Mag bitewny. Księga 1. Peter A. FlanneryЧитать онлайн книгу.
– Wygra – odpowiedział. – Nikt nie może się z nim równać.
Symeon potwierdził skinieniem. Nie tylko Falko wierzył w bojowe zdolności Malakiego.
Wreszcie bitwa miała się zacząć. Uczestnicy rozproszyli się w równych kilkujardowych odstępach po wyznaczonym obszarze. Ich pozycje były najzupełniej losowe i Falko nie bez ukłucia satysfakcji zauważył, że Jareg uplasował się po przeciwnej stronie pola względem Malakiego.
Nałożono hełmy, założono tarcze i uniesiono miecze, ale gdy ostatni wojownicy wybierali pozycje, Falka naszło przemożne uczucie, że coś jest nie tak. Kilku uczestników bitwy skupiło się zbyt ciasno wokół kowala. On sam najwidoczniej wybrał sobie jednego lub dwóch, których planował zaatakować, lecz inni, którzy tylko udawali, że wzięli na cel kogoś innego, zdecydowanie za często łypali w jego stronę. Falko skrzywił się, a szkło na jego tacy zadrżało złowróżbnie.
– Co się dzieje? – spytał Symeon.
– Odstępy – powiedział Falko, wskazując je ręką. – Nie tak to powinno wyglądać. Przysiągłbym, że oni zamierzają...
Słowa chłopaka zagłuszyło dzwonienie kowadła. Zaczęło się.
Na oczach Falka Malaki rzucił się naprzód, zablokował mieczem wyprowadzone od dołu uderzenie, a potem z impetem natarł tarczą na swój pierwszy cel. Zaatakowany biedak stracił równowagę, a Malaki kopnięciem wygarnął spod niego nogi, a potem „dobił” powalonego przeciwnika.
Wszystko to stało się niesamowicie szybko; Malaki już zwracał się ku drugiemu mężczyźnie, gdy raptem wybił go z rytmu niespodziewany atak. Zareagował jednak płynnie i prędko, sparował cios tarczą, okręcając się, by błyskawicznie wyprowadzić kontratak. Lecz gdy usiłował to zrobić, trzech pozostałych wojowników rzuciło się na niego jednocześnie. Odbił pierwszą klingę własnym mieczem, ale dwie pozostałe dosięgły celu. Jedna chlasnęła go mocno w tył uda, druga cięła nisko, bezbłędnie odnajdując szczelinę pancerza. Malaki odskoczył i zawirował, szukając okazji do uderzenia, ale „ranę” już odniósł. W dwóch krytycznych miejscach na jego ciele widniały srebrne ślady. Przeciwnicy wycofali się, szukając innych wojowników – tych, którzy wciąż jeszcze mieli szansę na zwycięstwo.
Malaki został wyeliminowany.
– Obskoczyli go jak wściekłe psy! – Falko nie wierzył własnym oczom. – Wszyscy czterej rzucili się na niego jednocześnie!
Chłopak poczuł, że ktoś bierze od niego tacę, której zawartość już dawno znalazła się na podłodze. Wlepiał wzrok w Malakiego – ten stał w osłupieniu pośród chaosu bitwy i przez chwilę jakby nie wiedział, co ma ze sobą zrobić. A potem dotarł do niego jeden z marszałków i wyprowadził go spomiędzy walczących ludzi. Oszołomiony Malaki pozwolił zaprowadzić się na bok, gdzie czekał na niego jego ojciec, Balthazak de Vane.
Serce podskoczyło Falkowi w piersi, gdy patrzył, jak stary kowal zdejmuje synowi hełm i zamyka chłopaka w niedźwiedzim uścisku. Gdzieś z oddali dobiegło go metaliczne dzwonienie. Był to sygnał obwieszczający zakończenie pierwszej rundy. Młot jeszcze trzy razy uderzał o kowadło, a Falko wciąż nie mógł uwierzyć w to, co się stało. Jego wielki plan, jego wielki gest przyjaźni – wszystko spaliło na panewce. Malaki miał wygrać. Jak to się stało, że wszystko tak się popsuło?
– Przykro mi, Falko.
Chłopak poczuł na ramieniu dłoń Symeona. Z wolna zaczął otrząsać się z odrętwienia. Patrzył, jak marszałkowie prowadzą przed pawilon zwycięzcę bitwy.
Jarega.
Bellius wyszedł przed szereg i zaczął oklaskiwać syna, otoczonego stadkiem przyjaciół. Wszyscy celebrowali jego wygraną, ale i ryczeli ze śmiechu. Cóż takiego wydarzyło się na polu bitwy, co tak im się spodobało?
