Anioły w czerni. Evan CurrieЧитать онлайн книгу.
głównie w roli myśliwsko-szturmowej, jednak przy rozszerzonej zdolności operacyjnej.
– Czegoś takiego jeszcze nie widziałem – przyznał Steph. – Konstrukcja Priminae wygrzebana z archiwum?
– Nie. – Gracen pokręciła głową. – A unikalność jest w pełni zamierzona. Planujemy sparować tę jednostkę z niewielkim statkiem logistycznym, by zapewnić wsparcie dla eskadry prowadzącej działania na głębokim zapleczu wroga.
Steph zmarszczył czoło, rozważając to, co właśnie usłyszał, jednak zanim zdążył się odezwać, ubiegła go Alex.
– Tworzycie… oddział korsarzy? – spytała niepewnie.
– Niezupełnie, ale blisko – potwierdziła Gracen. – Myślimy raczej o tajnej grupie operacyjnej… dobrze wyposażonej tajnej grupie operacyjnej. Chcę, żebyście obydwoje przenicowali ten prototyp w końcowej fazie prób. Wszystko powinno być w porządku, ale wstawiono kilka nowych systemów, które wymagają gruntownego przetestowania, zanim zezwolę na produkcję.
– Ile mamy czasu?
– Niewiele. – Gracen zwróciła się do Stepha, z powagą zaciskając usta. – Admiralicja uważa, że Imperium nie podkuli ogona na zbyt długo. To nie w ich stylu.
Steph przytaknął. Obszedł myśliwiec i obejrzał go z każdej strony. W końcu się poddał.
– Jak się do tego wchodzi?
– Do tego, Stephane – podjął nowy głos, dobiegający jakby zewsząd wokół – wystarczy tchnienie myśli.
Steph odskoczył, gdy jedna z części myśliwca zafalowała, po czym rozchyliła się na boki, przeistaczając się w rampę. Wyraz zaskoczenia na jego twarzy ustąpił miejsca uśmiechowi, gdy Michaels rozpoznał osobę wynurzającą się z ciemnego wnętrza.
– Milla! – Steph objął drobniejszą postać, gdy ta ledwie dotknęła stopą pokładu. – Myślałem, że wróciłaś na Ranquil!
– Non. – Milla pokręciła głową. – Admirał zwróciła się do mnie o pomoc przy projektowaniu nowej klasy okrętów. Nie była to oferta, którą mogłabym odrzucić.
Od Gracen dobiegło ciche parsknięcie.
– Komandor porucznik Chans kierowała tym projektem, przekuwając rezultaty waszych testów w stojącą przed wami konstrukcję. Ta jednostka to jej dziecko.
Nieco zakłopotana Milla wzruszyła ramionami, odwracając się do okrętu.
– To była przyjemność. Stephane, sądzę, że ta maszyna ci się spodoba.
– Wskrzeszasz myśliwce, Milla – stwierdził radośnie Steph. – Już się w niej zakochałem.
– Jest dosyć… odmienna od twojego myśliwca, Stephane, ale uważam, że podoła bieżącym potrzebom – powiedziała, zapraszając ich gestem do wnętrza. – Proszę bardzo.
Alex i Steph wymienili spojrzenia, po czym weszli na rampę. Steph dostał się do środka jako pierwszy i odkrył, że wpatruje się w niemal całkowicie pustą przestrzeń. Zatrzymał się, zdezorientowany, zmuszając Alex, by go ominęła i sama obejrzała wnętrze.
– Gdzie się podziały przyrządy sterownicze? – spytał. – Są pochowane w jakichś wnękach?
– I tak, i nie – odparła Milla, po czym wykonała kilka ruchów wyciągniętą dłonią.
W powietrzu pojawił się obraz interfejsu. Milla bardzo wprawnie go obsługiwała.
– Wasi ludzie nazwali to „kwantowo uwięzionymi fotonami” – wyjaśniła. – Czy też, jak mi powiedziano, „twardym światłem”. Obawiam się, że to dosyć niefortunne sformułowanie, ale system projekcyjny w istocie zapewnia dotykowe sygnały zwrotne.
