Życie i los. Василий ГроссманЧитать онлайн книгу.
dużym przybliżeniu. Gdyby za czasów Prouta określono je tak dokładnie, jak to się udało Dumasowi i Stasowi, nie ośmieliłby się wysunąć przypuszczenia, że wszystkie są krotnościami ciężaru wodoru. Miał rację dlatego, że się mylił.
– Ale co ma do tego kasza? – nalegała Nadia.
– Kasza? – znowu zdziwił się Sztrum, a kiedy sobie przypomniał, powiedział: – Kasza nic… W tej kaszy trudno się połapać, trzeba było na to aż stu lat.
– To temat dzisiejszego wykładu? – spytała Aleksandra Władimirowna.
– Nie, to głupstwo, przecież nie prowadzę wykładów, to tylko przelotna myśl.
Uchwycił spojrzenie żony i poczuł, że zrozumiała: znowu jest zainteresowany pracą.
– Co u ciebie? Odwiedziła cię Maria Iwanowna? Czytała ci pewnie Panią Bovary Balzaca? – zażartował.
W nocy Ludmiła Nikołajewna czekała, aż mąż zacznie rozmawiać z nią o swojej pracy. Ale on nie mówił nic, ona zaś o nic go nie pytała.
17
Jakże naiwne wydawały się Sztrumowi pomysły fizyków połowy dziewiętnastego wieku, poglądy Helmholtza, który sprowadzał zadania fizyki do badań sił przyciągania i odpychania, zależnych jedynie od odległości.
Pole siły to dusza materii! Wspólnota fali energii i cząstki materii… Ziarnistość światła… Czy to ulewa jasnych kropel, czy też błyskawiczna fala?
W miejsce praw kierujących indywidualnościami fizycznymi teoria kwantowa ustanowiła nowe prawa – prawdopodobieństwa; statystyki, która odrzuca pojęcie indywidualności, uznaje tylko zbiory. Fizyków ubiegłego stulecia wyobrażał sobie Sztrum jako panów z uczernionymi wąsami, w garniturach i koszulach ze stojącymi, krochmalonymi kołnierzykami i sztywnymi mankietami, skupionych wokół stołu bilardowego. Mężowie o głębokich umysłach, uzbrojeni w linijki i chronometry, marszcząc gęste brwi, mierzą prędkość i przyśpieszenie, określają masy sprężystych kul, śmigających w zielonej sukiennej przestrzeni.
Przestrzeń jednak, mierzona metalowymi prętami i linijkami, i czas, mierzony najdoskonalszymi zegarami, zaczęły się nagle zakrzywiać, rozciągać i spłaszczać. Ich niezmienność okazała się nie fundamentem nauki, ale murami i kratami jej więzienia. Nadeszła pora Sądu Ostatecznego, tysiącletnie prawdy zostały uznane za błędy. Prawda spała przez stulecia w kokonach starych przesądów, błędów, niedokładności.
Świat stał się nieeuklidesowy, jego geometryczną naturę formowały masy i prędkości.
Z rosnącą szybkością szerzył się postęp nauki w świecie uwolnionym przez Einsteina od oków absolutnego czasu i przestrzeni.
Dwa nurty – jeden dążący razem ze wszechświatami, drugi zmierzający do wniknięcia w jądro atomowe – oddalały się, ale nie traciły wzajemnego kontaktu, chociaż pierwszy toczył się w świecie parseków, drugi mierzony był w milimikronach. Im głębiej wchodzili fizycy w jądro atomu, tym jaśniejsze stawały się dla nich prawa określające świecenie gwiazd. Przesunięcie ku czerwieni w świetle widzialnym w widmach odległych galaktyk nasunęło wyobrażenie wszechświata oddalającego się w nieskończonej przestrzeni. Ale wystarczyło przyjąć skończoną przestrzeń o kształcie ziarna soczewicy, zakrzywioną prędkościami i masami, i można było wyobrazić sobie, że to właśnie sama przestrzeń rozszerza się, pociągając za sobą galaktyki.
Sztrum był przekonany, że na świecie nie ma istot szczęśliwszych niż uczeni… Niekiedy – rankiem, w drodze do instytutu, w czasie wieczornego spaceru i dzisiaj w nocy, kiedy myślał o swojej pracy – ogarniało go uczucie szczęścia, spokoju i zachwytu.
Siły wypełniające wszechświat łagodnym światłem gwiazd uwalniały się przy przemianie wodoru w hel…
Dwa lata przed wojną dwaj młodzi Niemcy za pomocą neutronów rozszczepili ciężkie jądra atomowe, a radzieccy fizycy, innymi drogami dochodząc do podobnych rezultatów, nagle odczuli to, czego sto tysięcy lat przed nimi doświadczył człowiek jaskiniowy, kiedy rozpalił pierwsze ognisko.
