Kroniki Nicci. Terry GoodkindЧитать онлайн книгу.
łypał to tu, to tam, w głowie miał mętlik. Najwyraźniej wszystko działo się inaczej, niż sobie to wyobrażał w trakcie podróży.
– Chcę zobaczyć archiwum.
– Księgi pozostaną tutaj – oznajmił twardo generał Zimmer, ignorując ostatnie słowa czarodzieja.
Pokonany Renn się przygarbił.
– Nie sądzę, żeby Thora chociaż doceniła całą tę wiedzę. Zawsze drwiła ze mnie i z drogiej Lani, że spędzamy czas na lekturze i studiach. – Podenerwowany czarodziej tak ściszył głos, że Verna ledwo go słyszała. – Może na to nie zasługuje. – Cała jego postawa się zmieniła, stracił pewność siebie, zdaniem Verny słusznie.
Postąpiła krok naprzód i spokojnie powiedziała:
– Tak, mieliście długą podróż, stąd rozdrażnienie i niecierpliwość. Poznajmy się nawzajem, jak powiada kapitan Trevor. Tak samo chcemy się dowiedzieć czegoś o Ildakarze jak wy o Cliffwall.
– W kuchni szykują zupę z soczewicy i kiełbasek, pieką chleby – powiedziała Gloria. – Może porozmawiamy przy lunchu?
Na wzmiankę o jedzeniu Renn szeroko otworzył oczy i Verna odniosła wrażenie, że zaczął się ślinić. Żołnierze z jego eskorty też się ożywili.
– Mamy w dolinie obóz z prowiantem i miejscem dla twoich ludzi. Żołnierze zawsze mają sobie coś do opowiadania, póki nie są wrogami – zwrócił się Zimmer do kapitana Trevora i jego dziewięciu brudnych żołnierzy.
– Tak, póki nie są wrogami, generale – odpowiedział z uśmiechem Stuart. – I niech tak zostanie. – Potem rzekł do swoich ludzi: – Rozbijemy obóz i wypoczniemy. Łąki przy strumieniu wyglądają lepiej niż gdziekolwiek indziej od wyruszenia z Ildakaru.
Renn chyba miał opory przed pozostaniem w pojedynkę w Cliffwall, ale zmusił się do zachowania spokoju.
– Zupa z soczewicy brzmi zachęcająco.
Pretensjonalny czarodziej zaczął od żądań, ale najwyraźniej zupełnie się pogubił. Z bruzd na jego twarzy i jako tako cerowanych rdzawoczerwonych szat Verna wyczytała, że podróż naprawdę musiała być trudna.
Generał Zimmer poprowadził Trevora i jego ludzi stromą ścieżką do wojskowego obozu. Ksieni zapytała przybyłego czarodzieja:
– Skąd się dowiedzieliście, gdzie szukać Cliffwall? Nie wiedzieliśmy, że wieść rozniosła się do aż tak oddalonych miejsc Starego Świata.
Renn odparł:
– Mieliśmy ostatnio gości, przybyszów z dalekich stron, i pewien młodziak, Bannon, wypaplał, gdzie znajduje się Cliffwall. Podróżował z pozbawionym mocy czarodziejem, Nathanem Rahlem, i czarodziejką Nicci.
Verna wstrzymała oddech.
– Widziałeś Nathana i Nicci?
– Tak. Znasz ich? Są w Ildakarze, pracują z naszą dumą czarodziejów.
Zaciekawiona Verna poprowadziła go w głąb archiwum.
– W takim razie mamy wiele do omówienia.
Przyniesiono misy parującej zupy z soczewicy i postawiono na stole. Uczeni, z mnóstwem pytań, skupili się wokół Renna. Verna przyglądała się Rhodzie, Eldine, Amber i pozostałym Siostrom – wszystkie z ciekawością się przysłuchiwały.
Wiedziała, że Nathan i Nicci podróżują po Starym Świecie, ponieważ przysyłali przez posłańców sprawozdania ze swoich przygód. W jednym z takich pism, doręczonym przez dwoje młodych uczonych z Cliffwall, Nicci prosiła o żołnierzy i mających dar uczonych, żeby pomogli chronić pradawne archiwum niebezpiecznej wiedzy. Ludzie w Cliffwall mieli niezliczone księgi traktujące o potężnej magii, ale niemal żadnej świadomości, jak z niej korzystać.
Zatem Verna dołączyła do generała Zimmera i ponad stu d’harańskich żołnierzy udających się na południe. Większości Starego Świata nie było na mapach – kraina tajemnic, nieznanych miast i ludzi. Chociaż skończyły się pradawne wojny czarodziejów, pokonano Imperialny Ład, lord Rahl rozgromił imperatora Sulachana i jego armię nieumarłych, to na niezbadanym kontynencie wciąż czyhało wiele niebezpieczeństw.