Jareg wyszedł z grupy przyjaciół, podniósł wzrok na ojca i wyciągnął palec, jakby karcił niesforne dziecko. Bellius przyłożył dłoń do piersi i uniósł niewinnie brwi, jakby mówił: „Kto, ja?”.
Falko zrozumiał, co się święci.
Bellius planował to od początku. Jakimś sposobem skłonił kilku zawodników, by „wybrali” Malakiego jako swój pierwszy cel w bitwie. Zanim stało się jasne, co się dzieje, było już za późno – Malaki został pokonany.
Chude dłonie Falka zacisnęły się w pięści, lecz gdy zwrócił się w kierunku Belliusa, poczuł, jak palce Symeona zaciskają się na jego ramieniu.
– Nie, Falko – zabronił mu stary mag bitewny. – Nikomu się w ten sposób nie przysłużysz.
Falko usiłował się wyrwać, lecz nawet stary Symeon bez trudu osadził w miejscu wątłego sługę. Chłopak zagryzł swoją frustrację i odwrócił się plecami do wiwatujących. Nie widział ani złości na twarzy Dariusa, ani obrzydzenia na twarzy sir Williama. Czuł tylko przemożne rozczarowanie, swoje i swojego przyjaciela. Nawet widzowie nie wiwatowali z takim entuzjazmem jak zwykle po zakończeniu ich ulubionej konkurencji.
Wreszcie Bellius wyszedł naprzód, by zwrócić się do tłumu. Był tak napuszony, że Falko mógłby przysiąc, że zaraz pęknie.
– Ludu Caer Dour – zaczął – oto nastał wielki dzień. Nie tylko jedenastu spośród naszych najlepszych wojowników zostało przyjętych do Akademii Sztuki Wojennej, lecz także wrócił ten, który opuścił nas, żeby odbyć szkolenie w jej szacownych murach.
Tłum zawył, gdy Darius podniósł się z miejsca.
– Minęło wiele lat, odkąd cień szaleństwa zszargał reputację naszego miasteczka.
Więcej niż tylko kilka osób spojrzało w tym momencie na Falka.
– Lecz dzisiaj ta hańba została zmazana. Dzisiaj witamy w domu naszego czempiona, najlepszego maga bitewnego, jakiego znało Caer Dour. Dariusa Voltaria!
Wyraz twarzy maga świadczył o tym, że czuje się zażenowany przesadzonymi pochwałami Belliusa, ale uniósł dłoń, by pozdrowić wyjący tłum.
– I nie mógł wybrać lepszej chwili, żeby do nas powrócić – ciągnął Bellius poważnym tonem, kiwając smętnie głową. – Nie sposób wątpić w to, że ręka losu pokierowała wydarzeniami. Albowiem w tej właśnie chwili ferocka armia ciągnie na nasze miasto, a wojskom Opętanych przewodzi demon.
Radosny entuzjazm tłumu wyparował, gdy szlachcic przypomniał ludziom o niebezpieczeństwie, które nieprzerwanie zbliżało się do ich domów.
– Tak, dobrzy ludzie, to wszystko prawda, lecz nie lękajcie się, oto bowiem los się do nas uśmiechnął. W toku prób wyłoniony został wojownik zdolny stawić czoła demonowi, który z wielką ochotą zawładnąłby naszymi duszami.
Bellius dopiero się rozkręcał, ale Falko nie słyszał ani słowa. Nie czuł nic poza gorzkim bólem rozczarowania i narastającą nienawiścią.
– Ferocka armia przełamała illicyjską linię obrony – piał dalej Bellius. – Ale nie złamie ducha Valencjan. I dziś przekonaliśmy się na własne oczy dlaczego. Wojownicy Valencji są najlepsi w całych Siedmiu Królestwach. Dziś walczyliśmy w duchu przyjaźni i zdrowego współzawodnictwa. Lecz jutro wielu z was ruszy do walki, w której stawką będzie nasze przetrwanie. Przeto ogłaszam ten dzień dniem szczególnie radosnym, świętem pośród wszystkich świąt, dniem tryumfu. Próby zaś uważam za oficjalnie zakoń...
– Stop!
To jedno słowo zabrzmiało głośno niczym grom i ludzie zaczęli rozglądać się za tym, kto je wykrzyczał. Obrzucili spojrzeniem sir Williama Chevaliera, potem Dariusa i Symeona. Ale nikt nie patrzył w kierunku Falka Dantégo.
Rozeźlony