Miłość primabaleriny. Мишель СмартЧитать онлайн книгу.
się, bo w jej uszach słowa te zabrzmiały jak groźba, a nie obietnica. Wiedziała jednak, że znajdują się w miejscu, gdzie diabeł mówi dobranoc. Mogła próbować ucieczki, ale dokąd? Bez pieniędzy? Telefonu? Nie miała nawet na sobie butów – zrzuciła je, próbując dobiec do jedynego na tym bezludziu budynku.
Nie ma wyjścia.
Podeszła do niego na odległość dwóch kroków.
– Jeśli się zbliżysz, psiknę ci prosto w twarz.
Wiedział, że nie żartuje. Jej twarz wyrażała twardą determinację. Po lęku nie został nawet ślad. Zresztą gdyby wiedział, że ma do czynienia z płaksą, sam nigdy nie zdecydowałby się na ten plan.
– Obiecałem, że nic ci się nie stanie.
– Okazałeś się kłamcą. Twoje słowo nic nie znaczy.
Otworzył drzwi limuzyny.
– Wchodzisz czy zostajesz?
Nie lubił kłamać. Teraz musiał przełknąć gorzką pigułkę, że mu to wypomniano. Trudno. Od czasu, gdy poznał rozmiary zdrady braci Casillas, przeżywał znacznie większe rozgoryczenie i upokorzenie.
Usiadł na tylnym siedzeniu obok niej. Natychmiast podniosła rękę z pojemnikiem.
– Nie przysuwaj się!
– Gdybym chciał cię skrzywdzić, już bym to zrobił. Zawsze masz gaz przy sobie? – zapytał z uśmiechem.
– Tak.
– Po co?
– Na wypadek, gdyby jakiś podły typ próbował mnie porwać.
– Zdążyłaś go już użyć?
– Nie, ale zrobię to teraz, jeśli twój kierowca nie zawiezie mnie na najbliższe lotnisko.
– Jak chcesz wylecieć z Francji bez paszportu?
Zacisnęła usta i spojrzała na niego z gniewem w oczach.
Jechali drogą przez ciemny las. Potem przez pola i łąki. Po chwili limuzyna zatrzymała się przed potężną kutą z żelaza bramą. Po raz pierwszy spuściła wzrok ze współpasażera i przez ramię spojrzała za okno. Wjechali na dziedziniec.
– Jesteśmy na miejscu. Możesz schować gaz – powiedział.
Dopiero teraz zauważyła, że stoją przed ogromnym i wspaniałym architektonicznie château.
Starszy kamerdyner podbiegł do auta i otworzył jej drzwi.
– Proszę mi pomóc! Zadzwonić na policję! Porwano mnie! – zaczęła krzyczeć. Mężczyzna grzecznie odpowiedział po francusku.
– Pierre nie zna angielskiego – rzucił Benjamin.
Gdy kupił tą okazałą rezydencję, nie miał serca zwolnić staruszka tylko dlatego, że ten poza ojczystym nie znał żadnych innych języków.
– Znajdę kogoś, kto zna – syknęła.
– Powodzenia – odparł.
Kierowca zdążył już tymczasem odprowadzić limuzynę.
– Proszę, rozgość się. Musisz być głodna.
– Nie chcę twojego jedzenia. – Powoli wchodziła do rezydencji po artystycznie wyłożonych terakotą schodach.
– Christabel! – zawołał gosposię, która natychmiast wyrosła przed nimi jak spod ziemi. Wymienili parę zdań po francusku. Wciąż stała boso.
– Dziękuję, Christabel. Masz już dziś wolne. Pierre, przynieś nam coś lekkiego do jedzenia i do picia, dla mnie „Białego Rosjanina”, a dla pani Clements dżin z dietetycznym tonikiem. Chcesz się odświeżyć przed rozmową? – zwrócił się do Freyi.
– Nie. Nie chcę w ogóle rozmawiać, ale jeśli muszę, to jak najszybciej, bo wracam do domu.
