Lis. Dubravka UgrešićЧитать онлайн книгу.
czasie snu albo zaraz po przebudzeniu, jakby cały tłuszcz w jej ciele się wytopił”.
13.
No właśnie, jak powstają opowieści? Może Pilniak nieświadomie otarł się o odpowiedź, używając czasownika sozdat’ zamiast sdiełat’. Różnica sprowadza się do niuansu: sdiełat’ znaczy „zrobić, wytworzyć, uczynić (w rozumieniu Borysa Eichenbauma z artykułu Jak jest zrobiony „Płaszcz” Gogola). Sozdat’ znaczy stworzyć, uformować, ukształtować, położyć podwaliny… Pilniak wybrał czasownik niedokonany w czasie teraźniejszym, a więc to nie jest opowieść o tym, jak powstała opowieść, tylko o tym, jak powstają opowieści. Niedokonana forma czasownika sugeruje, że opowieści nigdy nie są dokończone, proces tworzenia trwa. Może dlatego z tytułu usunięty został twórca, autor opowieści, ten, który warunkuje jej powstanie.
W swoim „eseju o estetyce” Pochwała cienia Jun’ichirō Tanizaki chwali estetykę codziennego japońskiego życia: przedmioty z drewna, świece, lampy i lampiony z papieru ryżowego, drewniane lakierowane naczynia, przygaszone oświetlenie czy też może jego mętność, spokój, dyskrecję, półcienie, miękkość, delikatność, uspokojenie, wyciszenie, mistyczność. Świat cieni czy też tradycyjnego życia japońskiego Tanizaki przeciwstawia światu nowoczesnemu, który niesie z sobą przeciwne wartości estetyczne: ostre światło, krzyk, błysk, wulgarność, hałas…
„Chciałbym, żebyśmy chociaż w literaturze zatrzymali świat cieni, który tracimy. W wielkim domu zwanym literaturą zadaszenie byłoby głębokie, a ściany ciemne; rzeczy zbyt jasno widoczne przesunąłbym w cień, zdjąłbym niepotrzebne ozdoby”.
Czy przypadkiem sens fragmentu prozy Tanizakiego nie jest całkowicie przeciwstawny ogólnym zasadom shi-shosetsu, „ja-powieści”, do której należy także Naomi? Bo Tanizaki nigdzie w powieści nie zdemaskował siebie, tylko zrobił coś przeciwnego: obnażywszy swojego narratora Jōjiego, zepchnął go jeszcze głębiej w cień. Tak czy inaczej, gdzie kryje się tajemnica dobrze opowiedzianej opowieści? W grze światła i cienia, tego, co skryte, i tego, co odsłonięte, co wypowiedziane i przemilczane? Czy też, mówiąc językiem formalistów, w organizacji materiału? Idąc dalej: czy to ja wybrałam opowieść Pilniaka, czy opowieść Pilniaka wybrała mnie? Opowiadam o opowieści Pilniaka czy o sobie? I czy ostatecznie opowieść Pilniaka nie opowiada mnie?! I jeszcze dalej: czy odkrycia związane z opowieścią Pilniaka zmieniają jej sens, czy ona zostaje jaka była? Jak duży jest udział czytelników i interpretatorów literatury w powstawaniu opowieści? Czy niszczę opowieść Pilniaka, czy jestem jej współtwórcą? Czy opowieść Pilniaka jest dla mnie materiałem tej samej wartości jak dla Pilniaka była krótka autobiografia Sofii i powieść Tagakiego?
14.
„Tu mogłaby się skończyć opowieść – opowieść o tym, jak powstają opowieści”, mówi w swoim opowiadaniu Borys Pilniak i, proszę – kontynuuje opowieść! Może tutaj właśnie – między pytaniami, które pozostały bez odpowiedzi i wciąż wibrują pod moimi palcami na klawiaturze – mogłaby się też zakończyć moja opowieść o tym, jak powstają opowieści?
W latach mojego wczesnego dojrzewania (które dzisiaj wydają mi się niemal boleśnie niewinne) dziewczynki w dziecinny sposób zaczepiały się i nawzajem sobie wróżyły. Zobaczywszy na ubraniu koleżanki nitkę, zdejmowałyśmy ją czubkami palców, a potem dłonią, niby jakąś miotełką, czyściłyśmy miejsce, gdzie nitkę znalazłyśmy, mówiąc znacząco: „Jakiś jasny myśli o tobie” (jeśli nitka była biała) albo: „Jakiś ciemny myśli o tobie” (jeśli nitka była czarna). „Jasny” oznaczał blondyna, a „ciemny” bruneta. Mówiłyśmy tak, nawet jak nie było żadnej nitki, udając, że ją znalazłyśmy. Przypomniawszy sobie te niewinne przekomarzanki, pomyślałam, jak to się stało, że później nie spotkałam nikogo, naprawdę nikogo, na czyim ubraniu dostrzegłabym jakąś nitkę? Skąd w takim razie tak dużo białych i czarnych nitek znalazło się na naszych ubraniach, jakbyśmy wszystkie były córkami grubej krawcowej, która mieszkała w sąsiedztwie, i po jej strojach zawsze pełzały różnokolorowe nici? Ten zupełnie nieszkodliwy i niewinny zabobon związany z nićmi był dla nas, dziewczynek, magicznie pociągający, może też dlatego, że wiązał się z mglistym przeczuciem seksualności. Próbuję odkryć, gdzie się podziała ekscytująca magia ciemnych i jasnych nitek? Gdzie zaginęła? Gdzie przepadły te nici?! Wierzę, że nadal są, tylko niewidoczne. Przemierzając świat, roznosimy je ze sobą; w przejściu dotykamy nieznanych ciał, mijamy się, zderzamy, ocieramy o kogoś… Tak wędrują nici, z ramienia na ramię, z rękawa na rękaw. Nici to dusze i oddech, tak wędrują dusze żywych i zmarłych, wchodzą w nas, pod nasze paznokcie, i w ten sposób, nawet o tym nie wiedząc, jesteśmy ze sobą powiązani.
