Prawda zapisana w popiołach. Tom 1: Milczenie aniołów. Joanna JaxЧитать онлайн книгу.
trzeba, bo jak się na ciebie uwezmą, to zostaniesz co najwyżej gońcem w zespole, a nie mecenasem.
Popatrzył na nią jak na wariatkę. Zosia nie miała chyba pojęcia, jak wyglądała taka obrona, gdy wysyłano na nią uległych systemowi adwokatów. On nie byłby w stanie nawet ich w ten sposób nazywać. Potakiwali głowami, godzili się nawet z najbardziej absurdalnymi zarzutami prokuratora, a po sprawie bezradnie rozkładali ręce. Niewiele ich obchodziło, że niewinny człowiek lądował w mamrze na długie lata albo kończył na stryczku. A może wiedzieli, że to walka z wiatrakami? Gdy jeszcze funkcjonowały wojskowe sądy rejonowe, wyroki wydawali jacyś kompletni dyletanci, po kilkutygodniowych kursach w „Duraczówce”, reżimowej szkole prawniczej. Mierzejewski uważał, że tacy sędziowie jedynie odczytywali wyroki, a zapadały one w gabinetach Urzędu Bezpieczeństwa.
– Ja nie wtrącam się do twojej pracy ani do twojej przynależności partyjnej, więc ty również moją zostaw w spokoju. – Szymek zaczął się denerwować.
– Ta władza dała ci wykształcenie. Mnie również. I zapewniła nam mieszkanie i żłobek dla Krzysia. Gdyby nie ta władza, bylibyśmy nikim. Najwyżej jakimiś parobkami w pańskich domach. A ty z tą władzą walczysz. Nie kąsa się ręki, która cię karmi.
– Nie walczę z władzą, tylko o sprawiedliwość. Oboje byliśmy w powstaniu, widzieliśmy, co się działo. A teraz tych dzielnych żołnierzy traktuje się gorzej niż kryminalistów. I oskarża o jakieś piramidalne bzdury. Gdyby te wszystkie wyroki były sprawiedliwe, nie ogłoszono by w marcu amnestii. Nie krzyczano by głośno o ubeckich represjach, marionetkowych sądach i chorych wyrokach. Coś zaczyna się zmieniać i muszę to wykorzystać.
– Mówiłam ci nieraz, że porozmawiam z Hołowieńką. Wasz zespół adwokacki zajmuje się różnymi sprawami, po prostu zmienisz patrona i będziesz dostawał sprawy pospolitych przestępców – upierała się Zosia.
– Z nikim nie rozmawiaj i niczego mi nie załatwiaj! – warknął Szymek.
Dodałby zapewne coś jeszcze, ale obudził się Krzysio. Odsunął więc jedynie talerz i podszedł do łóżeczka.
– No i co, smyku? Czas na spacer – powiedział ze śmiechem i wyciągnął ręce w stronę chłopca.
Po kilkunastu minutach szedł już z malcem w kierunku Wisły. Wcale nie miał ochoty nigdzie łazić, bo czekała go masa roboty, ale nie chciał kolejnej awantury z Zosią. Nie miał pojęcia, co stało się z ich związkiem. Znali się od lat, zaczęli od przyjaźni, potem nadeszła miłość. Wydawało mu się, że tak będzie zawsze. Spokojnie, bez burz i zawirowań. Kiedyś mogli rozmawiać o wszystkim i nie musieli skakać sobie do gardeł, gdy mieli różne zdania na jakiś temat, ostatnio jednak coraz częściej ich rozmowy kończyły się awanturą. Znał małżeństwa, które oddalały się od siebie z powodu braku pieniędzy, skłonności małżonka do alkoholu czy do innych kobiet, trudy dnia codziennego zabijały cały romantyzm, a oni wciąż się spierali na tematy polityczne, a potem następowały ciche dni. I wcale nie chodziło o to, że Szymon miał ochotę na angażowanie się w jakieś podziemne akcje, po prostu potrafił inaczej patrzeć na system, który tak bardzo uwielbiała jego żona. Nawet w łóżku im nie wychodziło. Może byli zbyt zmęczeni codziennymi obowiązkami, a może po prostu coś się między nimi wypaliło.
