Эротические рассказы

Wzlot Persopolis. James S.a. CoreyЧитать онлайн книгу.

Wzlot Persopolis - James S.a. Corey


Скачать книгу
strzelbę w szafce, która przy ich nietypowej orientacji wyglądała bardziej na szufladę. Holden skierował się na pokład dowodzenia, maszerując po ścianie. Mostek powinien być w górze, ale chwilowo znajdował się po lewej.

      – Będę zadowolony, kiedy się stąd wyniesiemy – rzucił.

      Amos uśmiechnął się w sposób równie życzliwy i pusty jak zawsze, a potem powędrował za nim. Naomi i Aleks siedzieli w swoich pryczach przeciążeniowych, grając w złożoną grę symulacji wojennej, którą zajmowali się od ostatnich kilku lat. Holden poczuł się pewniej, widząc na obu ekranach okna z obrazem zewnętrznych kamer wyświetlających ścieżkę do miasteczka. Cokolwiek innego robili, by zabić czas, wszyscy czujnie przyglądali się miastu. Tak na wszelki wypadek.

      – Cześć, kapitanie – rzucił Aleks z akcentem nieco silniejszym niż zwykle. – Jesteśmy gotowi do pionizacji i zabrania się stąd w diabły?

      – Poczekamy dwanaście godzin – odpowiedział Holden, siadając na pryczy.

      Zawieszenie się nie poruszyło. Stałe ciążenie planety oznaczało, że wszystkie prycze zostały zablokowane w miejscu, a stacje robocze obrócone do właściwej orientacji. Naomi wykręciła się, by na niego spojrzeć.

      – Dwanaście godzin? Na co?

      – Może nieco zmieniłem warunki kontraktu – przyznał. – Powiedziałem, że jeśli oddadzą nam gubernatora do osądzenia, nie dojdzie do kwarantanny.

      Naomi uniosła brew.

      – Czy Związek o tym wie?

      – Uznałem, że prześlę im wiadomość, kiedy już tu wrócę.

      – Sądzisz, że Drummer się z tym pogodzi?

      – Z tym, że kapitan zmienia zasady? – Amos powiedział, wzruszając ramionami. – Jeśli o mnie chodzi, to nic nowego. Jeśli nie zostawiła mu trochę swobody, to jej błąd.

      – Nie zamierzam pozwolić, by cała kolonia cierpiała z powodu tego, co zrobiło kilku przywódców – rzucił Holden. – To kara zbiorowa, a dobrzy ludzie nie powinni się zajmować czymś takim.

      – A przynajmniej nie bez dwunastu godzin ostrzeżenia? – zapytała Naomi.

      Holden wzruszył ramionami.

      – Tyle mają czasu na dokonanie wyboru. Jeśli będą mieli szansę postąpienia inaczej i zrezygnują z tego, poczuję się trochę lepiej, odcinając ich od zaopatrzenia. Przynajmniej będę wiedział, że próbowaliśmy.

      – „Trochę lepiej” oznacza tu „nie całkiem przeżarty poczuciem winy”.

      – Nie całkiem – zgodził się Holden, kładąc się. Żel był przyjemnie chłodny pod głową i barkami. – Wciąż nie podoba mi się ta cała sprawa z odcinaniem ludzi od potrzebnego im zaopatrzenia.

      – Powinieneś był się zgodzić na kierowanie Związkiem, gdy miałeś taką możliwość – rzucił Aleks. – Wtedy mógłbyś tym pokierować, jak tylko byś chciał.

      – A przynajmniej miło byłoby tak myśleć – odparł Holden.

      * * *

      Dwanaście godzin. Na Freehold znaczyło to noc i część dnia. I nie dość czasu, by wiadomość wysłana z Rosa na Medynę do biura Związku Transportowego zdążyła doczekać się odpowiedzi. Jeśli Drummer się obrazi i zaprotestuje, będą już lecieć do Medyny, zanim poznają jej reakcję. Gdyby mógł, dałby mieszkańcom Freehold więcej czasu na przemyślenie sprawy, ale prędkość światła była niezmienna.

