Na jachcie szejka. Susan StephensЧитать онлайн книгу.
we mnie wstręt – odparł jego brat. – To jeszcze dziecko – zauważył po przyjrzeniu się przez chwilę Millie.
To krótkie spojrzenie poruszyło ją do głębi. W jego oczach ujrzała gniew, ale i troskę. Po raz pierwszy, od kiedy wsiadła na pokład jachtu, poczuła się bezpiecznie.
– Nie mogę uwierzyć, że zniżyłbyś się do wciągania dziewczynki w swą rozpustę – rzucił zjadliwie.
– Doprawdy? – Szejk wzruszył beztrosko ramionami. – To śliczna, młoda osóbka. Może sam się nią zainteresujesz, gdy tylko mnie znudzi?
– Nie jestem taki jak ty, bracie.
– Niewątpliwie – zgodził się szejk. – Ale to nie twoja sprawa, jak spędzam swój czas wolny.
– To moja sprawa, ilekroć szargasz reputację naszego kraju.
Millie zauważyła, że wszystkie oczy skupione były na przystojnym bracie szejka. Nic zresztą dziwnego. Miał skórę barwy polerowanego brązu i gęste, faliste, kruczoczarne włosy. Potężną sylwetką przypominał gladiatora, jego przeszywające, sokole oczy koronowały ciemne brwi, a ostro zarysowane kości policzkowe tylko podkreślały egzotyczność postaci, która dominowała teraz nad całym pomieszczeniem.
– Brzydzisz mnie – rzucił ze wstrętem. – Właśnie wróciłem z frontu, gdzie walczyłem ramię w ramię z naszymi żołnierzami, tylko po to, by zastać cię oddającego się najbardziej zdeprawowanym wynaturzeniom. Nie przestaniesz, nawet jeśli miałoby to rzucić nasz kraj na kolana.
– Coś tutaj na pewno przede mną upadnie na kolana – zgodził się szejk, rzucając Millie lubieżne spojrzenie.
Millie głośno wciągnęła powietrze, gdy młodszy mężczyzna otoczył ją opiekuńczym ramieniem.
– Nie tkniesz jej – ostrzegł.
Odpowiedzią szejka było leniwe machnięcie ręką.
– Jesteś zbyt poważny, Khalidzie. Zawsze taki byłeś.
Khalid.
Serce zabiło jej szybciej, gdy tylko poznała imię swego obrońcy. Stał między nią a Szejkiem, osłaniając ją przed prymitywnymi umizgami i obleśnym wzrokiem jego brata. Gdyby tylko był w stanie także ocalić jej matkę.
– Nie obnażaj tu swego miękkiego serca – dodał szejk z pogardliwym spojrzeniem. – Nikogo to nie rusza.
– Mam miękkie serce, bo troszczę się o ludzi? – odgryzł się książę, po czym odsunął się od Millie. – A gdzie ty byłeś, gdy nasz kraj cię potrzebował, Saifie? – rzucił oskarżycielsko. – Zostawiłeś nasze granice niechronione, a naszych poddanych w niebezpieczeństwie. Powinieneś się wstydzić – zakończył lodowato.
– To raczej ty powinieneś się wstydzić tego, że rujnujesz dobrą zabawę moim gościom – odparł szejk beznamiętnie. – Sądzę, że powinieneś za to przeprosić – dodał z naciskiem.
Kręcąc głową, książę Khalid zapewnił brata, że nie ma najmniejszego zamiaru tego robić.
– Chodź – rzucił ostro do Millie. – Zaraz stąd wyjdziesz. A ty – zwrócił się do jej matki – gdybyś miała choć odrobinę oleju w głowie, też byś opuściła ten statek.
W odpowiedzi Roxy oparła nadąsaną twarz o ramię szejka.
– Czy tego właśnie chcesz? – spytał szejk Millie.
– Tak – głos miała bliski krzyku – ale nie ruszę się stąd bez mojej mamy. Proszę… – To było bezcelowe. Matka ani drgnęła.
