Gdybyś mnie teraz zobaczył. Cecelia AhernЧитать онлайн книгу.
i swoim milczącym, przygnębionym ojcem. Nie pytała, kiedy mama wróci do domu, ponieważ wiedziała w głębi duszy, że kiedyś się to stanie i mama pojawi się znowu, z zaróżowionymi policzkami i rozjaśnionym wzrokiem, opowiadając o wielkim świecie i tym, co miał do zaoferowania. Była niczym świeży powiew wiatru, który niósł nadzieję i zachwyt nad życiem. Podczas jej obecności farma zmieniała się, jakby ściany absorbowały entuzjazm matki. Elizabeth siadywała w stopach jej łóżka, słuchając opowieści, od których kręciło jej się w głowie z zachwytu. Taka atmosfera panowała w domu jedynie przez kilka dni, dopóki matka nie zmęczyła się opowiadaniem i nie zaczęła marzyć o nowych przygodach.
Często przywoziła ze sobą pamiątki: muszelki, kamyki, liście. Elizabeth pamiętała wazon pełen świeżych traw, który matka postawiła na środku stołu jadalnego, zupełnie jakby były to najbardziej egzotyczne rośliny, jakie stworzyła natura. Zapytana, z jakiej łąki pochodziły, puściła oczko do córki, postukała się w nos i obiecała, że pewnego dnia Elizabeth sama odkryje to miejsce.
Podczas tych wszystkich wizyt ojciec siedział zazwyczaj w fotelu przy kominku, z gazetą, której nigdy nie czytał. Był tak samo zagubiony w świecie swojej żony jak ona.
Kiedy Elizabeth skończyła dwanaście lat, matka znowu zaszła w ciążę. Pomimo że nazwała drugie dziecko Saoirse, nie przyniosło jej ono oczekiwanej, upragnionej wolności. Wyruszyła zatem na kolejną wyprawę, z której już nie wróciła.
Ojciec Elizabeth, Brendan, nie interesował się nowo narodzonym dzieckiem, które wygnało z domu jego żonę. Czekał w milczeniu na jej powrót, siedząc godzinami w fotelu przy kominku, z nieprzeczytaną gazetą. Całe lata. Wieczność. W końcu Elizabeth przestała wierzyć w powrót matki i uznała, że musi zająć się młodszą siostrą.
Saoirse odziedziczyła celtycki wygląd po ojcu, podobnie jak on miała rude włosy i jasną karnację. Elizabeth z kolei była lustrzanym odbiciem matki. Oliwkowa skóra, czekoladowe włosy i niemal czarne oczy były dziedzictwem hiszpańskiej krwi, płynącej w żyłach krewnych matki od tysięcy lat. Z każdym dniem Elizabeth przypominała ją coraz bardziej i wiedziała, że ojciec ciężko to znosi. Znienawidziła siebie za to i oprócz starań, aby utrzymywać z nim kontakt, postanowiła zrobić wszystko, żeby pokazać mu, iż w niczym nie przypomina jego żony; że w przeciwieństwie do matki potrafi być lojalna.
Kiedy w wieku lat osiemnastu skończyła szkołę, stanęła przed dylematem: żeby iść na studia, musiałaby się przeprowadzić do Cork. Podjęcie decyzji wymagało ogromnej odwagi. Ojciec źle przyjął decyzję o wyjeździe. Uznał, że Elizabeth chce go porzucić. Każda przyjaźń, jaką nawiązywała, była dla niego znakiem, że córka chce go opuścić. Pragnął uwagi, opieki, chciał być najważniejszy w życiu córek, aby zatrzymać je w domu. I prawie mu się to udało, a już na pewno udało mu się odizolować Elizabeth od rówieśników. Dziewczyna usuwała się na bok, gdy tylko ktoś zaczynał z nią rozmawiać. Wiedziała, że za każdą chwilę spóźnienia do domu spotka ją kara w postaci gorzkich wymówek i pełnych dezaprobaty spojrzeń. Poza tym nauka w szkole i opieka nad Saoirse wypełniała jej cały czas. Brendan oskarżał córkę o to, że była jak matka i wynosiła się ponad niego i wszystkich mieszkańców Baile na gCroíthe. Elizabeth rzeczywiście źle się czuła w małym miasteczku, farma ojca zaś, mroczna i nijaka, sprawiała wrażenie skansenu, w którym zatrzymał się czas. Chwilami wydawało jej się, że nawet stary zegar po dziadku czekał na powrót matki.
– A gdzie jest Luke? – spytała Marie, przywracając Elizabeth do rzeczywistości.
– Sądzisz, że Saoirse zabrałaby go ze sobą? – odparła z goryczą w głosie.
Zapadła cisza. Elizabeth westchnęła.
