Testamenty. Маргарет ЭтвудЧитать онлайн книгу.
Zillę, bo mówiła bardzo łagodnym głosem, podczas gdy głos Wery brzmiał szorstko, a Rosa marszczyła czoło. Chociaż nie z własnej winy, tylko po prostu tak wyglądała jej twarz. Rosa była starsza od dwóch pozostałych.
„Czy mogę pomóc?”, zwracałam się do Mart. Dawały mi do zabawy trochę surowego ciasta, z którego lepiłam mężczyznę, a Marty piekły go w piecu razem z całą resztą. Zawsze lepiłam mężczyzn, nigdy kobiety, bo po upieczeniu zjadałam ich, czując, że daje mi to tajemną władzę nad mężczyznami. Powoli stawało się dla mnie jasne, że mimo popędów, jakie zdaniem Ciotki Widali w nich budziłam, nie miałam nad nimi żadnej innej władzy.
– Czy mogę sama zrobić chleb? – spytałam pewnego dnia, kiedy Zilla wyjęła misę, by zabrać się do zagniatania ciasta.
Byłam pewna, że sobie poradzę, bo przecież tyle razy przyglądałam się, jak to robią.
– Nie musisz sobie zawracać tym głowy – odparła Rosa, marszcząc czoło bardziej niż zwykle.
– Dlaczego?
– Będziesz miała własne Marty, które zajmą się tym wszystkim – powiedziała Wera i zaśmiała się szorstko. – Kiedy wybiorą dla ciebie miłego grubego męża.
– On nie będzie gruby. – Nie chciałam grubego męża.
– Oczywiście, że nie. Tak się tylko mówi – wyjaśniła Zilla.
– Nie będziesz też musiała robić zakupów – dodała Rosa. – Tym również zajmą się Marty. Albo Podręczna, zakładając, że będziesz jej potrzebowała.
– Może nie – powiedziała Wera. – Biorąc pod uwagę, kim jest jej matka…
– Nie mów tak – przerwała jej Zilla.
– Co takiego? – spytałam. – Co z moją matką?
Wiedziałam, że z matką wiąże się jakaś tajemnica – musiała mieć związek z tonem, jakim mówiły o jej „odpoczywaniu” – i budziło to we mnie lęk.
– Chodzi nam tylko o to, że skoro twoja matka mogła dostać własne dziecko, ty na pewno też będziesz mogła. Chciałabyś mieć dziecko, prawda, kochanie?
– Tak, ale nie chcę męża – odparłam. – Według mnie mężowie są ohydni.
Marty wybuchły śmiechem.
– Nie wszyscy. Twój ojciec też jest mężem – zauważyła Zilla.
Na to nie znalazłam odpowiedzi.
– Już oni zadbają o to, żebyś dostała miłego męża – odezwała się Rosa. – Na pewno nie będzie jakimś pierwszym z brzegu staruchem.
– Duma by im nie pozwoliła – dorzuciła Wera. – Na pewno nie dopuszczą do tego, żebyś wyszła za mąż poniżej swego poziomu.
Straciłam ochotę na myślenie o mężach.
– Ale jeśli zechcę? Piec chleb? – spytałam. Poczułam się urażona, jakby Marty zacieśniały krąg, nie wpuszczając mnie do środka. – Jeśli sama zechcę piec chleb?
– Cóż, Marty musiałyby ci pozwolić – odparła Zilla. – Przecież to ty będziesz panią domu. Ale przyjęłyby to ze wzgardą. Poza tym uznałyby, że zajmujesz ich pozycję. Odbierasz im zadania, na których najlepiej się znają. Chyba nie chciałabyś, żeby tak się wobec ciebie czuły, prawda, kochanie?
– Twojemu mężowi też by się to nie spodobało – dodała Wera z kolejnym wybuchem szorstkiego śmiechu. – Taka praca nie jest korzystna dla dłoni. Spójrz na moje! – Wyciągnęła je: miała powykręcane palce, chropowatą skórę, krótkie paznokcie i poszarpane skórki. Jakże inaczej wyglądały smukłe, wytworne dłonie mojej matki z magicznym pierścieniem na palcu. – Ciężka praca niszczy dłonie. Poza tym mąż nie chciałby, żeby było od ciebie czuć surowym ciastem.