– Przynajmniej zabierz kilka szafirów na pamiątkę – zasugerował szejk kpiącym głosem.
– Nie dotykaj ich – ostrzegł jego brat.
– Ani myślę! – tym razem krzyczała. Nie było to do niej podobne, by tracić panowanie nad głosem, ale nie wytrzymała tego, że sądził, że da się przekupić.
Książę Khalid posłał jej blady uśmiech. W jego oczach czaił się niemal szacunek, zupełnie jakby wiedział, że tak jak on uważała całą zaistniałą sytuację za pożałowania godną.
– Hańbisz cały ród Khalifa – zgromił brata. – Gdybyś nie był władcą Khalifa…
– To co byś wtedy zrobił? – przerwał szejk. – Stoję między tobą a tronem. Czy właśnie to jest prawdziwym powodem twych humorów, bracie? – Rozłożył szeroko ramiona, jakby zapraszając poruszonych gości do dyskusji. – Mój nieszczęsny brat nie jest w stanie przeboleć, że nie może urządzić wszystkiego na swój własny, ponury sposób. Jakże nudnym byłoby życie w rządzonym przez ciebie kraju, Khalidzie.
W odpowiedzi słychać było serię pełnych zgody pomruków gości. Millie ukradkiem zerknęła, jak książę zniósł tę zniewagę. Nie licząc nieznacznych ruchów mięśni szczęki, pozostał jednak w bezruchu.
– Zabieram dziewczynkę – odparł. – A gdy wrócę, oczekuję, że nie zastanę tu jej matki. Dziecko nie powinno pozostawać bez opieki w nocy, szczególnie gdy tyle szemranych typów kręci się po King’s Dock.
Słychać było oburzone westchnienia spowodowane tą obrazą. Szejk pozostał jednak obojętny.
– Ależ nie będzie sama, czyż nie, kochanieńka? Będzie przecież miała ciebie – rzucił drwiąco do księcia Khalida.
Millie w tym czasie trawił lęk o los jej matki.
– Nie mogę jej zostawić – powiedziała księciu, gdy ten usiłował ją odciągnąć do wyjścia.
Chwycił ją mocno za ramię, po czym ostrzegł:
– Tylko bez żadnych głupich pomysłów. Musisz stąd wyjść. Już.
– Nie bez mojej mamy – powtórzyła z uporem.
– A zabieraj ją stąd! – wrzasnęła matka Millie, wskazując na córką gniewnym gestem.
Uwolniwszy się wreszcie z objęć szejka, Roxy wstała. Dłonie zaciśnięte miała w pięści.
– Jesteś cholerną nudziarą! – wrzeszczała. – Nic, tylko psujesz mi dobrą zabawę!
Zraniona do głębi, Millie ledwie zwróciła uwagę na to, jak drzwi do wielkiego salonu zatrzaskują się za nią.
– Jak masz na imię? – spytał bladą, spiętą dziewczynkę, gdy wyprowadzał ją z pokładu „Szafira”. Chciał odwrócić jej uwagę od przykrości, a do tego chciał ją nakłonić do mówienia. Była nienaturalnie cicha.
Przez chwilę milczała, po czym, z wyraźną ulgą, odparła pełnym napięcia szeptem:
– Millicent.
– Millicent? – podchwycił. – Podoba mi się twoje imię. – Pasowało do dziewczynki o tak poważnej powierzchowności, do jej dużych okularów i precyzyjnie zaplecionych warkoczy.
– Mówią do mnie Millie – dodała nieśmiało, gdy opuścili już mroki jachtu i odetchnęli czystym, morskim powietrzem.
Dziecko robiło na nim dobre wrażenie i był zdecydowany je ochronić przed krzywdą.
– A jak byś chciała, by cię nazywać? – zapytał, gdy odwróciła się do zasłoniętych okien jachtu.
Zmarszczyła brwi i spojrzała mu ponownie w twarz.
– Lubię, gdy nazywają mnie Millie.
– Millie – powtórzył.
– Zrobiłbyś coś dla mnie? – zaskoczyła go szybkim pytaniem.
– Jeśli będę w stanie