Outsider. Stephen KingЧитать онлайн книгу.
kształty nie są tu istotne, pani Rainwater. Chciałbym z panią pomówić o…
Rainwater: Właśnie że są, tylko pan jeszcze tego nie wie. To ze względu na moje kształty tam byłam. O jedenastej wieczorem pod tym przybytkiem rozpusty przeważnie stoi dziesięć, może dwanaście taksówek, a ja jestem jedyną kobietą. Dlaczego? Bo żaden z klientów nie próbuje mnie podrywać, nawet ci najbardziej pijani. W liceum załapałabym się do drużyny futbolowej, gdyby przyjmowali do niej dziewczyny. I, kurczę, połowa tych gości nawet nie zauważa, że jestem kobietą, kiedy wsiadają do mojej taryfy, ba, wielu wysiada i dalej tego nie wie. Mnie to pasuje. Pomyślałam tylko, że pewnie ciekawi pana, co tam robiłam.
Detektyw Anderson: Dobrze, dzięki.
Rainwater: Ale to nie było o jedenastej, tylko około wpół do dziewiątej.
Detektyw Anderson: Wieczorem we wtorek dziesiątego lipca.
Rainwater: Właśnie. Odkąd pole naftowe praktycznie wyschło, w dni robocze wieczorami w mieście mało się dzieje. Wielu taksówkarzy siedzi w garażu, gadają o bzdetach, rżną w pokera i świntuszą, ale mnie szkoda na to czasu, więc przeważnie jeżdżę pod hotel Flint, Holiday Inn lub Doubletree. Albo pod Gentlemen, Please. Mają tam postój taksówek, wie pan, dla tych, co nie głupieją po pijaku na tyle, żeby siadać za kółkiem, i jeśli przyjadę wcześnie, zwykle jestem pierwsza w kolejce. W najgorszym razie druga albo trzecia. Siedzę sobie, czytam na kindle’u i czekam na klienta. Po zmroku trudno czytać normalną książkę, ale kindle jest w sam raz. Zajebisty wynalazek, jak powiedzieliby moi indiańscy przodkowie.
Detektyw Anderson: Mogłaby mi pani powiedzieć…
Rainwater: Przecież panu mówię, tylko że mam swój specyficzny sposób mówienia, taka już jestem od kołyski, więc proszę mi nie przerywać. Wiem, czego pan chce, i dam to panu. Tutaj i w sądzie też. Potem, kiedy poślą tego parszywego dzieciobójcę do piekła, nałożę gatki z koźlej skóry, pióropusz i będę odstawiała taniec dziękczynny, póki nie padnę. Rozumiemy się?
Detektyw Anderson: Tak.
Rainwater: Tamtego wieczoru było jeszcze wcześnie, więc byłam sama na postoju. Nie widziałam, kiedy wszedł do środka. Mam własną teorię na ten temat, stawiam pięć dolców, że jest słuszna. Myślę, że nie był tam po to, żeby oglądać gołe cipy. Myślę, że zjawił się, zanim przyjechałam – może chwilę wcześniej – i wszedł tylko po to, żeby zamówić taksówkę.
Detektyw Anderson: Wygrałaby pani ten zakład, pani Rainwater. Pani dyspozytor…
Rainwater: We wtorek wieczorem dyżur miał Clint Ellenquist.
Detektyw Anderson: Istotnie. Pan Ellenquist kazał zamawiającemu zajrzeć na postój przed budynkiem, bo, jak powiedział, taksówka zaraz będzie, a może już jest. Ta rozmowa została zarejestrowana o ósmej czterdzieści.
Rainwater: To by się zgadzało. Facet więc wychodzi, idzie prosto do mojej taksówki…
Detektyw Anderson: Może mi pani powiedzieć, jak był ubrany?
Rainwater: W niebieskie dżinsy i porządną koszulę z kołnierzykiem. Dżinsy były wypłowiałe, ale czyste. Trudno to było poznać w świetle tych lamp sodowych na parkingu, ale koszula, zdaje się, była żółta. Aha, a jego pasek miał elegancką sprzączkę – z głową konia. W sam raz na rodeo. Dopóki się nie schylił, myślałam, że to pewnie kolejny nafciarzyna, który jakimś cudem nie stracił roboty, kiedy cena ropy poleciała na łeb na szyję, a może budowlaniec. Wtedy jednak zobaczyłam, że to Terry Maitland.
Detektyw Anderson: Jest pani tego pewna.
