Testamenty. Маргарет ЭтвудЧитать онлайн книгу.
któreś w nie trafiło, ale Perłowe Dziewczęta tylko się uśmiechały i patrzyły pustym wzrokiem.
Wybuchły zamieszki. Grupa ludzi ubranych na czarno, z zasłoniętymi twarzami, zaczęła wybijać witryny sklepowe. Nagle, jakby znikąd, pojawiło się mnóstwo uzbrojonych policjantów. Łomotali w tarcze, szli tyralierą, tłukli pałkami dzieciaki i dorosłych.
Wcześniej czułam podniecenie, lecz teraz ogarnął mnie strach. Chciałam się wydostać, ale nie mogłam się ruszyć z powodu tłoku. Nie mogłam znaleźć reszty klasy, a w tłumie wybuchła panika. Ludzie napierali w różne strony, wrzeszczeli i krzyczeli. Ktoś uderzył mnie w brzuch, chyba łokciem. Oddychałam szybko, łzy napłynęły mi do oczu.
– Tędy – usłyszałam za sobą szorstki głos.
To była Ada. Capnęła mnie za kołnierz i powlokła za sobą. Nie wiem, jak się przecisnęła – chyba kopała kogo popadło. Po chwili znalazłyśmy się na ulicy z dala od zamieszek, jak nazwano je później w telewizji. Kiedy ujrzałam relację, pomyślałam: już rozumiem, jakie to uczucie uczestniczyć w zamieszkach – człowiek czuje się, jakby tonął. Co nie znaczy, że kiedykolwiek tonęłam.
– Melanie powiedziała, że mogę cię tu znaleźć – rzuciła Ada. – Zabieram cię do domu.
– Ale… – Umilkłam, nie chcąc przyznać, że się boję.
– Natychmiast. Idziemy. Żadnych „ale”.
Tego wieczoru zobaczyłam się w telewizji: trzymałam transparent i krzyczałam. Sądziłam, że Neil i Melanie wściekną się na mnie, ale stało się inaczej. Okazali jedynie niepokój.
– Czemu to zrobiłaś? – spytał Neil. – Nie słyszałaś, co do ciebie mówiliśmy?
– Zawsze powtarzasz, że ludzie powinni się sprzeciwiać niesprawiedliwości – odparłam. – W szkole uczą tego samego. – Wiedziałam, że przekroczyłam granicę, ale nie chciałam przeprosić.
– Co teraz? – zwróciła się Melanie nie do mnie, ale do Neila. – Daisy, możesz mi przynieść wody? W lodówce jest lód.
– Może nie będzie tak źle – odezwał się Neil.
– Nie możemy ryzykować – usłyszałam głos Melanie. – Musimy ruszać, jak wczoraj. Zadzwonię do Ady, załatwi furgonetkę.
– Nie mamy gotowego planu B – oświadczył Neil. – Nie możemy…
– Co jest grane? – zapytałam, wchodząc do pokoju ze szklanką wody.
– Nie masz do odrobienia żadnej pracy domowej? – spytał Neil.
.
11
Trzy dni później włamano się do Psa na Ciuchy. W sklepie był co prawda alarm, ale włamywacze weszli i wyszli, zanim ktokolwiek zdołał tam dotrzeć – typowy problem z alarmami, stwierdziła Melanie. Nie znaleźli pieniędzy, ponieważ Melanie nigdy nie trzymała gotówki w sklepie, zabrali jednak trochę sztuki do noszenia i zdemolowali biuro Neila, rozrzucając dokumenty po podłodze. Ukradli też przedmioty kolekcjonerskie: zegary, stare aparaty fotograficzne, nakręcanego klowna. Podpalili sklep, ale zrobili to po amatorsku, uznał Neil, tak że pożar szybko ugaszono.
Przyszła policja i pytała Neila i Melanie, czy mają wrogów. Zaprzeczyli, powiedzieli, że wszystko jest w porządku – pewnie bezdomni szukali forsy na narkotyki – ale widziałam, że są poruszeni, bo rozmawiali takim tonem jak zawsze wtedy, kiedy nie chcieli, żebym słyszała.
– Zabrali aparat – mówił Neil do Melanie, kiedy weszłam do kuchni.
– Jaki aparat? – spytałam.
– Och, zwykły stary aparat – odparł Neil, wciąż szarpiąc się za włosy. – Ale był rzadki.
Od tej pory Neil i Melanie stawali się coraz bardziej nerwowi. Neil zamówił do sklepu nowy alarm. Melanie oznajmiła, że może się przeprowadzimy, ale kiedy zaczęłam drążyć temat, odparła, że to na razie tylko pomysł. O włamaniu Neil mówił: „Nic się nie stało”. Powtórzył to kilkakrotnie, aż kazało mi się to zastanowić, co właściwie się stało oprócz zniknięcia jego ulubionego aparatu.