– Jest tutaj.
Saoirse było czymś więcej niż tylko imieniem. Stało się jej tożsamością, sposobem na życie. Saoirse była taka, jak jej imię – ognista, niezależna, nieposkromiona i wolna. Poszła w ślady matki, której nie pamiętała, i Elizabeth miała czasem wrażenie, że widzi zaginioną rodzicielkę. Ciągle jednak traciła siostrę z oczu. Saoirse zaszła w ciążę w wieku szesnastu lat i nikt, łącznie z nią samą, nie wiedział, kim był ojciec. Nie wykazywała nawet chęci nadania dziecku imienia. W końcu jednak zdecydowała się go nazwać Lucky – szczęściarz. Kolejne pobożne życzenie. Elizabeth ochrzciła zatem chłopca Luke. I znowu, tym razem w wieku dwudziestu ośmiu lat, musiała zająć się wychowaniem małego dziecka.
Kiedy Saoirse patrzyła na Luke’a, w jej oczach nie było miłości. Elizabeth była zdumiona, że między matką a synem nie ma nici porozumienia, żadnych emocji. Sama nigdy nie myślała o dzieciach. A nawet przysięgła sobie, że nie będzie ich miała. Wystarczy, że wychowała siebie samą i swoją siostrę. Nie miała ochoty powtarzać tego jeszcze raz. Przyszedł czas, żeby zajęła się sobą. Po żmudnych latach nauki w szkole i college’u wreszcie zaczęła odnosić sukcesy jako projektantka wnętrz. Pracowała bardzo ciężko i była jedyną osobą w całej rodzinie, która mogła zapewnić Luke’owi dobre życie.
Osiągnęła cele, jakie sobie wytyczyła, dzięki rozsądkowi, ciężkiej pracy, trzymaniu się rzeczywistości, a nie mrzonek. Nauczył ją tego przykład matki i siostry.
Teraz miała trzydzieści cztery lata i mieszkała sama z Lukiem w domu, który kupiła i utrzymywała absolutnie sama. Kochała go. Uczyniła go swoją kryjówką, w której mogła czuć się bezpiecznie. Była samotna, ponieważ miłość jest jednym z tych uczuć, których nie można kontrolować. Kochała już kiedyś i była kochana, posmakowała, co to marzenia, chodzenie z głową w chmurach, radosna lekkość bytu. Doświadczyła również bólu utraty uczuć, wypalenia. Od tamtej pory postanowiła zamknąć serce na miłość, by nie tracić panowania nad swoimi uczuciami.
Trzasnęły drzwi wejściowe i Elizabeth usłyszała stukot małych stópek w korytarzu.
– Luke! – krzyknęła, zasłaniając słuchawkę dłonią.
– No? – spytał mały niewinnie, wychylając bladą twarzyczkę okoloną blond włosami i spoglądając na nią błękitnymi oczami.
– Słucham, a nie no – poprawiła go twardo Elizabeth. Jej głos był pełen autorytetu. Lata praktyki.
– Słucham – powtórzył.
– Co robisz?
Luke stanął w progu. Wzrok Elizabeth powędrował ku jego umazanym trawą kolanom.
– Chcemy se pograć z Ivanem na komputerze – wyjaśnił.
– Chcemy sobie pograć z Ivanem – poprawiła go, słuchając jednocześnie, jak Marie wysyła patrol garda na poszukiwanie jej samochodu.
Luke spojrzał na ciotkę i poszedł do bawialni.
– Poczekaj chwilę, dobrze? – poprosiła Elizabeth policjantkę. W tej chwili bowiem dotarło do niej, co powiedział siostrzeniec. Zerwała się z krzesła, kopiąc przy tym w nogę stołu i rozlewając espresso na szybę. Zaklęła. Czarne nogi krzesła wykonane z kutego żelaza zazgrzytały o marmurową posadzkę.
Trzymając telefon przy piersi, pobiegła korytarzem do bawialni. Wsadziła głowę przez drzwi i zobaczyła Luke’a siedzącego na podłodze, wpatrzonego w ekran telewizora. Bawialnia i sypialnia były jedynymi pomieszczeniami, gdzie mógł trzymać swoje zabawki. Opieka nad dzieckiem nie zmieniła Elizabeth tak bardzo, aby zmienić jej zasady.
Odwiedzała wiele domów, w których mieszkali przyjaciele Luke’a. Wszędzie poniewierały się zabawki. Niechętnie piła kawę z matkami kolegów chłopca, siedząc na pluszowych misiach, otoczona butelkami, odżywkami i pieluchami.
W jej domu było inaczej. Edith została jasno poinstruowana na samym początku, jakie obowiązują tu reguły, i posłusznie się ich trzymała. Kiedy Luke podrósł nieco i zrozumiał