Świat Stali. B.V. LarsonЧитать онлайн книгу.
energetycznej albo – mniej skutecznie – miotającej. Nie radzi sobie za dobrze przeciwko atakom takim jak ugryzienie. Gdyby miała odpierać ruch tego rodzaju, nie bylibyśmy w stanie podnieść własnej broni.
Wrzasnąłem, wołając o wsparcie, i błyskawicznie je otrzymałem. Na bydlaka zwaliła się nawałnica ognia. Ale to nie wystarczyło. Szczęki miażdżyły bombardiera, nie zważając na ilość wpakowanych w cielsko wyładowań z karabinów. Pancerz mógł znieść nacisk takich zębów jedynie przez kilka sekund. Kły molocha wbiły się na łączeniach płyt i zmiażdżyły napierśnik. Ze zwisających z paszczy butów bombardiera ściekała krew.
Bydlak w końcu osunął się na bok, wciąż trzymając w szczękach poległego członka drużyny. Poświęciłem chwilę, aby rzucić okiem wzdłuż wijącej się drogi. Omiatałem okolicę lufą karabinu, gotowy w każdej chwili otworzyć ogień. Wszędzie zaroiło się od wielkich i mniejszych teropodów. Wyskakiwały z kryjówek na obydwu flankach. Wybrały właśnie to miejsce na zasadzkę.
W tej samej chwili coś pacnęło mnie w ramię, aż wzdrygnąłem się na niechciany dotyk. Skuliłem się i pochyliłem naprzód, próbując skupić na akcji.
Zmietliśmy pierwszą szarżę z oddali, ale nim zdołaliśmy się przegrupować, natarła na nas kolejna fala teropodów. Tym razem mnie dopadli. Strzelałem bezustannie, opróżniając magazynek i wołając o pomoc. Gdzieś nade mną otworzyły się olbrzymie szczęki i niebo zniknęło sprzed moich oczu.
Nagle świat znów wypełniło światło, a wszystko wokół zaczęło wirować. Jakieś palce wczepiły się w moje gogle. Ktoś zerwał i odłączył mój hełm. Nie mogłem oddychać. Wgryzły się we mnie dwa bydlaki, próbując wyrwać dla siebie po kończynie…
* * *
Mama ściągnęła mi gogle z oczu. Gumowe zapięcie złapało i wyrwało kilka włosów, wywołując bolesny grymas. Zasłoniłem się przed jaskrawym, prawdziwym światłem, które próbowało wedrzeć się do moich oczu. Mama rozsunęła autorolety w moim pokoju. Cienkie linie białego blasku przebijały się przez srebrzystą siatkę refleksyjną, wpuszczając promienie słońca. Zaprotestowałem donośnym jęknięciem.
Odchyliłem się od symulatora i przewróciłem oczami. Cancri-9, teropody, moi wrzeszczący podkomendni – wszystko to zostało na ekranach gogli. Nie byli prawdziwi, ale dla mnie równie realni jak wszystko wokół. Nasza gra nazywała się „Świat Stali” i moim zdaniem była majstersztykiem gatunku.
– Mamo, przez ciebie mnie zabili!
– Już koniec zabawy, James – odparła. W dłoniach trzymała swój tablet.
Chciała mi go podać, ale nawet na niego nie spojrzałem.
– Zdajesz sobie sprawę, że prowadzę jeden z najlepszych klanów, prawda? – burknąłem. – Wiem, że nic cię to nie obchodzi, ale niefajnie jest marnować czas wszystkich moich kumpli.
Znów próbowała zwrócić moją uwagę na tekst na tablecie, ale nie byłem zainteresowany.
Obróciłem się z powrotem do symulatora. Sprzęt był pierwszej klasy. Miałem wszystko, co tylko można było dokupić: gogle, rękawice reagujące na nacisk – nawet opcję pełnego sprzężenia zwrotnego na opuszkach. Główny ekran pokazywał teraz, że jest po mnie, podobny los spotkał większość drużyny. Wszędzie dookoła biegały rozjuszone bydlaki i pożerały kogo popadnie. W rzeczywistości ta historyczna bitwa zakończyła się zwycięstwem Legionu Germanica, który zdołał ocalić jaszczurzego księcia, uwięzionego wewnątrz aerowozu. Niestety, zawaliłem zespołową powtórkę tej misji i widoczny na ekranie pojazd stał w płomieniach.
Sięgnąłem do klawiatury, żeby zamienić kilka słów z ekipą – wszyscy bez wyjątku byli nieźle wkurzeni. Mama znów poklepała mnie po ramieniu.
