Niewierni. Vincent V. SeverskiЧитать онлайн книгу.
kilometrów od Warszawy, gdzie nikogo nie było.
Nie wszyscy, którzy muszą używać broni, lubią ten model pistoletu, bo jest dosyć duży i ciężki, ale właśnie to odpowiadało mu najbardziej. Czuł się z nim pewnie i bezpiecznie. Najczęściej wystarczał jeden celny strzał w odpowiednie miejsce. Zaświadczyć mógł to prawie każdy żołnierz amerykański, który był na Grenadzie, w Panamie, Iraku czy gdziekolwiek jeszcze.
Wyjął też tłumik, nóż Cold Steel i gaz obezwładniający. Jednak po chwili zastanowienia uznał, że lepszy będzie paralizator Scorpy Max. Używał go już kilka razy i w szczególnych sytuacjach był niezastąpiony. Sprawdził baterie i kartridże. Wszystko było w porządku. Włączył komputer, żeby się zorientować, jaka będzie pogoda w najbliższych dniach w Wiedniu i czego może się spodziewać po drodze. Wiadomości były uspokajające. Miało być słonecznie i ciepło, a w Wiedniu wręcz buzowało lato.
Wstał i spojrzał na swoje wyposażenie, równo ułożone na stoliku. Po chwili zastanowienia uznał, że niczego więcej nie potrzebuje, i poszedł do sypialni spakować ubranie.
Po kilku minutach miał już wszystko porządnie spakowane. Zabrał tyle ubrań, by wystarczyło mu na tydzień, bo na taki czas zaplanował swój wyjazd. W końcu zawsze może sobie coś dokupić, jak będzie potrzeba. Dużą sportową torbę z napisem „Champion” postawił obok drzwi do garażu i wrócił do sypialni, żeby się ubrać.
Teraz najważniejsze było przygotowanie „wehikułu bojowo-rozpoznawczego” – jak nazywał swój czerwony volkswagen transporter furgon.
Z zewnątrz nie wyróżniał się on niczym szczególnym. Wyglądał jak wiele tego typu samochodów, które krążą po drogach całej Europy, wożąc narzędzia budowlane, rury hydrauliczne, kwiaty.
Jednak ten był inny, cięższy o trzysta kilogramów, i służył do przewożenia jednej rzeczy. Na wewnętrznej platformie przymocowany był do podłogi stelaż własnego pomysłu i wykonania. Służył on do przewożenia motocykla Kawasaki KX 450F w takiej pozycji, by można było z łatwością zwolnić uchwyt i wyskoczyć z samochodu przez tylne drzwi.
Manewr ten Karol miał doskonale przećwiczony i był pewny, że jest go w stanie wykonać nawet pod ostrzałem. Największą jednak przyjemność sprawiała mu myśl, że taki numer musiałby zrobić na napastnikach duże wrażenie, jemu zaś pomóc w ucieczce.
Dodatkowe obciążenie samochodu było spowodowane stalowymi płytami, które zamontował, by ochronić motocykl i kabinę przed ostrzałem. Wiedział dobrze, że te płyty nie są w stanie ochronić go w stu procentach, dawały jednak szansę przejechania odcinka, który pozwoli mu przynajmniej wyrwać się z pułapki. Potem wszystko zależało od mocy motocykla, jego czterystupięćdziesięciocentymetrowego silnika i ponadstukilogramowej masy.
Karol nieustannie podnosił swoje umiejętności i wydawało mu się, że w jeździe na motorze osiągnął poziom bliski Miki Aholi, mistrza Enduro. Jego wielkim marzeniem było wystartować kiedyś w tych zawodach jako tajemniczy czarny jeździec, wygrać je w pięknym stylu na oczach tysięcy zachwyconych i oniemiałych z wrażenia widzów i zaraz potem zniknąć. Rozpłynąć się w powietrzu, stworzyć mit, którym przez lata żyć będzie całe środowisko, snując domysły i niekończące się teorie. Ale prawdę znałby tylko on. Zdawał sobie sprawę, jak naiwne i dziecinne było to marzenie, a jednak nigdy nie mógł mu się oprzeć.
Dopiero od ostatniej podróży na Ukrainę zupełnie inne marzenie coraz mocniej dominowało w jego myślach i powoli wypierało mit czarnego jeźdźca. Próbował się przed tym bronić, szukać jeszcze jakiegoś rozwiązania, ale wiedział, że jest bez szans.
Na koniec rzucił okiem na składane łóżko, które miał zamontowane w samochodzie i z którego czasami korzystał, by unikać nocowania w hotelach.
