Królestwo nędzników. Paullina SimonsЧитать онлайн книгу.
Mimo wszystko czemu znów boksujesz?
– On próbuje nad sobą pracować, proszę pani – wtrąciła Riley z czułą aprobatą, poklepując Juliana po plecach. – Wzmacnia wiarę w siebie, poprawia sprawność i buduje masę mięśniową. – Ścisnęła jego ramię. – Pragnie się odstresować i odnowić. Dba o zdrowie. Czuje się o wiele lepiej, naprawdę.
– Och, Ashton! – wykrzyknęła matka Juliana. – To nie jest łatwe, ale naprawdę cudownie sobie z nim radzisz. Riley ma rację, wygląda o wiele lepiej, z wyjątkiem tego zarostu. Dziękuję, że nad nim czuwasz. – Cała rodzina Juliana zasypała Ashtona czułością i pochwałami. Joanne posadziła go po swojej prawej stronie i podała mu półmisek z domowymi ciasteczkami z kardamonem. Ashton z radością przyjął ciasteczka, a altruistyczny uśmiech oznajmiał, że nie ma nic przeciwko takiemu wykorzystywaniu.
Julian bez słowa obserwował wszystkich przez kilka minut.
– Tristan, bracie, pytałeś wcześniej o podpowiedź dotyczącą życia w Londynie? – powiedział w końcu. – Mam coś dla ciebie. – Odstawił piwo i złożył dłonie. – Jeśli chcesz wystawić na widok publiczny głowę odciętą od ciała, musisz ją najpierw zakonserwować. Inaczej po kilku tygodniach zostanie goła czaszka. A przecież chcesz zachować rysy twarzy w chwili śmierci, wytrzeszczone oczy. Zanim więc głowa zacznie się rozkładać, gotujesz ją w woskowatej żywicy nazywanej pakiem. Wiesz, co to takiego pak, Trist? Nie? Można powiedzieć, że to rodzaj gumy, pozostałość po oddestylowaniu smoły pogazowej. Bardzo skuteczna. Potem możesz trzymać głowę na włóczni do upojenia, w każdej pogodzie, nawet londyńskiej. Chcesz spytać, jak długo przetrwa? Dobre sto lat. – Julian uśmiechnął się znacząco. – Ktoś powiedział o głowie Williama Wallace’a nabitej na włócznię przy Great Stone Gate na moście Londyńskim, że za życia nigdy nie wyglądał tak dobrze.
To Ashton, z ustami pełnymi ciasteczek, przerwał zdumione milczenie rodziny Cruz. Objął Juliana ramieniem, przełknął i powiedział:
– Jules próbuje powiedzieć, że nie jest jeszcze gotowy wrócić do radosnego życia w L.A.
– W dawnych czasach w Londynie wybijano walczącym niedźwiedziom zęby – rzucił Julian w odpowiedzi, wysuwając się spod ramienia Ashtona. – Chciano w ten sposób wyrównać siły i przedłużyć walkę, bo niedźwiedź, nawet bez zębów, rozrywał atakujące go psy na strzępy.
– Uspokój się, Jules. – Riley podała mu butelkę z wodą. – Uwierz mi, zakonserwowana głowa załatwiła sprawę.
– Człowiek to coś więcej niż geny i wychowanie – ciągnął Julian, odmawiając wody i biorąc do ręki piwo. – Człowiek to siła życiowa. Ale jest także sługą zmarłych. I jako taki stanowi narzędzie potężnej magii, gdyż zarówno życie, jak i śmierć to mistyczne siły. Kluczem jest żyć w równowadze pomiędzy nimi, by nabrać więcej mocy.
– Proszę się nie martwić – szepnęła Riley do załamanej Joanne Cruz. – On potrzebuje czasu.
Znaleźć się na południku, w jaskini, na rzece, to jest życie.
Reszta to tylko oczekiwanie.
*
W końcu nadeszły idy marcowe i dzień urodzin Juliana. A to oznaczało, że po roku treningów, boksowania i fechtowania doczekał się równonocy wiosennej.
– Szkoda, że nie mogę wziąć ze sobą pieniędzy – powiedział do Deviego kilka dni przed dwudziestym marca.
– A niby jak pieniądze miałyby ci pomóc?
