Эротические рассказы

Demony zemsty. Beria. Adam PrzechrztaЧитать онлайн книгу.

Demony zemsty. Beria - Adam Przechrzta


Скачать книгу
w rodzaju Cichego. Bywało, że błatni nie przestrzegali własnych zasad, ale zdarzało się to rzadko: bandycką sprawiedliwość wymierzano sprawnie i szybko. Z milicyjnej praktyki wiedziałem, że żaden szanujący się kieszonkowiec nie ukradnie staruszce emerytury ani nie wyciągnie portmonetki kobiecie z dzieckiem, a gwałciciel będzie miał szczęście, jeśli pierwsi dopadną go milicjanci. No, względne szczęście, bo przecież prędzej czy później wyląduje w więzieniu, a tam przyjdzie mu za wszystko zapłacić. Z procentem. To był brutalny świat, jednak bandyckie zasady wyznaczały pewne granice tej brutalności, jeśli zabraknie worow w zakonie, nie będzie już żadnych granic...

      – No dobrze, zostawmy to – powiedziałem. – Mam pytanie z innej parafii: co wiesz o Burej Kotce?

      Tichonow spojrzał na mnie z niedowierzaniem, po czym pokręcił głową.

      – Zwariowałeś? Jestem ci coś winien, ale nigdy nie będę donosił na swoich. Zapamiętaj i zapisz.

      Westchnąłem w duchu, warto było spróbować. Znaczy Kotka to złodziejka. Żadna tam amatorka, tylko profesjonalistka, w dodatku prawilna, inaczej Cichy nie byłby tak pryncypialny. Cóż, zawsze to coś.

      Kilkakrotnie przejechałem pędzlem po kostce mydła i zacząłem rozrabiać pianę w starej filiżance bez ucha. Mimo że od pewnego czasu oferowano w sklepach różnego typu maszynki do golenia, nie byłem entuzjastą żyletek – kilka pierwszych prób użycia nowego sprzętu skończyło się skaleczeniami. Najwyraźniej nasze żyletki sprawowały się gorzej od kapitalistycznych. Bo na przykład angielskie ostrza były znakomite, tylko gdzie je dostać?

      Świeżo wyostrzona brzytwa z miłym dla ucha chrzęstem likwidowała zarost. Zakląłem cicho, usłyszawszy dzwonek. Ki czort? Toż nie ma jeszcze siódmej rano!

      Z pianą na twarzy poczłapałem do drzwi, zerknąłem przez wizjer. Na korytarzu stał, niecierpliwie przestępując z nogi na nogę, mój sąsiad Lońka. Wpuściłem chłopaka i wróciłem do łazienki, żeby dokończyć golenie.

      – Przepraszam, wujku, że tak wcześnie, ale mama wyszła po zakupy, a wolałem to załatwić, kiedy jej nie będzie.

      – Słucham! – burknąłem niezbyt uprzejmie.

      – Co sądzisz o białych? – spytał z roziskrzonym wzrokiem.

      – Jakich, do licha, białych?!

      – No wiesz, zwolennikach monarchii.

      – Przeszli do niebytu – odparłem zwięźle.

      – Nie do końca – stwierdził tryumfalnie. – Nawiązałem kontakt z taką organizacją, dowodzi nią były kamerger!

      Roześmiałem się kpiąco i zanuciłem:

      Wiedˈ ja institutka, ja docz kamergera,

       ja cziornaja mol, ja lietuczaja mysz,

       wino i mużcziny – moja atmosfiera,

       prijut emigrantow – swobodnyj Pariż!

      – Naprawdę wierzysz w te brednie? – rzuciłem pogardliwie. – Teraz każdy biały, albo podający się za białego, to co najmniej były pułkownik, kamerger lub tajny radca.

      – Ale on jest prawdziwy, wujku!

      – Załóżmy na chwilę, że to prawda, po cholerę ci kontakty z białymi?

      – Chcę walczyć z komunizmem!