Wrócił jeszcze na chwilę do domu. Sprawdził, czy wszystko zostawił w należytym porządku, szczególnie zabezpieczenie skrytki w salonie. Odstał minutę i gdy był już pewny, że o niczym nie zapomniał, wszedł do garażu, wsiadł do furgonetki, włączył silnik i otworzył pilotem rolowaną bramę Hörmann. Dochodziła dziewiętnasta trzydzieści i na zewnątrz zapadł już zmrok.
Poprawił broń w kaburze pod pachą, spojrzał na zegarek i pomyślał, że przejazd do Wiednia zajmie mu około dziewięciu, dziesięciu godzin. Na miejscu powinien być o świcie. Zdrzemnie się w samochodzie, a potem zajmie Abdulem.
Włączył płytę Cata Stevensa Remember, wyjechał ostrożnie z garażu, zamknął pilotem bramę i skierował się w stronę ulicy Słonecznej. Pojechał drogą numer 721 przez Magdalenkę, minął krajową siódemkę, potem Sękocin Stary i dotarł do ósemki, zwanej popularnie gierkówką.
Teraz już prosto do granicy – pomyślał z zadowoleniem, bo na ósemce ruch był niewielki i nie lubił jeździć drogą 721.
Jechał bardzo spokojnie. Nie spieszył się, bo i tak w Wiedniu powinien być dopiero rano. Z nadzwyczajną dokładnością przestrzegał ograniczeń prędkości i starał się niczym nie wyróżniać, by niepotrzebnie nie sprowokować policji, a co ważniejsze – nie stać się uczestnikiem jakiejkolwiek kolizji. Bo nawet zupełnie przypadkowe zdarzenie mogło być dla niego niebezpieczne. Dlatego przezornie zachowywał nawet dwukrotnie większy odstęp od poprzedzającego go samochodu.
Był przekonany, że dokumenty, którymi się posługiwał, są dobrze podrobione i że na podstawie pobieżnej kontroli niełatwo jest wykryć fałszerstwo.
Niepokoiło go jednak co innego. Doskonale zdawał sobie sprawę, że musi być poszukiwany przez co najmniej kilka służb specjalnych na świecie, w tym z całą pewnością przez polskie ABW i AW. W końcu jest Polakiem. Dotąd nie spotkało go nic takiego, co mogłoby budzić obawy czy podejrzenia. Uważał jednak, że jest to efekt jego wewnętrznej dyscypliny, perfekcyjnej organizacji pracy i talentu konspiracyjnego, a nie słabości służb specjalnych.
Chociaż właściwie obie te sfery się równoważą albo nawet uzupełniają – pomyślał z przypływem optymizmu. A może jednak nie jest tak dobrze? – zastanowił się po chwili. W końcu mnie doświadczenia już raczej nie przybywa, a oni wciąż pracują. Szukają i szukają. Mają do dyspozycji wszystkie służby, satelity, najnowocześniejszą technikę… i ciągle, kawałek po kawałeczku, nas rozgryzają. Z całą pewnością wiedzą o mnie coraz więcej…
Z zamyślenia wyrwało go potężne uderzenie, które nagle wstrząsnęło samochodem. Przez chwilę miał wrażenie, że w coś uderzył, i nacisnął hamulec. Furgon jednak toczył się dalej i dopiero wtedy Karol zdał sobie sprawę, że wjechał na odcinek drogi w przebudowie i musiał wpaść w dziurę. Odruchowo obejrzał się do tyłu, by sprawdzić motocykl. Wyglądało na to, że wszystko jest w porządku. Przez chwilę był zły na siebie, że dał się wmanewrować swojej podświadomości w zupełnie zbędne w tym momencie rozważania. Postanowił skupić się na drodze i jechać zdecydowanie uważniej.
Na desce rozdzielczej podświetlonej pomarańczowym światłem zegar analogowy wskazywał dwudziestą trzecią trzydzieści cztery. Karol postanowił zatrzymać się na stacji, zatankować benzynę i coś zjeść. I gdy tylko o tym pomyślał, naszła go ochota na francuskiego hot doga z kiełbaską pepperoni i dużą kawę z mlekiem.
– A taki zestaw najlepszy dają na stacjach BP w Wild Bean Café – usłyszał nagle własny głos i nim zdążył się zastanowić, ile w pepperoni jest wieprzowiny, a ile wołowiny, po prawej stronie drogi pojawiła się oświetlona na zielono stacja benzynowa.
Hot doga z sosem czosnkowym, musztardą i keczupem zjadł na stojąco przy małym stoliku. Miał wyraźną ochotę na jeszcze jednego, ale jakiś młody mężczyzna w granatowej marynarce uporczywie mu się przyglądał. Karol zrobił rachunek swoich znajomości, lecz nie mógł go sobie przypomnieć. Dlatego na wszelki wypadek zrezygnował z następnego hot doga, wziął swoją kawę i wyszedł.
Wsiadł do furgonu i