Białe róże z Petersburga. Joanna JaxЧитать онлайн книгу.
Poszłam tam z ciekawości, jakiś chłopak podrzucił ulotkę. A tak o tym Kamieńskim piszą w gazetach… Że ma jakieś moce nadprzyrodzone, dane przez siły anielskie. No i chciałam ja tego anioła zobaczyć…
Aleksander zrobił się czujny. Wciąż nie chciał zdradzać, że ściga tego człowieka, ale był ciekaw, co o nim powie Elena Siergiejewna.
– I cóż? Zobaczyła pani anioła? – zapytał przez zaciśnięte zęby.
– Prędzej diabła, Aleksandrze Fiodorowiczu, choć nie dostrzegłam na jego głowie rogów, jak to pisała jedna z gazet. Ale te jego oczy…
– Co z jego oczami jest nie tak?
– One są takie… zimne, bezwzględne. Kiedy mówi, porywa tłum. Doskonale potrafi przedstawiać wizję lepszego świata, ale kiedy tak spojrzał na mnie… Aż zrobiło mi się słabo i wyszłam na ulicę. Poczułam lęk przed tym człowiekiem.
– I słusznie, bo to bezwzględny morderca, a nie tylko zwykły wichrzyciel – mruknął Aleksander.
– Co też pan mówi, Aleksandrze Fiodorowiczu? A kogóż on zamordował? – dopytywała Lena.
– Lepiej, żeby pani nie wiedziała niczego więcej.
Nie chciał zdradzać pewnych szczegółów tej dziewczynie, bo nie wiedział, czy może jej ufać. A jeśli Dragonow dowie się, iż odkryto jego prawdziwą tożsamość, z pewnością będzie jeszcze bardziej czujny.
Elena Siergiejewna nie naciskała, bo miała respekt dla tego postawnego mężczyzny w mundurze, chociaż nie napawał jej lękiem jak Kamieński, który uraczył ją swoim lodowatym spojrzeniem, a potem przyrównał do rewolucji. Aleksander był inny. Czuła, że nie zrobiłby jej krzywdy. Zresztą uratował życie jej bratu, a teraz czuwał z nią w milczeniu przy jego łóżku.
– O Dwerkina proszę się nie martwić, napiszę jutro do niego list w pani sprawie. Nie ośmieli się nawet wypytywać pani zanadto o to zdarzenie – zapewnił w pewnej chwili Aleksander i dotknął jej dłoni. Była niemal lodowata od zimnej wody, w której Lena moczyła płócienną chustkę, by zrobić bratu okłady.
– Ale czy zechce pana posłuchać?
– Zechce, bo inaczej więcej nie kupię u niego kwiatów. – Roześmiał się. – Jakież pani ma zimne dłonie.
– Pan za to bardzo ciepłe – powiedziała cicho.
Nieco się zmieszała dotykiem Aleksandra. Był on jedynie gestem pocieszenia i wyrazem serdeczności, a jednak poczuła, jakby przez jej ciało przeszły tysiące małych igiełek.
– Zatem pozwoli pani, że oddam pani nieco swojego ciepła. – Kolejny raz uśmiechnął się do niej i ujął jej dłonie.
Potem zaczął pocierać je i zamykać w delikatnym uścisku, aż w końcu zrobiły się ciepłe. Jednak dla Leny to nie było jak ogrzanie dłoni w futrzanej mufce czy nad ogniem w kominku, ale pieszczota, która sprawiła, że nie mogła się ani ruszyć, ani odezwać. Siedzieli więc tak, trzymając się za ręce, od czasu do czasu zmieniając Miszy okłady, dopóki wąski strumień dnia nie wsunął się przez okno, budząc ich ze snu, który snem wcale nie był, ale jakąś ułudą spokoju i jedności. Wraz z nadejściem bezlitosnego świtu, który przerwał ten dziwny stan, czoło Miszy zrobiło się chłodniejsze i chłopiec w końcu zasnął.
– Pójdę już – wyszeptał Aleksander.
– Aleksandrze Fiodorowiczu, będę codziennie modliła się za pana, żeby panu zawsze sprzyjało szczęście, bo zasługuje pan na wszystko, co najlepsze.
– Niechże pani nie robi ze mnie świętego. – Roześmiał się.
– Nie robię. Ale życzę panu szczęścia, nawet jeśli święty pan nie jest – powiedziała zupełnie poważnie.
– Dziwna to była noc – mruknął, jakby do siebie, Aleksander, po czym ucałował dłoń Leny i zniknął za drzwiami kwiaciarni.