Poznali się, gdy byli jeszcze dziećmi. W dramatycznych okolicznościach, podczas powstania. Szymek nie miał pojęcia, co działo się z jego opiekunem i przyszywanym bratem, więc przybył do Warszawy, by ich odnaleźć, a Zosia uciekła z sierocińca, w którym wcześniej Niemcy wymordowali większość dzieci i cały personel. Tam się spotkali i przez długi czas mieli tylko siebie i psa, Ziutka, który potem towarzyszył im do końca swojego psiego żywota. I wydawało się im, że jedno bez drugiego nie potrafi egzystować. Kiedy jednak wojna się skończyła, nic nie zapowiadało nowej, a oni zaczęli w miarę normalnie żyć, okazało się, że istnieją między nimi różnice trudne do pogodzenia. Każde z nich wyniosło z powstania swój bagaż lęków, rozczarowań i doświadczeń. Wojna była dla nich jak niezagojona rana, która nawet po wielu latach krwawiła, bolała i nie chciała się zabliźnić. A oni nie umieli sobie nawzajem pomóc. Powinni rozumieć się doskonale, właśnie przez tę wspólną gehennę, jednak okazało się to mniej oczywiste, niż mogłoby się wydawać. Nawet ich spojrzenie na to, co wydarzyło się w Warszawie w czterdziestym czwartym, było inne. Szymon uważał, że heroiczna walka powstańców miała sens i świadczyła o harcie ducha i odwadze, Zosia zaś twierdziła, iż dowódcy Armii Krajowej wydali wyrok śmierci na setki tysięcy niewinnych osób i są zwykłymi mordercami, którzy powinni zawisnąć na szubienicy. I może właśnie to inne spojrzenie sprawiło, że niemal każdego dnia stawali się dla siebie coraz bardziej obcy.
Szymek rozejrzał się dookoła. Wciąż to robił, jakby był przekonany, że ciągle ktoś go obserwuje. Nie musiał zgadywać, kto mógłby się nim zainteresować. Uchodził za wyjątkowo krnąbrnego w swoim środowisku. Zosia wróżyła mu nawet niemałe kłopoty, a mianowicie problemy po zakończonej aplikacji i niewpisanie go na listę adwokatów. Jednak on się nie bał. Zbyt wiele w życiu widział śmierci, głodu i kalectwa, by takie coś mogło go wystraszyć. Uszedł cało z wojny, nieraz narażał się gestapo i żonglował swoim młodym życiem, a teraz miałby robić w majtki z tak błahego powodu? Żył, był zdrowy, jego syn dobrze się rozwijał, mógł więc kierować się ideałami. Bo jeśli nie teraz, to kiedy?
Nie chciał być taki, jak Emil Lewin. Człowiek, który tak wiele mu dał, a jednocześnie uczynił wiele złego. Lewin przygarnął Szymka, gdy chłopak stracił rodziców w trzydziestym dziewiątym, mieszkał w zaszczurzonej komórce i miał zadatki na doliniarza i małego bandytę. Emil otoczył go opieką i kochał jak syna. Dla Szymka stał się ojcem i autorytetem, jednak dla innych nie był już tak wspaniałym człowiekiem. Miał mnóstwo paskudnych grzechów na sumieniu i gdy prawda wyszła na jaw, Szymek po prostu się załamał. Może dlatego, że mimo wszystko nie potrafił przestać go kochać i traktować jak ojca. Kiedyś, dawno temu, Emil Lewin powiedział mu, że jeśli raz się wdepnie w gówno, to przez całe życie będzie czuło się smród. I chyba miał rację. Lewin wszedł na drogę występku, a potem nie mógł już nigdy z tej drogi zejść. Nawet gdy pokochał tak wspaniałą kobietę, jak Magdalena Walewska.
Szymek ostatnio coraz częściej myślał o pani Magdalenie. Chciałby, żeby jego Zosia taka była. Mądra, roztropna i pełna spokoju. I oczywiście tak piękna, jak Walewska w młodości…
– Jaki śliczny chłopczyk. – Usłyszał głos młodej kobiety.
Oderwał się od swoich czarnych myśli i skierował wzrok na dziewczynę. Miała jakieś dwadzieścia pięć lat, długie nogi i jasne blond włosy, zaplecione w warkocz. Uśmiechała się do niego promiennie i Szymek musiał przyznać, że dawno nie miał do czynienia z tak ładną dziewczyną.
– Ma na imię Krzysio – wydukał.
– A pan? – Zmrużyła oczy.
– Szymon.
Wyciągnęła dłoń w jego kierunku i ponownie się uśmiechnęła.
– Ja mam na imię Beata.
– Bardzo ładne imię. – Szymek był nieco skrępowany zainteresowaniem pięknej dziewczyny, więc powiedział cokolwiek, chociaż po chwili wydało mu się to bardzo banalne.
– Często pan tutaj przychodzi? – zapytała ciepło.
– Yyy… Tak, z synkiem przychodzę – skłamał Szymek.
Wcale nie bywał tam zbyt często, bo ciągle pracował, ale pomyślał, że chętnie spotkałby tę przemiłą istotę kolejny raz. Nie uważał się za przesadnie atrakcyjnego,