Verna i jej towarzysze, szukając Cliffwall, natrafili na nadbrzeżne miasto Renda Bay, nękane przez brutalnych napastników, grabiących i palących miasta. Generał zostawił tam część swoich żołnierzy, polecając bratu Amber, kapitanowi Norcrossowi, żeby pomógł mieszkańcom przepędzić norukaiskich handlarzy niewolników, jeżeli znowu się pojawią.
To był zaledwie krok w budowaniu obronności Starego Świata stającego się częścią rozrastającego się imperium D’Hary. Verna wiedziała, że zabierze to dużo czasu, ale jak często mawiali uczeni w Cliffwall: „księgę czyta się strona po stronie, półkę księga po księdze, a bibliotekę regał po regale”. Miała nadzieję, że Norcross i mieszkańcy Renda Bay będą bezpieczni, ale wiedziała też, że trzy duże okręty kotwiczą tam dla ich obrony.
W Cliffwall zdarzyły się okropne tragedie, kiedy naiwni amatorzy zabawiali się magiczną wiedzą; nie wiedzieli, co robią, i niechcący doprowadzali do zniszczeń. Verna mogła sobie tylko wyobrażać, o ile gorzej byłoby, gdyby dostała się ona jakiemuś tyranowi, na przykład imperatorowi Jagangowi, który by ją wykorzystał jako broń.
D’harańscy żołnierze zaraz po przybyciu do Cliffwall zbadali jego obronność. Archiwum zbudowano w niszy, wysoko na stromym klifie, dzięki czemu było względnie bezpieczne; lecz Zimmer zaplanował jeszcze bardziej rygorystyczne środki obronne, barykady i mury. Chociaż trudno było znaleźć wejście do osłoniętego kanionu, Zimmer chciał zwiększyć liczbę strażników. Taka rozbudowana ochrona peszyła uczonych, ale widzieli zniszczenia spowodowane przez Życiożercę i potworną nieokiełznaną czarodziejkę Victorię.
Wygłodzony Renn zajadał zupę.
– Nawykłem do uczt w Ildakarze. Pieczone yaxeny, wyborne desery, kandyzowane owoce. – Siorbnął kolejną łyżkę i osuszył usta miękkim, ciepłym chlebem. – To uznano by za strawę dla niższych klas czy nawet dla niewolników. Nie miałem pojęcia, że to takie pyszne!
– Jemy płody doliny – powiedziała Gloria. – Przez długi czas musieliśmy być samowystarczalni. Cliffwall ma niewielki kontakt ze światem zewnętrznym.
– W kanionie mamy sady, pola uprawne, stada owiec – dodał Franklin. – Zauważyłeś w zupie mieloną jagnięcinę?
– Pyszne – powtórzył Renn. Wydawał się zadowolony, jego arogancja zniknęła, z westchnieniem powiódł wzrokiem wokół stołu. – Chciałbym tu zostać jakiś czas, oczywiście z ramienia Ildakaru.
– Po co właściwie Ildakarowi ta cała magiczna wiedza? – zapytała Verna. – W pradawnych czasach czarodzieje ukryli tutaj księgi, żeby Sulachan nie mógł ich zniszczyć. Nie chcemy, żeby pojawił się kolejny bezlitosny tyran.
– O, czarodzieje z Ildakaru nigdy nie staną się tyranami! Nigdy by nie nadużyli… – Zamilkł. – Cóż, władczyni Thora wysłała mnie tutaj, bo chciała kontrolować moc. A wódz-czarodziej Maxim rzucił pewne straszliwe zaklęcia, żeby chronić miasto. – Podrapał się w policzek. – Na brodę Opiekuna, w sumie nie jestem pewien, czemu chcieli zdobyć tę wiedzę – ściszył głos. – Nie jestem przekonany, czy powinni ją dostać. – Przez chwilę milczał, pogryzając chleb, a potem podjął: – Może ich to nie obchodzi. Całkiem możliwe, że nie wierzyli, że odnajdę Cliffwall. Miałem zaledwie mgliste wskazówki i bardzo mało prowiantu. Kapitan Trevor i jego ludzie nigdy nie byli na takiej wyprawie, nie szkolono ich, jak przetrwać na odludziu. Są miejskimi strażnikami… Ciężko nam było, straciliśmy po drodze trzech żołnierzy. Tylko dzięki szczęśliwemu trafowi znaleźliśmy Cliffwall, i to w samą porę. – Zachmurzył