– Holograficzne stery? – skrzywiła się Alex. – Z tego, co mi wiadomo, nie dopuszczono ich do użytku na polu walki.
– Nic się w tej kwestii nie zmieniło – wyjaśnił dobiegający od strony wejścia głos Gracen. – Układ sterowania w tej jednostce to coś… z nieco innej beczki. Komandor porucznik wszystko wam wyjaśni, zgadza się?
– Oczywiście, pani admirał – potwierdziła spiesznie Milla.
– W takim razie do dzieła – rzekła na odchodnym Gracen, skinięciem odpowiadając na żegnające ją saluty.
Steph rzucił okiem do wnętrza okrętu. Oczy mu błyszczały.
– No dobra, Milla… pora zajrzeć pod maskę.
Stolica Imperium
Świat Garisk
Jesan Mich stał w milczeniu pośród zgromadzonych arystokratów, znosząc srogie spojrzenia i ciskane ku niemu inwektywy bez jakichkolwiek zewnętrznych oznak emocji.
To, co czuł wewnątrz, to jednak zupełnie inna sprawa. Rozpoznał kilku konkurentów, którzy – jak wiedział – szykowali się do ataku na jego odsłoniętą flankę, w sensie zarówno dosłownym, jak i w przenośni. Będzie musiał się z nimi uporać przy pierwszej nadarzającej się okazji.
Jeśli w ogóle pojawi się jakakolwiek okazja.
Cesarzowa nie spoglądała w jego stronę, zamiast tego przysłuchując się wymierzonym w niego tyradom i oskarżeniom, które był zmuszony pozostawić bez odpowiedzi.
Wiedział, że tak się to skończy, gdy tylko zarządził odwrót z macierzystej planety tej nieznanej rasy. Jednak jego zdaniem dyshonor stanowił mniejsze zło w porównaniu z głupotą, jaką byłoby ryzykowanie utraty kluczowych zasobów w starciu z terrańską superbronią.
Wciąż zadręczał się wątpliwościami w kwestii tego, co tak naprawdę ujrzał przy tej obcej gwieździe.
Czysta energia, ledwie uformowana w spójną postać, spopieliła podległy mu okręt, docierając dosłownie znikąd.
W przeszłości nieraz już zdarzyło mu się tracić okręty i ludzi, jednak tak znaczne straty poniesione na rzecz zupełnie nieznanego czynnika… Cóż, zwyczajnie nie dawało mu to spokoju.
„Skąd wziął się ten promień? Z zamaskowanego okrętu?”
Kłóciło się to ze zdrowym rozsądkiem. Nic nie mogło pozostawać w ukryciu, uwalniając jednocześnie taką energię. Z samej definicji takie natężenie czystej mocy stanowiło absolutne zaprzeczenie idei kamuflażu.
A do tego pozostawała jeszcze kwestia instalacji wojskowej, zniszczonej w tym samym czasie tutaj, na terytorium Imperium.
Rzecz jasna, potwierdził te doniesienia, gdy tylko znalazł się znów w ojczystej przestrzeni. Przedtem nie mógł mieć pewności, czy nie uległ terrańskiej manipulacji. Jednak pożoga okazała się jak najbardziej prawdziwa, cały kompleks stoczniowy spłonął w ogniu niewiadomego pochodzenia.
Imperium musiało zdobyć tę broń.
– Trzeba zrobić z niego przykład!
Jesan znów skierował swoją uwagę na bieżącą sytuację, zmuszając się do skupienia na pobocznych rozgrywkach arystokratów. Wiedział, że czeka go kara. Żadna imperialna flota nie wycofała się bez konsekwencji – nigdy, w całej długiej historii Imperium. Miał jedynie nadzieję, że powód jego odwrotu okaże się wystarczający, by odwlec skutki natury ostatecznej, przynajmniej na jakiś czas.
Jeśli tylko uniknie natychmiastowej egzekucji, zawsze może odbudować swoją pozycję dzięki odpowiedniemu nakładowi pracy, śmiałości i pewnej dozie szczęścia.
– Stracić go za bezwstydne tchórzostwo!