Życie i los. Василий ГроссманЧитать онлайн книгу.
bitew, a jednak całe to życie wypełniała praca – olbrzymia, uparta, celowa, praca szczególnej wagi, zawsze w napięciu, zawsze kosztem snu. Główny, najistotniejszy jej sens polegał na tym, że wykonywał ją na polecenie partii i w imię partyjnych interesów. A najważniejszą i najwyższą nagrodą za nią było jedno – zaufanie partii.
W interesie partii, w duchu partyjności, musiał podejmować wszelkie decyzje – czy to chodziło o los dziecka, które wysyła się do sierocińca, czy o reorganizację katedry biologii na uniwersytecie, czy, powiedzmy, usunięcie spółdzielni pracy produkującej wyroby plastikowe z pomieszczeń należących do biblioteki. Duchem partyjności musiał być przeniknięty stosunek działacza do sprawy, książki lub obrazu; działacz powinien zatem, choćby z nie wiem jak ciężkim sercem, bez wahania wycofać poparcie dla sprawy, na której mu zależy, albo potępić ulubioną książkę, jeśli interesy partii stałyby w sprzeczności z jego osobistymi sympatiami. Ale Hetmanow wiedział, że istnieje znacznie wyższy poziom partyjności; na tym poziomie człowiek już w ogóle nie ma sympatii ani sentymentów, które mogłyby kłócić się z partyjnym duchem. Jeśli cokolwiek byłoby bliskie działaczowi partyjnemu, byłoby mu bliskie właśnie dlatego, że wyraża ducha partyjności.
Niekiedy ciężkie, wręcz okrutne bywały ofiary, które Hetmanow ponosił, chcąc być wierny duchowi partyjności. Tutaj nie ma już człowiek ani ziomków, ani nauczycieli, którym coś zawdzięcza, tu nie wolno mu kierować się ani miłością, ani litością. Nie powinny go przerażać takie słowa jak: „odwrócił się”, „nie poparł”, „pogrążył”, „zdradził”… Ale duch partyjności przejawia się w tym, że żadna ofiara nie jest potrzebna; a niepotrzebna jest dlatego, że uczucia osobiste – miłość, przyjaźń, solidarność z ziomkami – nie mogą się oczywiście liczyć, jeśli sprzeczne są z duchem partyjności.
Ludzie nie dostrzegają pracy tych, którzy cieszą się zaufaniem partii. A jest to praca ogromna – trzeba i umysł, i duszę oddawać jej szczerze, bez reszty. Siła działacza partyjnego nie wymaga talentu badawczego czy pisarskiego. Stoi wyżej niż takie czy inne zdolności. Przywódczego, decydującego słowa Hetmanowa chciwie słuchało setki ludzi, mających talent naukowy, artystyczny lub literacki, chociaż on sam nie tylko nie umiał śpiewać, grać na fortepianie czy tworzyć spektakli teatralnych, ale niespecjalnie nawet znał się na nauce, poezji, muzyce, malarstwie… Siła jego słowa brała się stąd, że partia powierzyła mu prowadzenie swoich interesów na odcinku kultury i sztuki.
Takim ogromem władzy, jaki przypadł w udziale jemu, sekretarzowi obwodowej organizacji partyjnej, nie dysponował chyba nigdy żaden trybun ludowy czy myśliciel.
Hetmanow miał wrażenie, że najgłębszy sens pojęcia „zaufanie partii” wyrażają poglądy, uczucia, opinie Stalina. W jego zaufaniu do swoich współbojowników, narkomów, marszałków zawierała się właśnie istota linii partyjnej.
Goście mówili przeważnie o nowej pracy w wojsku, która czekała Hetmanowa. Rozumieli, że Hetmanow mógł liczyć pewnie na wyższą nominację, ludzi z taką pozycją partyjną zazwyczaj mianowano członkami rad wojennych armii, a czasem nawet frontów.
Kiedy Hetmanow otrzymał przydział do korpusu, przestraszył się i zasmucił; dowiadywał się przez jednego ze swoich przyjaciół, członka biura organizacyjnego KC, czy nikt na górze nie ma w stosunku do niego jakichś zastrzeżeń. Ale chyba nic niepokojącego się nie działo.
Wówczas zaczął się pocieszać, szukać dobrych stron swojej nowej funkcji. Przecież wojska pancerne wpłyną zasadniczo na wynik wojny, będą więc działały na najważniejszych kierunkach. Do korpusu pancernego nie posyła się w końcu byle kogo; gdyby się nie liczył, zrobiliby go członkiem rady wojennej jakiejś nędznej armijki na drugorzędnym odcinku. W taki więc sposób partia okazała mu zaufanie. Ale mimo wszystko był zasmucony – bardzo by się cieszył, mogąc wkładać mundur, przeglądać się w lustrze i mówić o sobie: „Członek rady wojennej armii, komisarz brygadowy Hetmanow”.
