Эротические рассказы

Wieczny odpoczynek. Aleksandra MarininaЧитать онлайн книгу.

Wieczny odpoczynek - Aleksandra Marinina


Скачать книгу
i jeszcze dorabiał, krótko mówiąc, przynosił pieniądze, wprawdzie niewielkie, ale przynosił. Lery to jednak nie obchodziło. Regularnie dostawała tantiemy za piosenki ojca, obie z Ziną utrzymywały się z nich przez dziewięć lat. Lera świetnie poradzi sobie bez pieniędzy dziadka. Mężczyzna ma prawo tu mieszkać, to jego mieszkanie, kupione za jego pieniądze dawno temu, jeszcze przed urodzeniem Lery. Ale to prawo materialne. Co się zaś tyczy prawa moralnego, pozwalającego mu mieszkać razem z wnuczką, którą w wyniku pijackich ekscesów uczynił sierotą, to tutaj sprawa nie jest taka prosta.

      Zdaniem Lery Niemczinowej dziadek nie miał prawa nie tylko do tego, żeby z nią mieszkać, ale też do tego, żeby w ogóle żyć. Gdyby był uczciwym człowiekiem, już dawno by umarł. Tacy jak on nie powinni chodzić po ziemi. Ale skoro prymitywny, odrażający dziadek tego nie rozumie i nadal zatruwa jej życie swoją obecnością, powinien przynajmniej wiedzieć, co się dzieje. Powinien czuć się wciąż winny za to, co już zrobił, a mieszkanie z Lerą musi wywoływać w nim dyskomfort.

      Lera nie poszła na pogrzeb Saszy Barsukowa. Nie dlatego, że okropnie przejęła się jego śmiercią. Zwyczajnie nie miała ochoty i nie uważała tego za potrzebne. Owszem, martwiła się, ale z całkiem innego powodu. Kim był dla niej Saszka? Adoratorem, wielbicielem, nikim więcej. Na pewno nie narzeczonym! Tylko dziadek ze swoimi anachronicznymi wyobrażeniami może sądzić, że skoro chłopak odprowadza dziewczynę do domu, wstępuje na herbatę i przynosi jej kwiaty, to ona musi koniecznie za niego wyjść. Lera tak nie sądziła, co więcej, podobnie jak większość współczesnych dziewcząt, nie uważała, że intymna zażyłość stanowi podstawę do wyciągania poważnych wniosków. Fakt, że podczas nieobecności dziadka regularnie sypiała z Saszą Barsukowem, wcale nie oznaczał, że powinna zjawić się na pogrzebie chłopaka albo przynajmniej się z nim pożegnać. Dziadek na szczęście nie wiedział, jak daleko zaszły sprawy, same spotkania z Saszą wystarczyły, by odważył się zrobić uwagę wnuczce.

      – Kiedy pogrzeb? – zapytał, gdy wrócił o dziesiątej rano po dwudziestoczterogodzinnej zmianie.

      – Dzisiaj – odparła Lera spokojnie.

      – O której?

      – Już się zaczął – rzuciła obojętnie.

      – A ty? Dlaczego jesteś w domu?

      – Nie pójdę. Nie mam tam nic do roboty.

      – Ale przecież to twój kolega i przyjaciel, Leroczko. Jak możesz?

      – Zamknij się – zimno wycedziła dziewczyna. – Nie będziesz mnie uczył. Znalazł się wzór cnót i moralności.

      Dziadek w milczeniu się rozebrał i zamknął w swoim pokoju. Lera westchnęła z satysfakcją. Znakomicie. Nikt jej nie będzie rozkazywał, a on w szczególności.

      Wtedy, rok temu, nawet się nie spodziewała, że tak łatwo sobie z nim poradzi. Musi tylko wciąż przypominać, co zrobił, i dawać do zrozumienia, że mu nie wybaczyła. Wtedy będzie do rany przyłóż. Szczerze mówiąc, z nim jest łatwiej niż z ciocią Ziną, która miała wprawdzie poglądy tak samo zacofane jak on, ale w odróżnieniu od niego uważała, że ma prawo robić Lerze uwagi, a nawet ją pouczać. Inna sprawa, że odkąd zaczęła się litować nad nieszczęsną sierotką, robiła to przez dziewięć lat, na wiele rzeczy przymykając oczy i wybaczając dziewczynce to, za co dzieci zazwyczaj się karze. Mimo że dziadek chyba w ogóle się nad nią nie litował, Lera szybko doszła do wniosku, że może nim manipulować, wykorzystując do tego jeśli nie litość, to poczucie winy. I osiągnęła w tym mistrzostwo. Dziadek chodził jak na sznurku i nie ośmielał się pisnąć słowa. O Boże, jak ona go nienawidziła!