Rainwater: Jak tego, że tu siedzę. Kiedy zapalą na tym parkingu światła, jest jasno jak w dzień. To niby ma zapobiegać napadom, bójkom i handlowi narkotykami. Bo ich klientela to sami dżentelmeni, rozumie pan. Poza tym prowadzę treningi koszykówki w YMCA. Drużyny są mieszane, ale więcej jest chłopców. Maitland tam przychodził – nie w każdą sobotę, ale często – siedział na trybunach z rodzicami dzieciaków i oglądał mecze. Powiedział mi, że szukał talentów do drużyny bejsbolowej, że po tym, jak ktoś gra w kosza, można poznać, czy ma wrodzony dar do gry obronnej, a ja, głupia, uwierzyłam. Pewnie siedział tam i zastanawiał się, którego by tu posunąć w dupala. Oceniał ich tak, jak faceci oceniają kobiety w barze. Obleśny, jebany zbok. Łowca talentów, też mi, kurwa, coś!
Detektyw Anderson: Kiedy podszedł do pani taksówki, powiedziała mu pani, że go rozpoznała?
Rainwater: O tak. Niektórzy może i umieją zachować dyskrecję, ale ja nie. Mówię: „Siemanko, Terry! Żona wie, gdzie się dziś wybrałeś?”. A ten mi odpowiada: „Miałem coś do załatwienia”. To pytam: „Ta twoja sprawa do załatwienia miała coś wspólnego z tańcem erotycznym?”. Na co on: „Może trzeba dać znać dyspozytorowi, że mnie pani zabiera?”. Powiedziałam więc: „Już się robi. Jedziemy do domu, trenerze T?”. A on na to: „Nie, proszę pani. Do Dubrow. Na dworzec kolejowy”. Kiedy uprzedziłam: „To kurs za czterdzieści dolarów”, obiecał: „Jeśli zdążymy na pociąg do Dallas, dorzucę dwie dychy napiwku”. No to mówię: „Wskakuj, trenerze, i trzymaj się mocno, ruszamy”.
Detektyw Anderson: Czyli zawiozła go pani na dworzec Amtrak w Dubrow?
Rainwater: A jakże. I swobodnie zdążyłam przed przyjazdem nocnego pociągu do Dallas-Fort Worth.
Detektyw Anderson: Rozmawiała z nim pani po drodze? Pytam, bo sprawia pani wrażenie osoby rozmownej.
Rainwater: Pewnie, że jestem rozmowna! Język mi lata jak taśmociąg w supermarkecie w dniu wypłaty. Każdy to panu powie. Na początek zapytałam go o ligę miejską, czy wygrają z Bearsami. Odpowiedział: „Przewiduję, że będzie dobrze”. Jakby rozmawiać z jarmarczną wróżką, nie? Założę się, że myślał o tym, co zrobił, i jak by tu szybko nawiać. Kiedy ma się takie rzeczy na głowie, pewnie nie chce się prowadzić towarzyskich pogaduch. Mam do pana pytanie, detektywie: dlaczego, do cholery, wrócił do Flint City? Czemu nie uciekł przez Teksas do starego dobrego Me-hi-ko?
Detektyw Anderson: Co jeszcze powiedział?
Rainwater: Niewiele. Że spróbuje się zdrzemnąć. Zamknął oczy, ale chyba udawał. Myślę, że mnie ukradkiem obserwował, może korciło go, żeby się ze mną spróbować. Szkoda, że się nie odważył. I żałuję, że wtedy nie wiedziałam, co zrobił. Wyciągnęłabym go z taksówki i urwała mu hydraulikę. Słowo honoru.
Detektyw Anderson: Co się działo, kiedy przyjechaliście pod dworzec?
Rainwater: Zatrzymałam się przed wejściem, a on rzucił trzy dwudziestki na przednie siedzenie. Chciałam mu powiedzieć, żeby pozdrowił żonę, ale już go nie było. Czy poszedł do Gentlemen też po to, żeby przebrać się w męskim kiblu? Bo miał krew na ubraniu?
Detektyw Anderson: Położę przed panią sześć zdjęć sześciu różnych ludzi. Wszyscy są do siebie podobni, więc proszę się uważnie…
Rainwater: Szkoda czasu. To ten. Maitland. Zgarnijcie go. Mam nadzieję, że będzie stawiał opór przy aresztowaniu. Oszczędziłoby się pieniądze podatników.
15
Kiedy Marcy Maitland była w gimnazjum (wtedy jeszcze były gimnazja), czasem śnił się jej koszmar, że przyszła na pierwszą lekcję naga i wszyscy się śmiali. „Głupia Marcy Gibson zapomniała się ubrać! Patrzcie, wszystko jej widać!”. W czasach liceum ten sen lękowy przybrał nieco bardziej finezyjną postać: przychodziła do klasy ubrana, ale orientowała się, że zaraz czeka ją najważniejsza klasówka w życiu, a zapomniała się do niej przygotować.
Gdy skręciła z Barnum Street na Barnum Court, powróciły przerażenie i bezradność z tamtych snów, tym razem jednak nie będzie błogiej ulgi i wymamrotanego „Dzięki Bogu” po przebudzeniu. Na jej podjeździe stał policyjny wóz, bliźniaczo podobny do tego, który zabrał Terry’ego na komisariat. Za nim była furgonetka