– Jeszcze nie doszło do ciebie, że dziś wieczorem nigdzie nie wrócisz?
ROZDZIAŁ TRZECI
Patrzyła w jego zielone oczy, w które jeszcze kilka godzin temu bała się głębiej wpatrywać, bo ich wyraz sprawiał, że jej puls zaczynał bić szybciej. Myślała tylko o jednym – spoliczkować go trzymaną w ręku torebką, gdzie schowała pojemnik z gazem.
– Kiedy wypuścisz mnie do domu? – zażądała jasnej odpowiedzi.
– Wkrótce się dowiesz. Chodź ze mną.
– Dokąd?
– Tam, gdzie będziemy mogli spokojnie porozmawiać.
Nie czekając na odpowiedź, ruszył w kierunku wielkich podwójnych drzwi. Otworzył je i… zniknął.
Zerwała się na równe nogi i poszła za nim.
Co za wspaniała rezydencja…! Podobne widywała tylko w telewizji.
Przechodziła obok wspaniałych rzeźb i wiszących na ścianach olśniewających obrazów starych mistrzów. Weszła do kolejnego pomieszczenia, którego ozdobiony freskami sufit znajdował się na wysokości dwóch pięter. Wszędzie stały pieczołowicie odrestaurowane stare i wystawne meble. Przy ścianach – kolejne niezwykłe dzieła sztuki rzeźbiarskiej. Spostrzegała skręcającego w lewo Benjamina i poszła jego śladem. W takiej rezydencji można było bez trudu się zgubić. Przeszli przez kolejny ogromny salon. Minęli potężną bibliotekę wypełnioną po sufit starymi woluminami i tysiącami rzadkich wydań książek z różnych wieków. Doszli do pomieszczenia, którego wielkie okna sprawiały, że trudno było zgadnąć, czy znajduje się ono wewnątrz, czy już na zewnętrz rezydencji – w samym krajobrazowym ogrodzie. Sufit podtrzymywały potężne filary z włoskiego marmuru. Widok zapierał dech w piersiach.
Patrzyła na te wspaniałości z zachwytem i przerażaniem.
Château wzniesiono na stromych wzgórzach otoczonych lasami i polami, które łagodnie opadały w dół. Gdzieś daleko pobłyskiwały światła, które widziała, gdy samolot podchodził do lądowania. W promieniu wielu kilometrów żadnego śladu cywilizacji. Panował spokój i cisza pierwotnego raju.
– Usiądziesz? – zapytał i sam usiadł na ogromnej białej narożnikowej sofie. Przed nim stał kwadratowy stolik ze szklanym blatem.
Patrząc na nią z poważną miną, rozluźnił krawat i odpiął dwa guziki koszuli. Jak spod ziemi wyrósł Pierre z drinkami na srebrnej tacy. Postawił je na stoliku i bezszelestnie zniknął.
Benjamin przeczesał ręką włosy i wypił spory łyk ze swojej szklaneczki.
– Co wiesz o moich związkach z braćmi Casillas?
Zdziwiona pytaniem spojrzała na niego nieufnie.
– Że jesteście starymi przyjaciółmi. Prawie rodziną.
Skinął głową, lekko zaciskając usta.
– Nasze matki były z sobą niezwykle blisko. Dzieliły je tylko trzy miesiące. Przyjaźniły się od dzieciństwa przez trzydzieści pięć lat! Dorastałem w poczuciu, że Javier i Luis są moimi kuzynami. Całe życie staliśmy za sobą murem. Rozumiesz?
– Chyba tak, ale o co chodzi? Mam dosyć zagadek.
– Jeśli zechcesz mnie wysłuchać, szybko zrozumiesz.
Sięgnęła po swój dżin z tonikiem i usiadła na drugim końcu sofy. Piła rzadko. Nigdy więcej niż jeden drink, ale teraz delikatny zapach jałowca działał niezwykle orzeźwiająco. W końcu, pomyślała, rzadko też ją porywano…
Pociągnęła mały łyk i zmusiła się, by spojrzeć