1913
1
Kiedy w Petersburgu nadchodził sezon letni, w bogatych domach rozprawiano o tym, kto kogo zaprosi do siebie na wieś. Brak zaproszenia oznaczał wykluczenie z towarzystwa i Anna Pawłowna Golicyna ubolewała, że tego roku nie otrzymała jeszcze żadnej propozycji. To mogło stanowić dowód na to, iż jej rodzina przestała się liczyć w świecie petersburskiej socjety. Od chwili, gdy otwierała rankiem oczy, wizja upadku nie opuszczała jej ani na chwilę. Zrywała się wtedy z łóżka i zanim zadzwoniła po pokojówkę, przemierzała boso swoją sypialnię, zagryzając wargi i tarmosząc ze złości troki muślinowej koszuli nocnej.
Jeszcze w zeszłym roku była niemal pewna, że Aleksander Fiodorowicz Oboleński lada moment się zadeklaruje, a tymczasem minęło kilka miesięcy, a on zdawał się nawet jej nie zauważać. Najwyraźniej to niezrozumiałe zdystansowanie młodego Oboleńskiego do jej osoby zostało zauważone i dlatego nikt nie kwapił się, by wysłać jej zaproszenie na wieś. W rezultacie będzie musiała spędzić lato w ich majątku, w towarzystwie swoich sióstr, z których dwie już wyszły kiepsko za mąż, kolejna zaś powoli więdła i gorzkniała, bowiem na horyzoncie nie pojawiał się nikt, kto chciałby ją pojąć za żonę. I ona, która miała poprzez małżeństwo zrobić największą karierę, dołączy do tego ponurego stadka.
Tego poranka nie było inaczej. Była już rozdrażniona, właściwie zanim na dobre się obudziła i z każdą minutą nabierała pewności, że cały dzień będzie jej owo rozdrażnienie towarzyszyło. Nie poprawiało jej humoru nawet to, iż inwestycja ojca w obligacje banku okazała się tym razem trafiona i jej posag został ocalony bez konieczności sprzedawania moskiewskim letnikom terenu nad stawami.
Zjadła śniadanie w swoim pokoju, a potem zeszła do saloniku, by skończyć haftować obrus do monastyru. Dużą niespodzianką więc było, gdy wszedł lokaj i na srebrnej tacy przyniósł jej liścik. Odetchnęła z ulgą, bo owa wiadomość nie mogła oznaczać niczego innego, jak tylko zaproszenie na lato do któregoś z pałaców. Marzyła o Liwadii, pełnej przepychu krymskiej rezydencji Szeremietiewów, ale, niestety, nie znalazła na kopercie ich pieczęci, a monogram starej hrabiny Dołgorukiej, jej ciotki, która jedynie zapraszała ją do siebie na obiad. Ze złości zmięła list i cisnęła nim o podłogę.
Potem jednak pomyślała, że może hrabina wzywała ją do siebie po to, by omówić jej pobyt w pałacu w Buchałkach, więc może jednak lepiej skorzystać z zaproszenia. Westchnęła na samą myśl o popołudniu spędzonym u ciotki, bo hrabina od jakiegoś czasu wprawiała ją w zły humor, ponieważ zasypywała ją pytaniami o Aleksandra Fiodorowicza Oboleńskiego, a ona nie mogła udzielić jej takiej odpowiedzi, jakiej by chciała. A wówczas hrabina nie szczędziła jej uszczypliwości. Zresztą nie tylko ona padała ofiarą złośliwości tej starej kobiety, ale każdy, kto nawinął się jej pod rękę. Hrabina nie zważała na to, że niektóre jej docinki są niestosowne, ponieważ twierdziła, iż ona może sobie na nie pozwolić z racji słusznego wieku i wysokiej pozycji w towarzystwie. Niekiedy szeptano, że hrabina na starość zapadła na jakąś chorobę nerwową, inni przypisywali to jej gderliwemu charakterowi.
Podczas obiadu, na którym było z piętnaście innych osób, hrabina Praskowia Iwanowna Dołgoruka nie odzywała się wiele i oszczędziła Annę, co ta przyjęła z nieopisaną ulgą. Jednakże gdy pozostali goście raczyli się herbatą i ciastem, hrabina poprosiła Annę do oranżerii.
– Czas mija, latka lecą, a młody Oboleński jakby zapomniał o tobie – prychnęła hrabina i czar spokojnego popołudnia prysnął w jednej chwili.
– On wiecznie na manewrach albo dogląda