Oczywiście, w dwudziestym wieku to fizyka wytycza główny kierunek… Tak samo jak w roku 1942 kierunkiem głównego uderzenia dla wszystkich frontów wojny światowej stał się Stalingrad.
Ale w ślad za tym przekonaniem, depcząc Sztrumowi po piętach, szły wątpliwości, brak wiary, cierpienie.
18
„Witia, jestem pewna, że mój list dojdzie do Ciebie, chociaż przebywam za linią frontu i za drutami żydowskiego getta. Twojej odpowiedzi nigdy nie dostanę, bo już mnie nie będzie. Chcę, żebyś znał prawdę o moich ostatnich dniach, lżej mi z tą myślą odchodzić ze świata.
Ludzi, Witia, naprawdę trudno zrozumieć… Siódmego lipca Niemcy weszli do miasta. Radio w parku miejskim nadawało ostatnie wiadomości, spikerka czytała po ukraińsku komunikat o walkach, a ja wracałam po pracy z przychodni i zatrzymałam się, żeby posłuchać. Usłyszałam odległą strzelaninę, potem przez park zaczęli biec ludzie. Szłam do domu i ciągle się dziwiłam, jak mogłam przegapić sygnał alarmu powietrznego. Nagle zobaczyłam czołg, a ktoś zawołał: «Niemcy się przedarli!».
Powiedziałam: «Proszę nie siać paniki»; poprzedniego dnia byłam u sekretarza rady miejskiej, pytałam go o możliwość ewakuacji, ale on się tylko rozzłościł: «Za wcześnie o tym mówić, nie robiliśmy nawet list». A więc to byli Niemcy. Całą noc sąsiedzi odwiedzali się nawzajem, najspokojniejsze były małe dzieci, no i ja. Postanowiłam: cokolwiek spotyka innych, musi spotkać i mnie. Najpierw przeraziłam się, zrozumiałam, że nigdy Cię nie zobaczę, i miałam straszną ochotę jeszcze raz na Ciebie popatrzeć, ucałować Twoje czoło, oczy, a potem pomyślałam: «To szczęście, że jesteś bezpieczny!».
Rano usnęłam, a kiedy się obudziłam, poczułam straszną tęsknotę. Byłam w swoim pokoju, w swoim łóżku, ale czułam, że jestem na obczyźnie, zagubiona, samotna.
Tego samego ranka przypomniano mi fakt, o którym przez lata władzy radzieckiej zdążyłam zapomnieć – że jestem Żydówką. Niemcy jechali ciężarówką i wołali: Juden kaputt!
Potem przypomnieli mi to niektórzy moi sąsiedzi. Żona dozorcy stała pod oknem i mówiła do sąsiadki: «Dzięki Bogu, koniec z tymi parchami». Skąd bierze się coś takiego? Jej syn jest żonaty z Żydówką, stara odwiedzała syna, opowiadała mi o wnukach.
Moja sąsiadka jest wdową, ma sześcioletnią córeczkę, Alonkę, błękitne, cudowne oczy, pisałam Ci o niej kiedyś. Weszła do mnie i powiedziała: «Anno Siemionowno, proszę, żeby pani do wieczora usunęła rzeczy, bo ja się wprowadzam do pani pokoju». – «Dobrze, to ja przeniosę się do pani». – «Nie, pani przeniesie się do komórki za kuchnią».
Odmówiłam, bo nie ma tam ani okna, ani pieca.
Poszłam do przychodni, a kiedy wróciłam, okazało się, że drzwi do mojego pokoju są wyłamane, rzeczy zwalone w komórce. Sąsiadka oświadczyła mi: «Zatrzymałam kanapę, bo w pani nowym pokoiku i tak by się nie zmieściła».
Zadziwiające: skończyła technikum, a jej zmarły mąż był dobrym i spokojnym człowiekiem, księgowym w «Ukopspiłce». «Pani jest wyjęta spod prawa» – oznajmiła takim tonem, jakby miała na tym Bóg wie co zyskać. Jej córka, Alonka, siedziała u mnie przez cały wieczór, a ja jej opowiadałam bajki. To były moje osiedliny, Alonka nie chciała iść spać, matka ją wyniosła na rękach. A potem, Witieńka, otwarli znowu naszą przychodnię, zwolnili z pracy tylko mnie i jeszcze jednego lekarza Żyda. Poprosiłam o zapłatę za przepracowany miesiąc, ale nowy kierownik powiedział mi: «Niech wam Stalin wypłaci to, co zarobiliście za Sowietów, napiszcie do niego do Moskwy». Sanitariuszka Marusia uścisnęła mnie i spytała szeptem: «Boże mój, co teraz z panią będzie, co będzie z nami wszystkimi?». Doktor Tkaczow uścisnął mi rękę.