Outsider. Stephen KingЧитать онлайн книгу.
i posiadanie z zamiarem sprzedaży.
Bolton: Z całym szacunkiem, panie detektywie, to cios poniżej pasa. Sześć lat jestem czysty. Chodzę na spotkania anonimowych narkomanów i w ogóle. Chce pan, żebym oddał mocz do analizy? Jestem gotów.
Detektyw Anderson: Nie ma takiej potrzeby. Gratuluję trzeźwości. A zatem około wpół do dziewiątej krążyłeś po lokalu…
Bolton: Zgadza się. Zajrzałem do baru, a potem poszedłem w głąb korytarza, żeby rzucić okiem do męskiego WC. I wtedy zobaczyłem trenera T. Właśnie odwieszał słuchawkę. Są tam dwa automaty, ale tylko jeden działa. Trener…
Detektyw Anderson: Claude? Przez chwilę mi tu odpłynąłeś.
Bolton: Zamyśliłem się. Próbowałem sobie przypomnieć. Dziwnie wyglądał. Był taki otumaniony. Naprawdę myślicie, że zabił tego dzieciaka? Ja uznałem, że to po prostu dlatego, że pierwszy raz przyszedł do lokalu, w którym dziewczyny się rozbierają. Na niektórych facetów tak to działa, ogłupia ich. A może był na haju. Powiedziałem: „Hej, trenerze, jak idzie pańskiej drużynie?”. A ten patrzy, jakby widział mnie pierwszy raz w życiu, chociaż byłem praktycznie na wszystkich meczach, w których grali Stevie i Stanley, i nawet powiedziałem mu, na czym polega atak z podwójną zmianą kierunku, z czego jednak nigdy nie skorzystał, bo stwierdził, że dla dzieci to za trudne. Chociaż jeśli można je nauczyć dzielenia pisemnego, to z czymś takim też powinny sobie poradzić, nie sądzi pan?
Detektyw Anderson: I jesteś pewien, że to był Terence Maitland.
Bolton: Boże, jasne, że tak. Powiedział, że drużynie idzie nieźle i że wpadł tylko zadzwonić po taksówkę. Tak jak kiedyś wszyscy mówiliśmy, że czytamy „Playboya” dla artykułów, kiedy nasze żony znajdowały go obok sedesu. Ale udawałem, że mu wierzę, w Gentlemen’s klient zawsze ma rację, przynajmniej dopóki nie spróbuje złapać dziewczyny za cyca. Powiedziałem, że przed klubem pewnie stoją już jakieś taksówki. On na to, że to samo usłyszał od dyspozytora. A potem podziękował i poszedł.
Detektyw Anderson: Jak był ubrany?
Bolton: W żółtą koszulę i dżinsy. Jego pasek miał sprzączkę z głową konia. Na nogach fajne adidasy. Pamiętam je, bo wyglądały na dość drogie.
Detektyw Anderson: Ty jeden widziałeś go w klubie?
Bolton: Nie, zauważyłem, że paru facetów pomachało do niego, kiedy wychodził. Nie wiem, kim byli, i chyba niełatwo wam będzie ich znaleźć, bo wielu mężczyzn za nic się nie przyzna, że lubią odwiedzać lokale typu Gent’s. Taka jest smutna rzeczywistość. Nie zdziwiłem się, że go rozpoznali, bo Terry jest dość sławny w tych stronach. Kilka lat temu nawet dostał jakąś nagrodę, czytałem o tym w gazecie. Nazwa Flint City brzmi dumnie, ale tak naprawdę to mała mieścina, w której wszyscy znają wszystkich, przynajmniej z widzenia. A każdy, kto ma synów, że tak powiem, ze smykałką do sportu, zna trenera T z bejsbolu albo futbolu.
Detektyw Anderson: Dziękuję, Claude. Bardzo nam pomogłeś.
Bolton: Pamiętam jeszcze jedno. Niby nic takiego, ale trochę mrozi krew w żyłach, jeśli to rzeczywiście on zabił tego dzieciaka.
Detektyw Anderson: Słucham.
Bolton: To się stało zupełnym przypadkiem, z niczyjej winy. Właśnie wychodził, żeby zobaczyć, czy jest już taksówka. Podałem mu rękę i powiedziałem: „Chcę panu podziękować za wszystko, co pan zrobił dla siostrzeńców Tony’ego, trenerze. To dobre chłopaki, ale trochę niesforne, może dlatego, że ich rodzice się rozwiedli i w ogóle. Dzięki panu mieli coś do roboty, zamiast rozrabiać w mieście”. Chyba go zaskoczyłem, bo lekko odskoczył do tyłu, zanim chwycił moją rękę. Miał jednak porządny, mocny uścisk i… widzi pan tego małego strupa na grzbiecie mojej dłoni? Zrobił mi to paznokciem u małego palca, kiedy uścisnęliśmy sobie ręce. Właściwie już się zagoiło, w sumie to było tylko małe draśnięcie, ale przez chwilę przypomniały mi się czasy ćpania.
