Demony zemsty. Beria. Adam PrzechrztaЧитать онлайн книгу.
– Musimy porozmawiać – oznajmiła.
Przełknąłem z trudem ślinę: twarz Lidii Zosimowny przypominała wyciętą w kamieniu rzeźbę, oczy przybrały odcień stali.
– Słucham...
– Musisz dopilnować, żeby dokumenty zdobyte przez Iwanowa trafiły do Paryża – powiedziała.
Przez moment nie kojarzyłem nazwiska, potem przypomniałem sobie, że to jeden z pseudonimów operacyjnych poszukiwanego przez bezpiekę zbiega.
– Zwariowaliście! Nie dotknę tej sprawy nawet bosakiem! Niech go ściga Tagilin.
– Nie masz wyboru, oni cię zmuszą.
– Akurat! Niech spróbują!
– Nie będą próbowali, tylko to zrobią – odparła zmęczonym głosem. – I proszę cię, nie krzycz, głowa mnie boli.
– Grupa Chruszczowa nigdy nie pozwoli na wzmocnienie pozycji Berii – stwierdziłem stanowczo. – Wiedzą, co to dla nich oznacza. Być może te skradzione papiery to jedyna szansa na pokonanie albo choćby osłabienie Ławrentija Pawłowicza.
– Owszem – przytaknęła. – Lecz nie w taki sposób, jak myślisz.
– To może mnie oświećcie?
– Nie ma mowy, i tak ryzykuję, rozmawiając z tobą.
– Za to ja niczym nie ryzykuję! – warknąłem ze złością.
Lidia Zosimowna przez jakiś czas obracała w dłoniach filiżankę, jakby chciała się ogrzać, wreszcie odstawiła naczynie.
– Nie potrafisz nawet wyobrazić sobie stawki w tej grze – powiedziała ze znużeniem. – Od dawna byłeś elementem większego planu, ale...
– Pionkiem! – wtrąciłem gniewnie.
– Pionkiem – przyznała. – Ale przez lata stałeś się dla mnie kimś dużo ważniejszym, wiele razy pomagałam ci, mimo że, teoretycznie, można, a nawet trzeba było spisać cię na straty. Lecz nie potrafiłam się na to zdobyć.
Spojrzałem na Lidię Zosimownę z niedowierzaniem, wyglądało, że mówi szczerze. Nie jestem rzecz jasna nieomylny, ale jeśli setki i tysiące razy musisz oddzielać prawdę od fałszu, w końcu wyrabiasz sobie instynkt, intuicję niemal tak niezawodną jak wykrywacz kłamstw. Siwers nie kłamała.
– Jednak teraz to inna rzecz – odezwała się po krótkiej przerwie. – Jeśli będzie trzeba, poświęcę twoje życie, swoje i tysiąca innych ludzi.
– Co jest dla was tak ważne, że tak łatwo szafujecie moim i swoim losem?
– Nie łatwo, wierz mi, że nie łatwo...
Czekałem na wyjaśnienia, ale kobieta jedynie uśmiechnęła się smutno.
– Mam nadzieję, że jeszcze się zobaczymy – powiedziała, wstając.
Odprowadziłem ją do drzwi, później podszedłem do okna, zadziałał instynkt. Lidia Zosimowna wsiadła do obdrapanej pobiedy, lecz pozornie przypadkowy ruch wokół Siwers wskazywał, że ubezpiecza ją przynajmniej kilka osób. Co dziwne, żadna z nich nie wyglądała na agenta wojennoj razwiedki, a tym bardziej bezpieki. Zauważyłem trzech mężczyzn i młodą dziewczynę; mimo że nie wyróżniali się z tłumu i zachowywali jak profesjonaliści, coś sprawiało wrażenie, wręcz sugerowało, że nie są u siebie. Obcy wywiad? Bzdura! Jednak jeśli wykluczyć tę ewentualność, to kim byli?
Wróciłem do stołu, nalałem sobie wódki. Nie żeby się upić, czasem odrobina alkoholu pozwalała mi oderwać się od codziennych kłopotów i uspokoić nerwy, a co za tym idzie, lepiej zanalizować problem. Jednak nie dzisiaj. Dziś czułem nieprzyjemny ucisk w okolicy brzucha, tak jakbym połknął ołowianą kulę, a gonitwa myśli uniemożliwiała chłodne podejście do sprawy. Cóż, trzeba będzie poczekać, dopóki sytuacja się nie unormuje. O ile się unormuje.