      Dziadek wykonywał wszystkie prace domowe, sprzątał mieszkanie, robił zakupy i gotował. Już na początku Lera mu oznajmiła, że skoro nie może uniknąć mieszkania pod jednym dachem z zabójcą swoich rodziców, nie zamierza po nim sprzątać i go obsługiwać. Dziadek w milczeniu się podporządkował, tylko błysnął groźnie oczami. Ale co tam! Czy Lera miałaby się przestraszyć jego spojrzenia?! Sama też umie piorunować wzrokiem, i to nie gorzej niż on.

      Dzień, w którym odbył się pogrzeb Barsukowa, spędziła w domu, nie poszła nawet do instytutu. Leżała na kanapie w swoim pokoju, słuchała cudownego głosu Igora Wildanowa, który śpiewał piosenki jej ukochanego tatusia, spoglądała na zdjęcia i plakaty na ścianach, połykała łzy i zastanawiała się, co powinna dalej robić. Jak mu pomóc?

      Rozdział 2

      Nowa praca obok mnóstwa plusów miała też jeden istotny minus. Major Kamieńska straciła uprawnienia, by wzywać osoby, z którymi chciała porozmawiać. Wezwania mogli wysyłać śledczy, a zaproszenia oficerowie operacyjni, ona tymczasem już od trzech miesięcy była właściwie nikim. Potrzebujesz kogoś i chcesz mu zadać parę pytań? Bądź łaskawa się z nim umówić, a potem ubierz się, zejdź z drugiego piętra, wsiądź do metra i jedź, gdzie musisz. I przez cały czas na piechotę. Walcz z lenistwem, zapomnij o ćmiących plecach. Skończyło się słodkie życie. Dawniej byłaś oficerem operacyjnym z Pietrowki, już sam ten fakt pozwalał ludziom sądzić, że masz prawo zadawać im pytania. Teraz jesteś głównym ekspertem-konsultantem w wydziale informacyjno-analitycznym i nie masz żadnych praw, wyłącznie obowiązki.

      Nastia Kamieńska ze spokojem przyjmowała fakt istnienia obowiązków, ale brak uprawnień nieustannie ją irytował. Dzisiaj na przykład musiała tłuc się Bóg wie gdzie na umówione spotkanie z mężczyzną, którego zeznania złożone do protokołu przed dziesięciu laty w sprawie zabójstwa małżonków Niemczinowów wprawiły ją w lekkie zdziwienie. W dodatku nie była pewna, czy miało ono jakiekolwiek podstawy. Może świadek wyrażał się inaczej, a śledczy, sporządzając protokół, sformułował jego wypowiedź w określony sposób. Niewarta skórka wyprawki. Tracić pół dnia na drogę tam i z powrotem, żeby zadać głupie pytanie i nie otrzymać ciekawej odpowiedzi… Nastia pocieszała się tylko słabą nadzieją, że pytanie nie okaże się jednak głupie.

      Świadek, któremu zamierzała je zadać, miał akurat urlop i przebywał w domu wypoczynkowym pod Moskwą. Spotkanie zostało wyznaczone na pierwszą, ale ponieważ Nastia nigdy przedtem tam nie była, nie udało jej się wyliczyć co do minuty czasu przejazdu i znalazła się na miejscu o wiele wcześniej, kwadrans po dwunastej. Najgorsze przewidywania, które zazwyczaj się spełniają, tym razem też się sprawdziły i drzwi pokoju, którego numer miała zapisany na kartce, okazały się zamknięte. Usiadła więc w holu na pierwszym piętrze, czekając na pojawienie się mężczyzny, i otworzyła książkę, którą ze sobą zabrała, żeby zabić czas w pociągu podmiejskim. Książka była nudna, humor autora wydawał się naciągany, mimo to Nastia sumiennie wodziła wzrokiem po linijkach tekstu, bo już dawno doszła do wniosku, że skoro książka się sprzedaje, musieli się znaleźć czytelnicy, którzy dostrzegli w niej coś ciekawego i pociągającego. Dlaczego ona nie miałaby spróbować tego odszukać?

      Gdy za kwadrans pierwsza w holu pojawił się mężczyzna w dresie i z nartami w rękach, Nastia nie miała żadnych wątpliwości, że to właśnie on, Aleksander Władimirowicz Biełkin. Nigdy nie widziała go ani na żywo, ani na zdjęciach, umówiła się na spotkanie przez telefon, jednakże głos i sposób wysławiania się pozwolił jej stworzyć obraz rozmówcy: silny, wysportowany, poruszający się sprężystym krokiem. W protokole przesłuchania sprzed dziesięciu lat znalazła się informacja, że Biełkow jest pilotem wojskowym. Ciekawe, czym teraz się zajmuje? Skoro się nie roztył i nie zdziadział, chyba nie zajął się prywacizną.

      – Przepraszam, czy pan Aleksander Władimirowicz? – zawołała półgłosem.

      Mężczyzna odwrócił się ku niej i zerknął na zegarek. Jego surowa twarz o twardych, grubych rysach, pokryta kropelkami potu, wyrażała niezadowolenie.

      – Anastazja


Скачать книгу
Яндекс.Метрика