W końcu obróciłem się i spojrzałem na nią. Drżały jej ręce. Westchnąłem i zabrałem się za lekturę treści wyświetlanej na tablecie.
Z początku nic nie zrozumiałem. Musiałem przeczytać wszystko ponownie, tym razem skupiając się, aby wyłapać znaczenie każdego słowa.
Tekst był e-mailem z departamentu finansowego Hegemonii. Hegemonia była pożyczkodawcą ostatniej instancji. Obsługiwali kredyt na nasze mieszkanie, moje wykształcenie, nawet nasz rodzinny szynowiec.
Jako obywatel Sektora Północnoamerykańskiego, podlegałem rządowi sektora, rządowi federalnemu i, na samym końcu, rządowi Hegemonii. Istniała jeszcze jedna wyższa sfera władzy – rząd galaktyczny – ale nie łączył go żaden bezpośredni stosunek z jakimkolwiek konkretnym Ziemianinem. Uchodziliśmy uwagi obcych, którzy decydowali o losach odległych gwiazd – chyba że akurat potrzebowali jednego z naszych legionów.
– Wniosek odrzucony – przeczytałem na głos. Pokręciłem głową z niedowierzaniem. – Zaległości na rachunku? Co to wszystko znaczy?
– To znaczy, James, że koniec z graniem… I ze szkołą też.
Dotarły do mnie emocje malujące się na jej twarzy. To była duża sprawa. To działo się naprawdę, tu i teraz. Jej oczy zmrużyły się w wąskie szparki i pomyślałem, że zaraz może się rozpłakać, ale nic takiego się nie stało.
– Ale dlaczego właśnie teraz chcą mnie wykopać z college’u? Prawie go ukończyłem.
Poczułem, jak moje serce zaczyna się tłuc w piersi. Opadłem na siedzenie i spojrzałem na sprzęt. Była to trójekranowa maszyna z pełnym sterowaniem kontaktowym, interpretacją gestów i śledzeniem ruchu oczu. Około tuzina osób o pseudonimach w stylu „Doop0bij” właśnie zasypywało mnie wiadomościami na priwie i zaproszeniami do czatów. Zignorowałem je wszystkie. Spędziłem całe lata, prowadząc wirtualne życie na tej maszynie – ale teraz ledwie ją dostrzegałem.
– Czy to przez moje oceny? – spytałem. – Aż tak dałem ciała?
– Na pewno nie grożą ci żadne stypendia, co prawda, to prawda. Ale nie w tym rzecz. W końcu jakoś zdajesz egzaminy. Jest coś, czego ci jeszcze nie powiedziałam.
Spojrzałem na nią z otwartymi ustami.
Na twarzy mojej mamy wyrysował się zbolały uśmiech.
– Wyrzucili mnie z pracy – powiedziała.
Mój wzrok podążył ku zegarowi. Była trzecia po południu. Rzeczywiście powinna właśnie być w pracy. Jakby się nad tym zastanowić, ostatnio często spędzała popołudnia w domu, ale nigdy nie zwracałem uwagi na takie drobiazgi. Kto, u licha, miał pojęcie, gdzie o danej godzinie powinni być jego rodzice? Miałem dopiero dwadzieścia dwa lata i to nie był mój problem.
Aż do teraz. Mama wyjaśniła, że tata zachował swój etat, ale jej praca była lepiej płatna. Przez trzy miesiące próbowali jakoś to wszystko odwlec, ale w końcu dopadły nas rachunki. W skrócie: lato dobiegało końca, ale nie wrócę na uczelnię, żeby zacząć nowy semestr.
Mój umysł zupełnie tego nie ogarniał. Przez całe życie to ja się opieprzałem, a rodzice próbowali mnie chronić przed konsekwencjami. Teraz już nie mogli sobie na to pozwolić. Nie miałem grosza przy duszy, a bez ich podpisów i dobrej zdolności kredytowej ukończenie college’u było kompletnie nierealne. Uzyskanie dyplomu wymagałoby wyłożenia co najmniej miliona kredytów, a do takiej sumy brakowało mi jakieś dziewięćset dziewięćdziesiąt dziewięć tysięcy.
Minął tydzień i sprawy przybrały jeszcze gorszy obrót. W czwartek nasza rodzina została wyeksmitowana z lokalu. To był ciężki dzień. Nowe mieszkanie, które dostaliśmy z przydziału, okazało się ciasną kawalerką z obłażącymi ścianami i spękaną betonową podłogą.
Czasami może i bywałem trochę ociężały, ale to akurat zrozumiałem jasno i wyraźnie: najwyższy czas