Leżąc już w łóżku, wciąż czułem niepokój, nie ulegało wątpliwości, że cokolwiek bym postanowił, narobię sobie znowu wrogów. Jeśli rozpocznę pościg za Iwanowem, podpadnę grupie Chruszczowa. Jeżeli złapię Iwanowa i oddam bezpiece dokumenty, które ukradł, narażę się Lidii Zosimownie, a gdybym nic nie zrobił, Beria rozdusi mnie jak pluskwę. Pewnie Tagilin już mu doniósł, że usiłuję wykręcić się z całej afery. Szlag by to trafił!
Zasnąłem dopiero nad ranem.
Wychynąłem z głębokiego snu zaalarmowany hałasem – ktoś walił w moje drzwi, jakby chciał rozbić je w drzazgi.
– Kto tam?! – warknąłem.
Łup! Łup! Łup!
Najwyraźniej nie zrobiłem wrażenia na wandalu, co więcej, podobne hałasy dochodziły z góry i z dołu, co sugerowało, że dobijano się nie tylko do mojego mieszkania. Bezpieka? Wątpliwe, czekiści po prostu wyważyliby drzwi.
Zakląłem wściekle i sięgnąłem po broń.
– Kto tam? – powtórzyłem.
– Włączcie radio! Natychmiast włączcie radio! – usłyszałem podszyty histerią głos Worobiowej.
Podszedłem do aparatu i przekręciłem gałkę, odbiornik zatrzeszczał, po chwili przez radiowy szum przebił się głos spikera:
– Komitet Centralny Komunistycznej Partii Związku Radzieckiego, Rada Ministrów ZSRR i Prezydium Rady Najwyższej ZSRR z głębokim żalem zawiadamiają partię i wszystkich ludzi pracy Związku Radzieckiego, że piątego marca o dziewiątej pięćdziesiąt wieczorem po ciężkiej chorobie zmarł przewodniczący Rady Ministrów Związku Radzieckiego i Sekretarz Komitetu Centralnego Komunistycznej Partii Związku Radzieckiego Józef Wissarionowicz Stalin.
Nogi ugięły się pode mną, usiadłem na podłodze, z oddali dochodziły jakieś krzyki i kobiecy płacz. Nie żałowałem Stalina, ale jego śmierć otwierała nowy rozdział w historii mojego kraju, a może i świata. Nadchodził czas przemian, rozpoczynała się walka o władzę. A największą szansę na zwycięstwo miał nienawidzący mnie Beria. Jeżeli uda mu się zająć miejsce Stalina, będę miał szczęście, jeśli zdążę strzelić sobie w łeb. Bo istniały gorsze opcje. Dużo gorsze opcje...
Rozdział drugi
Wezwano mnie do gabinetu Maksimowa – najwyraźniej Tagilin uznał, że najlepiej będzie załatwić sprawę oficjalnie, a przy okazji upokorzyć i generała. Wiedział doskonale, że tym razem nikt mu się nie sprzeciwi. Ot, małe radości małych ludzi.
Zameldowałem się regulaminowo, wbiłem wzrok w ścianę. Z lewej spoglądał na mnie surowo Stalin, z prawej widniał profil „Żelaznego Feliksa”. Generał Maksimow nie podnosił oczu, tak jakby dostrzegał coś interesującego na dywanie. To zdecydowanie nie był mój dzień.
– Towarzyszu Razumowski, partia powierzyła wam dochodzenie szczególnej wagi – powiedział wypranym z emocji głosem. – Szczegóły wyjaśni wam pułkownik Tagilin.
– Może u mnie? – zaproponowałem.
Maksimow przyzwalająco skinął głową, wyszedłem więc na korytarz, za plecami usłyszałem pospieszne kroki.
– Gdzie tak pędzicie, Razumowski? – spytał z niezadowoleniem Tagilin. – Muszę wam przekazać rozkazy towarzysza Berii.
Otworzyłem drzwi i zaprosiłem bezpieczniaka