Przypomniałam sobie o tym dziecinnym zabobonie, kiedy do „drzewa życzeń” przywiązywałam papierową wstążkę z napisaną prośbą. Ciepły wiaterek od czasu do czasu kołysał drzewko, na którym wisiały omikuji, papierowe wstążki przywiązane do gałązek nićmi. Sierpniowy wieczór w Kioto był gorący i wilgotny, asfalt lśnił tandetnym blaskiem, noc wsysała szumy jak sucha bibuła, drzewko przypominało białą zjawę. Przy każdym podmuchu wiatru wstążki się dotykały, wydając suchy, szeleszczący dźwięk, niektóre nici się przy tym gmatwały i plątały, inne do końca pozostaną nierozplątane, a kiedy powieje silniej albo spadnie deszcz, litery rozmażą się na papierze i życzenia spłyną w dół jak łzy. Może tutaj, w tym miejscu (początek lipca, czas Tanabaty), mogłaby się skończyć opowieść o tym, jak powstają opowieści? W Kioto byłam, i sake piłam, a jeśli mi nie wierzycie, to sprawdzicie, bo wciąż jeszcze mam mokry język, nawet teraz…
To prawda, nie byłam w świątyni Suwayama Inari w Kobe, którą Pilniak opisuje w opowiadaniu. Ale byłam w Fushimi Inari w Kioto. Tam kupiłam tanią maskę lisa z papier mâché, o których to maskach Pilniak wspomina w swoim opisie japońskiej podróży. W jednym z licznych sklepików pamiątkarskich, które stały upchane jeden obok drugiego, kupiłam amulet, miniaturowego liska zrobionego z futerka. Z zakupu japońskich ciasteczek faszerowanych azuki, słodką pastą z czerwonej soi, i z podobizną lisa odciśniętą w cieście, zrezygnowałam. W sąsiednim Kobe odwiedziłam dom (jeden z domów), w którym mieszkał Jun’ichirō Tanizaki. Znajduje się on przy ulicy Uozaki i otwarty jest dla zwiedzających tylko w soboty i niedziele. Był poniedziałek, o czym zupełnie zapomniałam. Może opowieść o tym, jak powstają opowieści, mogłaby się zakończyć wraz z fotografią drewnianego domu Tanizakiego i bujnego ogrodu, którą zdołałam zrobić, wspiąwszy się na palce, znad wysokiego drewnianego ogrodzenia.
Albo na przykład opowieść o tym, jak powstają opowieści, mogłaby się też zakończyć wraz z moimi rozmowami z K. Wielkodusznie zaofiarował się, że będzie moim przewodnikiem w Kioto i Kobe. K. przewędrował całą Azję, północną Afrykę i Europę, czytał książki pisarek wietnamskich z takim samym zainteresowaniem jak austriackich czy północnoafrykańskich i nosił japońskie buty tabi z gumową podeszwą w żywych kolorach, a także rodzaj zmodernizowanej japońskiej hakamy, torbę z Laosu zarzuconą na ramię, marokańską gandorę oraz kaszkiet. Już swoim ubraniem sygnalizował, że kosmopolityzm i globalna fuzja kulturalna są jego intelektualnym i życiowym wyborem. K. – który zakotwiczywszy się w Wiedniu, zdołał odwiedzić Chorwację w czasie wojny, wziąć udział w demonstracjach przeciwko Miloševiciowi w Belgradzie, nauczyć się polskiego i kilku słów w niemal każdym języku słowiańskim, być w Portbou, pochylić głowę przy grobie Waltera Benjamina, zajrzeć do Pasaży, i odbyć chwile kontemplacji, próbując wczuć się w tragiczny koniec Benjamina – powiedział: „Literaturę światową można porównać do wieloryba, do którego przyczepiają się niczym wprawni piraci ryby zwane podnawkami (remora). Podnawki przyklejają się do ciała wieloryba i zjadają z jego skóry pasożyty. Wykorzystują wieloryba jako źródło pożywienia, ochronę i środek transportu. Ale gdyby nie było podnawek, ciało wieloryba opanowałyby pasożyty i ono by się rozpadło. Nie mam złudzeń co do swojego talentu pisarskiego. Jestem literacką podnawką. Moją misją jest troska o zdrowie wieloryba”.
Angielski,