      Westchnąłem ciężko i opłukałem twarz z resztek piany, osuszyłem ręcznikiem. Najchętniej przyrżnąłbym Lońce w mordę, ale gdybym wybił mu parę zębów, Natasza pewnie nie byłaby zachwycona. Do tego dzieciak aż kipiał entuzjazmem, nie było w nim złej woli, tylko przerażająca naiwność młodości. Czy ja też tak zachowywałem się w jego wieku?

      – Usiądź – poprosiłem.

      Zaparzyłem herbaty, rozlałem do kubków, zachęciłem Lońkę, żeby się poczęstował.

      – Skąd pewność, że to nie prowokacja? – spytałem.

      Chłopak skinął głową, jakby uznał moje wątpliwości za naturalne.

      – Wiesz, wujku, oni ich za dobrze nie szkolą, tych prowokatorów – powiedział.

      – Ciekawe, skąd ten wniosek?!

      – W Riazaniu był taki jeden, chciał zrobić z nas współpracowników Związku Walki o Wyzwolenie Narodów Rosji.

      Zakrztusiłem się, o mało nie rozlewając herbaty: nazwa organizacji znana była tylko nielicznym: nasza prasa pomijała działalność ZWWNR, jako że ta sprowadzała się głównie do propagandy. Wniosek? Chłopak nie zmyśla.

      – I czym to się skończyło?

      – Utopiliśmy go w rzece – odparł po chwili wahania.

      – My?

      – Ja i moi przyjaciele. Nie jestem taki głupi, wujku – skomentował moją minę. – Nigdy nie naraziłbym mamy czy ciebie, naprawdę sprawdziłem tego kamergera.

      Obrzuciłem Lońkę ukradkowym spojrzeniem, sposób, w jaki trzymał kubek, świadczył, że jest zdenerwowany, ale nie wyglądało, żeby kłamał. Znaczy zapamiętał wydarzenia z dzieciństwa i wyciągnął wnioski. Zabić człowieka, szczególnie pierwszy raz, to nie byle co. No, no, może chłopak rzeczywiście nie jest taki naiwny, jak mi się wydawało?

      – To stąd te książki?

      – Mama je znalazła? – zachichotał. – Tak też myślałem, że znajdzie. I poleci z tym do ciebie...

      Trzepnąłem go po karku, Lońka odsunął się nieco i wyszczerzył zęby w uśmiechu. Znaczy nie zamienił się w agresywnego psychopatę...

      – Narażasz mnie i mamę przez sam fakt, że skontaktowałeś się z kimś takim – powiedziałem poważnie. – Niezależnie od tego, czy ten twój kamerger jest dobrze wyszkolonym prowokatorem, czy autentycznym białym arystokratą. Bo nawet jeśli wziąć pod uwagę ten drugi wariant, bezpieka prędzej czy później go namierzy.

      – Jesteśmy ostrożni – zapewnił żarliwie. – A ja chcę walczyć z czerwonymi! Za to, co zrobili mamie.

      – A twoja matka chce żyć spokojnie! – zripostowałem. – Jak myślisz, co jest ważniejsze?

      Chłopak zacisnął usta, choć widać było, że się zastanawia.

      – Rozmawiałeś z nią kiedyś o tym? – spytałem łagodniej.

      Pokręcił przecząco głową.

      – Porozmawiaj – poradziłem. – I jeszcze jedno: obiecaj mi, że na razie nawet nie zbliżysz się do tego kamergera. Nie mam teraz czasu, żeby się tym zajmować.

      – Obiecuję, wujku – odparł natychmiast.

      Uniosłem brwi, odpowiedź padła zbyt szybko.

      – Matka opowiadała ci o pobycie w łagrze?

      – Oczywiście – przytaknął.

      – A o tym, jak ją zgwałcili i dostała sto uderzeń nahajką w krocze?

      Lońka pobladł jak ściana, przez jakiś czas otwierał i zamykał usta niczym ryba wyciągnięta z wody.

      – Ile masz lat?

      – Szesnaście, prawie siedemnaście.

      – No to nie jesteś już dzieckiem – stwierdziłem sucho, po czym opowiedziałem mu, co spotkało jego matkę w łagrze.

      Chłopak słuchał jak zahipnotyzowany, po jego twarzy spływały grube krople potu.

      –


Скачать книгу
Яндекс.Метрика