Czerwona kraina. Joe AbercrombieЧитать онлайн книгу.
długa i ciężka, zaostrzona po jednej stronie.
– Ktoś za nami jedzie! – rzekł Leef, sięgając po łuk.
– Odłóż to! Przy takim świetle prędzej sam się postrzelisz. Albo, co gorsza, mnie.
Usłyszała dźwięk kopyt oraz skrzypienie wozu na szlaku za nimi i dostrzegła migotanie pochodni między pniami drzew. Czyżby ścigali ich ludzie z Averstock? Może karczmarz przywiązywał większą wagę do sprawiedliwości niż się wydawało? Chwyciła rogową rękojeść i dobyła krótkiego miecza, który zalśnił w ostatnich czerwonych promieniach wieczornego słońca. Nie miała pojęcia, czego jeszcze może się spodziewać. Nawet gdyby sam Juvens wybiegł z ciemności i życzył im dobrego wieczoru, tylko wzruszyłaby ramionami i spytała, dokąd zmierza.
– Zaczekajcie! – rozległ się najniższy i najbardziej szorstki głos, jaki Płoszka kiedykolwiek słyszała. Nie był to Juvens, tylko mężczyzna w futrze. Pojawił się w ich polu widzenia, jadąc konno z pochodnią w dłoni. – Jestem przyjacielem! – dodał, zwalniając do stępa.
– Nie jesteś moim przyjacielem – odparła.
– Więc wykonajmy pierwszy krok. – Sięgnął do torby przy siodle i rzucił Płoszce w połowie wypełnioną butelkę.
Nadjechał wóz ciągnięty przez dwa konie, którego lejce trzymała staruszka z ludu Duchów. Jej pomarszczona twarz była równie pozbawiona wyrazu jak w karczmie. W zębach trzymała starą osmaloną fajeczkę z czaggą, ale jej nie paliła, tylko żuła cybuch.
Przez chwilę siedzieli nieruchomo w ciemności.
– Czego chcecie? – spytał w końcu Owca.
Nieznajomy powoli uniósł rękę i zsunął kapelusz na tył głowy.
– Nie ma potrzeby, żeby dziś wieczorem rozlewać więcej krwi, wielkoludzie, nie jesteśmy waszymi wrogami. A gdybyśmy byli, to zapewne poważnie byśmy to przemyśleli. Chcemy tylko porozmawiać. Złożyć propozycję, która może się okazać korzystna dla nas wszystkich.
– Zatem mów, co masz do powiedzenia – odrzekła Płoszka, odkorkowując zębami butelkę i cały czas trzymając miecz w pogotowiu.
– Tak zrobię. Nazywam się Dab Słodki.
– Co takiego? – zdziwił się Leef. – Jak ten zwiadowca, o którym krąży tyle opowieści?
– Właśnie tak. To ja.
Płoszka na chwilę oderwała się od butelki.
– Jesteś Dab Słodki? Ten sam, który jako pierwszy zobaczył Czarne Góry? – Podała trunek Owcy, a ten od razu przekazał go Leefowi, który pociągnął łyk i zakaszlał.
Słodki zachichotał.
– Myślę, że to góry zobaczyły mnie pierwsze. Zresztą, Duchy żyją tam od kilkuset lat, Imperialni zapewne byli tam przed nimi, a któż może wiedzieć, kto mieszkał w tamtych okolicach przed Dawnymi Czasami? Trudno powiedzieć, kto ma pierwszeństwo do czegokolwiek w tej krainie.
– Ale to prawda, że zabiłeś tamtego olbrzymiego rudego niedźwiedzia przy źródłach Sokwayi, i to gołymi rękami? – spytał Leef, oddając butelkę Płoszce.
– Owszem, wielokrotnie byłem u źródeł Sokwayi, ale ta opowieść mi ubliża. – Słodki się uśmiechnął, a zmarszczki rozprzestrzeniły się po jego ogorzałej twarzy. – Walka gołymi rękami z nawet najmniejszym niedźwiedziem nie wydaje się zbyt mądra. Jeśli chodzi o niedźwiedzie, a także inne niebezpieczeństwa, zdecydowanie wolę trzymać się od nich z daleka. Jednak przez lata wydarzyło się wiele dziwnych rzeczy, a muszę przyznać, że pamięć już nie służy mi tak dobrze jak kiedyś.