– Albo środkiem do czyszczenia – dorzuciła Rosa.
– Będzie chciał, żebyś trzymała się wyszywania i tego rodzaju czynności – rzekła Wera.
– Haftu krzyżykowego – wtrąciła szyderczo Rosa.
Wyszywanie nie należało do moich mocnych stron. Stale krytykowano mnie za luźne i niedbałe ściegi.
– Nie cierpię haftować. Chcę piec chleb.
– Nie zawsze możemy robić to, na co mamy ochotę – powiedziała łagodnie Zilla. – Nawet ty.
– Czasem musimy robić to, czego nie cierpimy – dodała Wera. – Nawet ty.
– No to mi nie pozwalajcie! Jesteście wstrętne! – krzyknęłam i wybiegłam z kuchni.
Rozpłakałam się. Chociaż upominano mnie, żebym nie przeszkadzała matce, zakradłam się na górę do jej pokoju. Leżała pod śliczną białą kołdrą w niebieskie kwiatki. Oczy miała zamknięte, ale musiała usłyszeć, jak wchodzę, bo je otworzyła. Ilekroć widziałam matkę, jej oczy wydawały mi się coraz większe i bardziej świetliste.
– Co się stało, moje maleństwo? – spytała.
Wpełzłam pod kołdrę i przytuliłam się do matki. Była bardzo ciepła.
– To niesprawiedliwe – załkałam. – Nie chcę wychodzić za mąż! Dlaczego muszę?
Matka nie odpowiedziała: „Ponieważ to twój obowiązek”, jak zrobiłaby Ciotka Widala. Nie powiedziała też: „Zechcesz, kiedy przyjdzie pora”, jak brzmiałaby odpowiedź Ciotki Estée. Matka objęła mnie i pogłaskała po włosach.
– Pamiętaj o tym, jak wybrałam cię spośród całej reszty – powiedziała.
Wtedy byłam już jednak na tyle duża, by nie wierzyć w historię o wybieraniu: zamknięty zamek, magiczny pierścień, złe wiedźmy, ucieczka.
– To tylko bajka – odparłam. – Wyszłam z twojego brzucha, jak wychodzą wszystkie inne dzieci. – Matka nie potwierdziła. Milczała, co z jakiegoś powodu mnie przeraziło. – Tak było, prawda?! Shunemit mi powiedziała. W szkole. O brzuchach.
Matka przytuliła mnie mocniej.
– Bez względu na to, co się wydarzy – odezwała się po chwili – chcę, żebyś pamiętała zawsze, że bardzo cię kochałam.
.
5
Pewnie domyśliliście się, o czym teraz opowiem. To nic wesołego.
Moja matka umierała. Wiedzieli o tym wszyscy oprócz mnie.
Dowiedziałam się tego od Shunemit, mojej najlepszej przyjaciółki. Nie powinnyśmy mieć najlepszych przyjaciółek. Ciotka Estée mówiła, że niedobrze jest formować małe kręgi: przez to inne dziewczęta czują się odrzucone, a wszystkie mamy pomagać sobie nawzajem w tym, by stać się jak najdoskonalszymi dziewczętami.
Ciotka Widala powiedziała, że „najlepsze przyjaciółki” to szepty, spiski i sekrety, a spiski i sekrety prowadzą do nieposłuszeństwa wobec Boga, nieposłuszeństwo do buntu, a zbuntowane dziewczęta wyrastają na buntowniczki, jeszcze gorsze od buntowników, ponieważ buntownicy zostają zdrajcami, natomiast buntowniczki zostają cudzołożnicami.
Wtedy Becka spytała swoim cichym głosikiem:
– Kim jest cudzołożnica?
Wszystkie bardzo się zdziwiłyśmy, bo Becka rzadko zadawała pytania. Jej ojciec nie był Komendantem, jak nasi ojcowie. Był tylko dentystą, ale za to najlepszym, chodziły do niego wszystkie rodziny, i dlatego Becka mogła uczyć się w naszej szkole. Oznaczało to jednak, że inne dziewczęta patrzyły na nią z góry i oczekiwały od niej uniżoności.
Becka siedziała obok mnie – zawsze starała się do mnie przysiadać,