Gwiazda Demonów. B.V. LarsonЧитать онлайн книгу.
godzin. Rozpędzenie się i okrążenie gazowego olbrzyma musi trochę potrwać.
Jasne było, że cokolwiek zaatakowało Wieloryby, zrobiło to z zaskoczenia.
– Nieustraszony, wezwij Hansena – poleciłem.
– Oficer wykonawczy zawiadomiony. Już idzie.
– Wyślij Kreelowi to, co teraz widzimy, a potem uruchom aktywne czujniki.
– Wydajność sensorów aktywnych nadal wynosi trzydzieści sześć procent.
– Zrób, co możesz – odpowiedziałem. – Chcę mieć pewność, że nikt się do nas nie podkrada.
Wątpiłem w taką ewentualność, bo znajdowaliśmy się bardzo daleko, ale lepiej nie ryzykować. Po kilku chwilach mózg okrętu zameldował:
– Nie wykryto nietypowych obiektów.
– Od teraz co godzinę wysyłaj impuls z czujników aktywnych.
– Protokół ustawiony.
Nie powinniśmy korzystać z aktywnych czujników, bo obwieszczały wszystkim naszą pozycję, ale w tym momencie nie miałem wyboru. Nie mogliśmy sobie pozwolić na brak ostrożności.
Hansen wbiegł na mostek, wygładził mundur z inteligentnej tkaniny, po czym stanął u mego boku.
– Co się dzieje, kapitanie?
– Coś atakuje Wieloryby.
– Zagraża nam?
Pokręciłem głową.
– To są dane sprzed pięciu godzin. Jesteśmy daleko, ale kazałem Nieustraszonemu przeskanować okolicę czujnikami aktywnymi. Nic się nie pojawiło, zatem pewnie na razie nic nam nie będzie.
– Czemu więc tu jestem?
Zmrużyłem oczy.
– Taka dola oficera wykonawczego. Lepiej, żebym pana o niczym nie informował do momentu, gdy sytuacja stanie się krytyczna? Nie jesteście już chorążym, komandorze podporuczniku. Ranga zobowiązuje do tego, żeby dawać z siebie więcej niż podwładni.
Z namysłem odwrócił się w stronę holowyświetlacza.
– Proszę mnie dalej o wszystkim informować, kapitanie.
Po chwili podążyłem wzrokiem za jego spojrzeniem i trochę się rozluźniłem. Może za ostro zareagowałem.
– Widać przewidywane trajektorie okrętów – powiedziałem. – Główna flota Wielorybów jest za daleko.
– Tkwią nieruchomo w środku bitwy?
– Teraz już przyspieszają. Ci tutaj wzięli je z zaskoczenia. – Wskazałem na skupisko czerwonych ikonek. – Demony wystrzeliły salwę rakiet w kierunku wielorybich instalacji.
Na wyświetlaczu setka pocisków mknęła w kierunku setki celów.
– Zaboli – skwitował Hansen. – Większość zaatakowanych obiektów to cywilne jednostki i instalacje. A jeśli przenoszą głowice jądrowe…
– No właśnie. – Tylko odległość i tarcze zapewniały ochronę przed bronią nuklearną. Żaden znany mi materiał z wyjątkiem pyłu gwiezdnego nie potrafił oprzeć się bezpośrednim trafieniom. – Oby miały dobrą obronę. Niedawno rozszyfrowaliśmy wiadomość od Wielorybów, w której ostrzegają nas, że w układzie toczy się wojna, więc raczej były przygotowane na atak.
– Wiadomość?
Wskazałem ekran, który nadal wyświetlał tekst tłumaczenia. Przeczytał.
– O co chodzi z tymi dziewiętnastoma dniami i siedmioma godzinami?
– Pojęcia nie mam. Wie pan, te rakiety bardzo szybko lecą.
– Faktycznie. Znacznie szybciej, niż gdyby wystrzelono je z powierzchni.
Zrobiłem zbliżenie.
– Spróbuję wytyczyć wcześniejszą trasę jednej z nich, żeby sprawdzić, skąd się wzięły. Zobaczmy… – Cofnąłem zapis i puściłem go w zwolnionym tempie. Zauważyłem rozbłysk silników rakiety, ale nadal nie widziałem okrętu. Musiał się ukrywać, żeby zaatakować z zaskoczenia. – Nieustraszony, jaką prędkość miał ten pocisk w chwili wystrzelenia?
– Około trzech tysięcy dwustu kilometrów na sekundę.
– O rany. Całkiem szybko. – Przetarłem oczy. – Na podstawie obecnego wektora wytycz trasę, jaką musiał przebyć pocisk przed wystrzeleniem.
– Trajektoria naniesiona.
Oddaliłem obraz, aż czerwona linia sięgnęła trzysta jednostek astronomicznych wstecz, bardzo blisko brązowego karła.
– Ukryty i rozpędzony okręt Demonów. Nieustraszony, ile potrwałaby podróż z taką szybkością z Tartaru do Trójcy-9?
– Nie uwzględniając czasu niezbędnego na przyspieszenie, około dwustu dni, plus minus dziesięć procent.
Przygryzłem wargę.
– A za ile czasu poruszający się tak szybko okręt dotrze do Ellady?
– Za jakieś pięć dni.
– Musimy ich ostrzec – powiedział Hansen. – Jeśli Demony zaatakowały Wieloryby, pewnie zaatakują też ludzi.
Pokręciłem głową.
– Nie.
– Czemu nie, do cholery?! Zostało im pięć dni.
– Z dwóch powodów. Proszę się domyślić.
Rzucił mi niechętne spojrzenie.
– Czemu bawi się pan ze mną w gierki rodem z Akademii w samym środku bitwy?
Westchnąłem.
– Bo ta bitwa odbyła się pięć godzin temu, a my jesteśmy parę dni drogi od gazowego olbrzyma. Możemy się jedynie przyglądać. – Zniżyłem głos. – Wiem, że to przykre, kiedy pana poucza dwadzieścia lat młodszy facet, ale jeśli chce się kiedyś zostać kapitanem, trzeba zacząć myśleć jak kapitan. A to oznacza ogarnięcie zarówno teorii, jak i praktyki.
– Ja? Kapitanem? – Zaśmiał się.
– Czemu nie? Jeśli Siły Gwiezdne potwierdzą pański awans i jeśli ja będę miał coś do gadania, po powrocie dostanie pan własny okręt.
Hansen rozchmurzył się.
– Nigdy o tym nie myślałem.
– A ja owszem. Ma pan jaja i mnóstwo doświadczenia. A teraz słucham, już się pan domyślił, czemu nie warto ostrzegać Elladian?
Hansen odwrócił się do holowyświetlacza, marszcząc czoło.
– Podejrzewam, że jeśli Wieloryby to naprawdę ich sojusznicy, natychmiast wysłały im wiadomość. Albo to, albo Elladianie zwyczajnie zobaczą, co się dzieje, bo znajdują się bliżej.
– W porządku, to jeden powód. A drugi?
Po chwili namysłu pokręcił głową.
– Nie mam pojęcia.
– Ellada znajduje się jakieś dwie godziny świetlne dalej niż Trójca-9, więc za jakąś… – zerknąłem na zegarek – godzinę i pięćdziesiąt minut pewnie wykryjemy podobny atak z zaskoczenia skierowany przeciwko jej mieszkańcom. Jak pan widzi, jakkolwiek nie postąpimy, te dwie rasy albo sobie poradziły, albo jest za późno na naszą pomoc.
– A jednak wysłanie ostrzeżenia świadczyłoby o naszej dobrej woli – powiedział Hansen.
Rozważyłem jego słowa.