– Więc może źle zapamiętałeś swoje imię – odparła Płoszka i pociągnęła kolejny łyk. Dręczyło ją piekielne pragnienie.
– Kobieto, mógłbym w to uwierzyć, gdybym nie miał go wytłoczonego na siodle. – Po przyjacielsku poklepał zniszczoną skórę. – Dab Słodki.
– Po tym, co o tobie słyszałam, byłam pewna, że jesteś wyższy.
– Na podstawie opowieści powinienem mieć pół mili wzrostu. Ludzie lubią gadać. A kiedy już zaczną, nie mam wpływu na to, jak bardzo urosnę, czyż nie?
– Kim jest dla ciebie ten stary Duch? – spytała Płoszka.
Staruszka odezwała się tak powolnym i uroczystym głosem, jakby wygłaszała mowę pogrzebową.
– On jest moją żoną.
Słodki ponownie chrapliwie się roześmiał.
– Przyznaję, że czasami tak się czuję. Przedstawiam wam Płaczącą Skałę. Razem przemierzyliśmy każdy zakątek Dalekiej i Bliskiej Krainy oraz wiele miejsc, które nie mają nazw. Obecnie pełnimy rolę zwiadowców, myśliwych i pilotów w Drużynie poszukiwaczy, którą prowadzimy przez równiny do Fałdy.
Płoszka zmrużyła oczy.
– Naprawdę?
– Z tego, co usłyszałem w karczmie, wy również zmierzacie w tamtym kierunku. Sami nie znajdziecie łodzi, a przynajmniej żadna się nie zatrzyma, żeby was zabrać, co oznacza konieczność samotnej podróży konno, wozem albo pieszo. Będziecie potrzebowali towarzystwa, zwłaszcza że w okolicy grasują Duchy.
– Waszego towarzystwa, jak mniemam.
– Może nie duszę niedźwiedzi gołymi rękami, ale jak nikt znam Daleką Krainę. Jeśli ktoś może was doprowadzić do Fałdy z uszami na miejscu, to z pewnością jestem to ja.
Płacząca Skała odchrząknęła, przesuwając językiem wygasłą fajkę z jednej strony ust na drugą.
– Ja i Płacząca Skała.
– A dlaczego mielibyście wyświadczyć nam taką przysługę? – spytała Płoszka. Zwłaszcza po tym, co niedawno widzieli.
Słodki podrapał się po zarośniętej szczęce.
– Nasza ekspedycja wyruszyła, zanim na równinach zaczęło być niespokojnie, i uczestniczą w niej różni ludzie. Kilkoro ma broń, ale za mało doświadczenia i zbyt wiele bagaży. – Zmierzył Owcę wzrokiem, tak jak Clay mógłby patrzeć na kupione ziarno. – Teraz, kiedy w Dalekiej Krainie panują niepokoje, przydałby się nam jeszcze jeden człowiek, któremu nie robi się słabo na widok krwi. – Przeniósł wzrok na Płoszkę. – Zresztą mam wrażenie, że ty także potrafisz władać ostrzem, kiedy to konieczne.
Zważyła miecz w dłoni.
– Jakoś udaje mi się go nie upuścić. Co proponujecie?
– Zazwyczaj ludzie oferują drużynie swoje umiejętności albo się wkupują. Potem wszyscy dzielą się zapasami i pomagają sobie w miarę możliwości. Wasz wielkolud...
– Owca.
Słodki uniósł brew.
– Naprawdę?
– Imię jak każde inne – odparł Owca.
– Nie będę się spierał. Możesz do nas dołączyć za darmo. Widziałem na własne oczy, co potrafisz. Ty możesz zapłacić połowę stawki, kobieto, a chłopak musi wnieść pełną opłatę, co razem daje... – Słodki zmarszczył czoło, rachując w myślach.
Co prawda, Płoszka tego wieczoru widziała śmierć dwóch ludzi i ocaliła trzeciego, wciąż miała mdłości i zawroty głowy, ale nie zamierzała pozwolić, by dobry interes przeszedł jej koło nosa.
– Wszyscy pojedziemy za darmo.
– Co takiego?
– Leef to