Nie wiadomo czemu największą złość budził w nim dowódca korpusu, pułkownik Nowikow. Hetmanow dotąd go nie widział, ale z tego, co o nim wiedział i czego się wciąż jeszcze dowiadywał, nic mu się nie podobało.
Przyjaciele siedzący z nim przy stole rozumieli jego nastrój, starali się więc mówić mu o tej nominacji same przyjemne rzeczy.
Sahajdak powiedział, że korpus najprawdopodobniej zostanie skierowany pod Stalingrad, że dowódcę Frontu Stalingradzkiego, generała Jeriomienkę, towarzysz Stalin zna jeszcze z czasów wojny domowej, z Pierwszej Armii Konnej, często rozmawia z nim przez telefon wysokiej częstotliwości, a ilekroć generał bywa w Moskwie, towarzysz Stalin go przyjmuje… Niedawno dowódca frontu był na daczy u towarzysza Stalina pod Moskwą i rozmawiali dwie godziny. Dobrze jest walczyć pod dowództwem człowieka, do którego towarzysz Stalin żywi takie zaufanie.
Poza tym mówili, że Nikita Siergiejewicz Chruszczow pamięta Hetmanowa z pracy na Ukrainie i że dla Hetmanowa to duży sukces trafić na taki front, gdzie Nikita Siergiejewicz jest członkiem rady wojennej.
– Nieprzypadkowo – powiedział Nikołaj Tierientjewicz – towarzysz Stalin posłał do Stalingradu Nikitę Siergiejewicza; to decydujący front, kogo więc miał posłać?
Galina Tierientjewna spytała zaczepnie:
– A mojego Diemientija Trifonowicza to przypadkowo towarzysz Stalin posyła do korpusu pancernego?
– E tam – rzekł prostodusznie Hetmanow. – Trafić do korpusu to jak być pierwszym w obwodzie i zostać sekretarzem komitetu rejonowego. Nie ma powodów do radości.
– Nie, nie – poważnie rzekł Sahajdak. – W tej nominacji wyraża się zaufanie partii. Zgoda, to komitet rejonowy, tyle że wcale nie zwyczajny, wiejski, ale magnitogorski, dnieprodzierżyński. To nie jakiś tam zwykły korpus, tylko pancerny!
Maszczuk powiedział, że w korpusie, do którego Hetmanow jedzie jako komisarz, dowódcę mianowano niedawno; nie dowodził przedtem żadnymi jednostkami. Powiedział mu o tym pracownik frontowego wydziału specjalnego, niedawno przybyły do Ufy.
– I co mi jeszcze mówił… – dodał Maszczuk, po czym sam sobie przerwał: – Ale co ja będę wam opowiadał, Diemientiju Trifonowiczu, wy z pewnością wiecie o nim więcej, niż on sam wie o sobie.
Hetmanow zmrużył swoje i bez tego wąskie, przenikliwe, inteligentne oczy, poruszył mięsistymi nozdrzami i powiedział:
– Ano więcej.
Maszczuk ledwie dostrzegalnie się uśmiechnął, a wszyscy siedzący przy stole zauważyli ten uśmieszek. Dziwna, zdumiewająca sprawa: chociaż Maszczuk był dobrym znajomym Hetmanowów i zwykle podczas spotkań zachowywał się skromnie, był sympatyczny, lubił pożartować, mimo to oboje małżonkowie czuli jakieś napięcie, słuchając jego łagodnego, przymilnego głosu, patrząc na ciemne, spokojne oczy i bladą, pociągłą twarz. Sam Hetmanow nie dziwił się temu uczuciu, bo znał siłę, jaka stała za Maszczukiem, wiedzącym niekiedy o takich rzeczach, o których nawet on nie wiedział.
– A co to za człowiek? – spytał Sahajdak.
Hetmanow odpowiedział lekceważąco:
– Taki… wyniesiony przez wojnę, przedtem niczym szczególnym się nie wyróżnił.
– Nie był w nomenklaturze? – zdziwił się brat pani domu.
– W jakiej tam nomenklaturze. – Hetmanow machnął ręką. – Tyle że człowiek pożyteczny, mówią, że niezły czołgista. Szefem sztabu korpusu jest generał Nieudobnow. Poznałem go na osiemnastym zjeździe partii. Chłop do rzeczy.
Maszczuk powiedział na to:
– Nieudobnow, Iłłarion Innokientjewicz? No, jeszcze jak do rzeczy! U niego zaczynałem pracę, potem los nas rzucił w różne strony. Przed wojną spotkałem się z nim u Berii w gabinecie.
– Co z tego,