Detektyw Anderson: Jak to?
Bolton: Niektórzy kolesie – głównie z Hells Angels i Devils Diciples – zapuszczali sobie paznokieć na małym palcu. Widziałem kilku, u których był długi jak u chińskich cesarzy. Harleyowcy czasem nawet ozdabiają je kalkomanią, jak kobiety. Mówią, że to paznokieć do koki.
17
Po aresztowaniu na stadionie bejsbolowym Ralph nie miał szans wcielić się w rolę dobrego gliny, więc tylko stał oparty o ścianę pokoju przesłuchań i patrzył. Był przygotowany na kolejne spojrzenie pełne wyrzutu, ale Terry jedynie zerknął na niego przelotnie, z twarzą pozbawioną wyrazu, po czym skierował wzrok na Billa Samuelsa, który usiadł na jednym z trzech krzeseł po drugiej stronie stołu.
Uważnie obserwując Samuelsa, Ralph zaczął się domyślać, czemu facet zawdzięczał swój szybki awans. Kiedy stali we dwóch za lustrem weneckim, prokurator okręgowy wydawał się po prostu trochę za młody na to stanowisko. Teraz, naprzeciwko gwałciciela i mordercy Frankiego Petersona, wyglądał jeszcze młodziej, jak stażysta z kancelarii prawniczej, któremu (pewnie przez pomyłkę) kazano przesłuchać groźnego przestępcę. Nawet mały kogut sterczący z tyłu jego głowy pasował do roli, jaką sobie wyznaczył: nieopierzonego młodziaka, niezmiernie uradowanego, że w ogóle może tu być. Możesz mi wszystko powiedzieć, przekonywały szeroko otwarte, zainteresowane oczy, a ja ci uwierzę. Pierwszy raz gram o wysoką stawkę i po prostu inaczej nie potrafię.
– Dzień dobry, panie Maitland – powiedział Samuels. – Pracuję w prokuraturze okręgowej.
Dobry początek, pomyślał Ralph. Przecież prokuratura okręgowa to ty.
– Tracicie czas – rzucił Terry. – Nie będę z wami rozmawiał, dopóki nie przyjdzie mój adwokat. Powiem tylko tyle: przewiduję, że czeka was pozew o bezzasadne zatrzymanie.
– Rozumiem, że jest pan zdenerwowany, każdy byłby na pańskim miejscu. Może uda się nam wyjaśnić wszystko od ręki. Zechce pan powiedzieć, gdzie pan był, kiedy zginął mały Peterson? To było we wtorek po południu. Jeśli przebywał pan wtedy gdzie indziej…
– Tak, przebywałem gdzie indziej – odparł Terry. – Ale zanim wam powiem gdzie, chcę to omówić z moim adwokatem. Nazywa się Howard Gold. Kiedy przyjdzie, chcę porozmawiać z nim na osobności. Rozumiem, że mam do tego prawo? Skoro jestem niewinny, dopóki nie udowodnicie mi winy?
Szybko odzyskał rezon, pomyślał Ralph. Zatwardziały kryminalista nie poradziłby sobie lepiej.
– W istocie – przyznał Samuels. – Ale jeśli nie zrobił pan nic złego…
– Niech pan nawet nie próbuje, panie Samuels. Nie ściągnął mnie pan tu dlatego, że jest pan miłym człowiekiem.
– Ależ jestem. Jeśli doszło do nieporozumienia, równie mocno jak pan pragnę je wyjaśnić.
– Włosy panu sterczą z tyłu – powiedział Terry. – Może wypadałoby coś z tym zrobić. Wygląda pan jak ten mały Alfalfa ze starych komedii, które oglądałem w dzieciństwie.
Ralphowi zupełnie nie było do śmiechu, ale kącik jego ust drgnął; nie mógł tego powstrzymać.
Na chwilę wytrącony z równowagi Samuels podniósł dłoń, żeby przygładzić koguta. Kosmyk oklapł, lecz zaraz poderwał się z powrotem.
– Jest pan pewien, że nie chce tego wyjaśnić? – Wychylił się do przodu ze stropioną miną sugerującą, że Terry popełnia duży błąd.
– Jestem pewien – odparł Terry. – Tak samo jak tego, że złożę pozew. Chyba nie ma na tyle wysokiego odszkodowania, żeby zadośćuczynić za to, co dziś zrobiliście, sukinsyny… nie tylko mnie, ale i mojej żonie i dziewczynkom. Ale chętnie się o tym przekonam.
Samuels przez chwilę siedział nieruchomo – wychylony do przodu, z oczami pełnymi