      Na tym polegała ironia gróźb przy posiadaniu masy. Wiadomości i głosy, kultura i konwersacje mogły rozprzestrzeniać się nieporównywalnie szybciej niż nawet najszybsze statki. W najlepszym przypadku nadawało to znacznie większej wagi perswazji i argumentacji. Przekazywanie idei między planetami było łatwe, przemieszczanie obiektów trudne. Ale oznaczało to także, że ktokolwiek znajdował się po drugiej stronie, musiał słuchać i być gotów dać się przekonać. We wszystkich innych przypadkach pozostawały okręty i groźby, jak zawsze.

      Holden spał, gdy w końcu dotarła odpowiedź.

      – Obudź się – rzuciła Naomi. – Mamy gości.

      Przetarł oczy, opuścił nogi na ścianę będącą teraz podłogą, przeczesał włosy dłonią i popatrzył rozespanym wzrokiem na ekran. Przed statkiem stała spora grupa ludzi. Rozpoznał kilka twarzy ze spotkania z radą. A pośrodku grupy stała ceramiczna taczka, na której leżał związany w baleron gubernator Houston. Ulga, która przelała się przez ciało Holdena, była tylko trochę ograniczona perspektywą spędzenia miesięcy z ciągiem ze zhańbionym gubernatorem na pokładzie.

      Otworzył połączenie.

      – Mówi kapitan Holden z Rosynanta. Jedną chwilę, zaraz wyjdziemy.

      – Uważaj – przypomniała Naomi. – Fakt, że to na coś wygląda, nie musi oznaczać, że tak naprawdę jest nie czymś innym.

      – Racja – przyznał i połączył się z mostkiem. – Aleks? Jesteś tam?

      – Śpi – odpowiedziała Clarissa. – Aktywowałam działka obrony punktowej, a Amos i Bobbie już idą do śluzy. Jeśli to pułapka, będzie bardzo nieudana.

      – Dziękuję – odpowiedział Holden, ruszając w stronę śluzy wzdłuż ściany szybu windy. Niemal od razu usłyszał przemieszane echa głosów Bobbie i Amosa.

      – Daj znak, jeśli będziesz chciał, żebym zrobiła coś więcej, niż tylko obserwowała.

      Po otwarciu śluzy i opuszczeniu drabinki Holden zszedł jako pierwszy. W jego stronę z grupy ludzi wystąpiła kobieta o ostrych rysach twarzy i gęstych, czarnych włosach przeplatanych siwizną, zebranych w kucyk.

      – Kapitanie Holden – odezwała się. – Jestem Semple Marks, tymczasowa gubernator. Przyszliśmy tu spełnić żądania pańskiego rządu.

      – Dziękuję – odpowiedział Holden, podczas gdy za jego plecami po drabinie zsuwała się Bobbie.

      Amos zszedł chwilę później, z brzękiem obijając strzelbą o drabinkę.

      – Zgłaszamy w Związku formalną skargę na to naruszenie naszej suwerenności – dodała Marks. – Ta sprawa powinna zostać rozstrzygnięta wewnętrznie na Freehold.

      – Nie będę się wtrącał w rozmowy ze Związkiem – stwierdził Holden. – Dziękuję, że zgodziliście się ugiąć w tej sprawie. Bardzo nie chciałem wymuszać kwarantanny waszego układu.

      Oczy Marks mówiły myślę, że chciałeś, ale nie powiedziała tego na głos. Bobbie pomogła więźniowi wstać. Twarz miał szarą w miejscach, gdzie nie była czerwona. Chwiał się na nogach.

      – Hej – rzucił Amos. Chwilę później Houston skupił na nim wzrok. Amos przyjaźnie kiwnął głową. – Jestem Amos. To Bobbie. Robiliśmy już takie rzeczy, więc mamy pewne zasady dotyczące tego, jak będzie wyglądać sytuacja. Lepiej słuchaj bardzo uważnie...

      Rozdział piąty

       Drummer

      Drummer nie chciała być przytomna, ale była. Pryczę zrobiono dla dwojga, dla niej i Saby. Ramę z żelem przeciążeniowym zaprojektowano tak, by zapewnić im możliwość spania w swoich objęciach, gdy Dom Ludu, największe z próżniowych miast, wirował lub leciał z małym ciągiem, lub rozdzielić ich, gdyby podczas snu pojawiła się konieczność użycia dużego ciągu. Ostrożnie balansując, tak by poruszenia pryczy nie obudziły Saby, sprawdziła odczyt konsoli na ścianie najbliżej jej strony łóżka. Miała jeszcze dwie godziny do chwili, gdy


Скачать книгу
Яндекс.Метрика