– Gdybym miał je w 1603 roku, poprosiłbym ją, żeby za mnie wyszła wcześniej. Moglibyśmy wyjechać. – Byłoby inaczej. – Czułbym się lepiej, gdybym miał jakieś opcje.
– Opcje. – Devi potrząsnął czarną głową. Dopiero zaczynał siwieć. Najwyższy czas. Miał przecież ponad siedemdziesiąt lat. – Niektórzy nigdy nie są zadowoleni.
– Możesz odpowiedzieć na moje pytanie?
– Nie ma łatwego sposobu, by zrobić to, co chcesz.
– A trudny jest?
– Nie.
– Czemu nie mogę zabrać ze sobą pieniędzy?
– Z tysiąca powodów.
– Wymień dwa.
– Nie wiesz, dokąd trafisz – odparł Devi. – Chcesz zabrać wszystkie możliwe monety ze wszystkich krajów na świecie z każdego wieku?
Julian zamyślił się.
– A złoto? Diamenty?
– Chcesz zabrać ze sobą diamenty. – To nie było pytanie.
– Tak. Coś wartościowego.
– Nie możesz. I potraktuj to dosłownie. Gdzie wydobyto diament, o którym mówisz? W Rosji? Afryce Południowej? Czy obrabiały go ludzkie ręce? Czy potem te same ręce zapakowały go i wysłały do miejsca, w którym mogłeś go kupić? Czy zanim ty położyłeś na nim swoje łapy, był kupowany i sprzedawany kilkanaście, sto razy? Tysiąc serc pękło z powodu twojego diamentu. Mordowano, porzucano ciała, wykorzystywano je, zakopywano, wykopywano. Twój diament oblała krew chciwości, zazdrości, wściekłości i miłości. Gdzie chcesz skończyć, Julianie? Z nią czy bez niej?
*
Julian kupił solidny wodoszczelny plecak Peak Design, załadował do niego wszystkie rzeczy, których mógł potrzebować i które się zmieściły, i w końcu postanowił go nie zabierać. Choć „postanowił” nie jest właściwym słowem. Pokazał plecak Deviemu, który oświadczył, że Julian jest idiotą.
– Bardzo mi się podoba – rzucił Devi. – Co jest w środku?
– Woda, baterie, latarki, zwróć uwagę na liczbę mnogą, składany kijek, raki, batoniki energetyczne, apteczka, folia z mylaru, niezniszczalny zegarek Suunto, ocieplane wodoszczelne rękawice, trzy zapalniczki, sztylet ze stali damasceńskiej, linka spadochronowa, karabińczyki, haki i lampka czołówka.
– A łopata i gaśnica?
– To nie jest śmieszne.
– Okulary polarne?
– Po co mi okulary polarne?
– Skąd wiesz, że nie trafisz do jaskini lodowej? – Devi zawiesił głos. – Wieczna zmarzlina. Woda, która tworzy zamarznięte wodospady, lodowe kolumny, lodowe stalagmity. – Znów urwał. – Czasami sufit w jaskini to krystaliczny blok wypełniony śniegiem, skałami i gruzem.
– Chodzi ci o rzeczy, które zamarzają w lodowym suficie?
– Tak – odparł Devi z twarzą jak blok lodu. – Chodzi mi o rzeczy, które zamarzają w matowym lodzie grubym na sto dwadzieścia metrów. Które widzisz nad głową, ale nie możesz do nich dotrzeć. – Devi zadrżał. Zamrugał, jakby wyrwał się z transu. – To mi przypomina, że powinieneś też zabrać czekan.
– Bardzo śmieszne.
– Nie wspomniałeś o przyborach toaletowych, dzienniku, aparacie fotograficznym, szaliku i czapce z polaru. Czuję, że nie jesteś w pełni przygotowany.
– Mam już dość tych twoich kpin.
– Nie, nie, wszystko w porządku. Ruszaj. Kiedy nadejdzie południe i otworzy się błękitna szczelina, wrzuć do niej plecak. Bo będzie tam dość miejsca albo dla plecaka, albo dla ciebie. Ale skoro w plecaku jest wszystko, da sobie radę.
– Czemu nie mogę wrzucić plecaka, a potem sam wskoczyć?
– Nie wiem czemu. Ale o ile pamiętam, utknąłeś w szybie. Co się stanie, jeśli utknie