Następnego wieczoru po włamaniu zastałam Melanie i Neila przed telewizorem. Zazwyczaj nic nie oglądali – po prostu był włączony – lecz tym razem w napięciu wpatrywali się w ekran. W mieszkaniu, które wynajmowała z inną Perłową, znaleziono martwą Perłową Dziewczynę, zidentyfikowaną jako „Ciotka Adrianna”. Leżała przywiązana do klamki własnym srebrzystym paskiem. Odkryto to dopiero po kilku dniach. Właściciel pobliskiego mieszkania, zaalarmowany zapachem, powiadomił policję. Stwierdzono samobójstwo, ponieważ takie samouduszenie było dość powszechną metodą.
W telewizji pokazano zdjęcie nieżywej Perłowej Dziewczyny. Uważnie mu się przyjrzałam: czasem trudno było rozróżnić Perłowe Dziewczęta z powodu ich jednakowych strojów, ale tę poznałam, bo niedawno odwiedziła Psa na Ciuchy, rozdając broszury. Jej partnerka, nazywana „Ciotką Sally” – oznajmiła prezenterka wiadomości – zniknęła. Pokazano jej zdjęcie, a policja prosiła o informacje, gdyby ktoś ją widział. Konsulat Gileadu nie wydał jeszcze oświadczenia.
– Okropne – powiedział Neil do Melanie. – Biedna dziewczyna. Co za katastrofa.
– Dlaczego? – wtrąciłam. – Perłowe Dziewczęta pracują dla Gileadu. One nas nienawidzą. Wszyscy to wiedzą.
Rodzice spojrzeli na mnie… jak się nazywa takie spojrzenie? Chyba zrozpaczone. Poczułam się zbita z tropu: czemu tak się przejmowali?
Naprawdę niedobra rzecz wydarzyła się w dniu moich urodzin. Dzień zaczął się, jakby wszystko było w normie. Wstałam, włożyłam mój zielony kraciasty mundurek Szkoły Wyle – czy wspominałam, że nosimy mundurki? Do tego zielone skarpetki i czarne sznurowane buciki, włosy ściągnęłam w koński ogon, zgodnie z przepisami szkolnymi – żadnych luźnych loków – po czym ruszyłam po schodach na dół.
Melanie krzątała się przy granitowej wyspie kuchennej. Ja wolałabym żywiczny blat do recyklingu, jakie są w szkolnej stołówce. Można oglądać zatopione w żywicy przedmioty, na przykład szkielet szopa, więc człowiek ma się przynajmniej na czym skupić.
Większość posiłków jedliśmy przy wyspie kuchennej. Oprócz tego mieliśmy jadalnię ze stołem, teoretycznie przeznaczoną na przyjęcia, ale Melanie i Neil nie wydawali przyjęć; raczej organizowali zebrania poświęcone najróżniejszym sprawom. Poprzedniego wieczoru odwiedziło ich kilka osób: na stole nadal stały kubki po kawie, na talerzu leżały okruchy krakersów i garść pomarszczonych winogron. Nie widziałam gości, ponieważ nie wychodziłam z pokoju, starając się uniknąć skutków mojego wybryku. Moje postępowanie wyraźnie zakwalifikowali jako coś znacznie poważniejszego niż zwykłe nieposłuszeństwo.
Weszłam do kuchni i usiadłam przy wyspie. Melanie, odwrócona do mnie plecami, wyglądała przez okno. Rozciągał się stamtąd widok na podwórze – okrągłe betonowe donice z rozmarynem, patio ze stołem i krzesłami, wreszcie róg ulicy.
– Dzień dobry – powiedziałam, a Melanie odwróciła się raptownie.
– Och! Daisy! Nie słyszałam, jak wchodzisz! Wszystkiego najlepszego, słodka szesnastko!
Neil nie zszedł na śniadanie do czasu, gdy musiałam wyjść do szkoły. Na górze u siebie rozmawiał przez telefon. Trochę mnie to dotknęło, ale nie zanadto: był bardzo roztargniony.
Melanie jak zwykle mnie odwiozła. Nie chciała, żebym jeździła do szkoły autobusem, chociaż przystanek znajdował się tuż obok domu. Powiedziała, tak jak zawsze, że jedzie do Psa na Ciuchy, więc może mnie podrzucić.
– Wieczorem dostaniesz tort urodzinowy z lodami – oznajmiła z pytającą intonacją. – Odbiorę cię po szkole. Teraz, kiedy