciemność.
– Ktoś tu był.
Powęszył i pokręcił powoli głową w prawo i w lewo. Zrobił tuzin szybkich kroków i wskazał ręką na dół.
Miał rację. Ślady były świeże. Ta ich część, która oddalała się od pułapki, wyglądała na pozostawione w pośpiechu.
Spojrzałem na nie.
– Nie podoba mi się to, Kruk. – Trop naszego gościa wskazywał, że utykał on na prawą nogę. – Kulawiec.
– Nie