Zjawa. Max CzornyjЧитать онлайн книгу.
i wyszło na wierzch klatki piersiowej. Podbrzusze zostało rozcięte. Stanowiło miazgę z rozlanych organów wewnętrznych, kości oraz mięśni.
– Jakby ktoś po nim skakał… – Technik stanął kilka kroków za Haler i ciężko westchnął. – Najpierw machał, tłukąc nim o ściany, a potem dokończył sprawę, pastwiąc się nad zwłokami. Popieprzone. Totalnie popieprzone.
Tamara milczała. Wstała i uważnie rozejrzała się po pomieszczeniu. Nie licząc rzeczy kryminalistyków i fragmentów zwłok, było całkowicie puste.
Przed oczami miała wizję, którą roztoczył technik – sadysty machającego maleńkim dzieckiem i tłukącego nim o kolejne ściany.
Ślady doskonale pasowały. Kolejne rozbryzgi krwi, które układały się w podłużne graffiti, fragmenty mózgu i cząstki kości rozsypane po podłodze niczym krwiste konfetti… Kawałek pokrywy czaszki dziecka leżał niemal pośrodku pomieszczenia. Musiał się tam znaleźć po naprawdę mocno zadanym ciosie. Chyba że sprawca zaczął swój makabryczny taniec w drugiej części pokoju. Przeszedł z niemowlakiem i kontynuował, tłukąc nim o kolejne ściany. Ciśnienie tętnicze tylko na początku mogło wyrzucać krew z taką mocą, by intensywnie bryzgała. Potem pozostawiała coraz mniej śladów, natomiast wokół padały kolejne strzępy ciała.
Zresztą ile krwi mogło znajdować się w organizmie kilkumiesięcznego niemowlęcia…
Haler nie spodziewała się, że tak wiele.
Uważnie powiodła wzrokiem po kolejnych zakamarkach pomieszczenia. Jego okna były zabite deskami, a podłoga zdawała się lepić od brudu. Na suficie, poza pojedynczymi śladami krwi, widać było wykwity wilgoci. Sprawca powinien zostawić sporo śladów.
Technik odchrząknął.
– Pracuję dla laboratorium prawie ćwierć wieku i jeszcze nie widziałem takiego bestialstwa wobec dziecka. Po prostu nie mieści mi się to w pale. Nie jestem w stanie wyobrazić sobie człowieka, który mógł to zrobić. Pieprzony zwyrodnialec.
Haler nabrała powietrza i zacisnęła usta. Nigdy wcześniej małomówny zazwyczaj technik nie wylał przy niej takiego potoku słów. Jednak doskonale go rozumiała. Istniały obrazy, które należy jak najszybciej przetrawić. Mówienie o nich stanowiło jeden ze sposobów na odreagowanie strasznego widoku. Sama doskonale znała ten mechanizm.
– Jakim dewiantem trzeba być… Moje dzieciaki są już dorosłe, ale nóż mi się otwiera w kieszeni. Przepraszam… – Technik głośno sapnął. Naciągnął maskę ochronną i poprawił kaptur kombinezonu. – Wracam do roboty.
W odpowiedzi jedynie skinęła głową.
Nawet ona potrzebowała czasu, by otrząsnąć się z tego, co zobaczyła. Już teraz doskonale wiedziała, że zastany tu widok powróci do niej w nocy.
W najgorszym koszmarze.
9
Inspektor Knap zaciągnął się papierosem elektronicznym i wypuścił kłąb brzoskwiniowego dymu. Przeciągnął dłońmi po twarzy, po czym z niedowierzaniem popatrzył na Haler.
– Co mu zawiniło dziecko? – Pokręcił głową i oparł się łokciami o blat biurka. – Pieprzony kutas.
Tamara bezradnie rozłożyła ręce.
– Trudno go jednoznacznie sklasyfikować. Dziewięćdziesiąt dziewięć procent podobnych spraw to dzieciobójstwa popełnione przez ojca lub matkę. W tym przypadku musimy zaczekać na identyfikację i wtedy wybierzemy się do rodziców. Moi ludzie analizują też sprawy zaginięć dzieci z ostatnich dni, ale żadna z nich nie dotyczy niemowlaka…
– Znamy chociaż jego wiek lub płeć?
– Nie – odparł aspirant Brzeski. Stał obok Haler z rękoma założonymi za plecami i chociaż tym krótkim stwierdzeniem chciał zaznaczyć swoją obecność.
Widząc naburmuszone spojrzenie przełożonego, Tamara rozbudowała wypowiedź aspiranta.
– Biorąc po uwagę jego wielkość i stopień rozwoju, obstawiam dwa lub niecałe trzy miesiące. Dwumiesięczne dziecko jeszcze nie potrafi samo zmienić pozycji i leży na plecach. Odruchowo przyjmuje asymetryczną pozycję.
– Pamiętam swojego syna.
– Jeżeli obraca głowę w jedną stronę, to jednocześnie zgina rękę lub nogę po przeciwnej stronie ciała. Nazywa się to odruchem szermierza i…
Knap odłożył papierosa i nerwowo strzepnął z blatu biurka niewidoczny pyłek.
– Zadałem proste pytanie, nie oczekiwałem wykładu z fizjonomii.
– Staram się wyjaśnić swoją dedukcję. Opieram się tylko na teorii, lecz mimo obrażeń zwłoki znajdowały się w charakterystycznej pozycji. Poza tym – Haler na moment zawiesiła głos – gdy zabierano ciało i zmieniono jego pozycję, założyliśmy, że to chłopiec. Mimo że podbrzusze zostało niemal zmiażdżone, zarysowywały się męskie organy… Przynajmniej tak mi się zdaje.
Knap się skrzywił.
– Większość dzieciobójstw to pobicia ze skutkiem śmiertelnym – perorowała Tamara. – Jednak zazwyczaj nie wykraczają poza jeden ściśle określony schemat. Rodzica, który się wściekł i przesadził z siłą klapsa. Zdarzają się też utopienia dzieci przez rodziców chcących wymierzyć dzieciom karę, a raczej – rozładować własną frustrację czy nerwy. Nie wiedzą, że niemowlaki mogą wytrzymać pod wodą krócej niż dorośli i łatwiej się zachłystują. Takie sprawy sprowadzają się do zbyt brutalnego obchodzenia się z dzieckiem, ale bez zamiaru jego zamordowania.
– Były też te dzieciaki w beczkach do kiszenia kapusty…
– Ich matka zabiła je wkrótce po urodzeniu. Jako noworodki. A to całkowicie co innego.
– Co sugerujesz?
– Adwokat utrzymywał, że kobieta była w szoku poporodowym – wtrącił się Brzeski. – Niedawno oglądałem o tym reportaż i…
Haler niedbale machnęła ręką.
– Szok poporodowy to przeterminowany slogan – podała. – Teraz nazywa się go „smutkiem” albo „baby blues”. Tyle że trwa kilka lub kilkanaście godzin i pojawia się parę dni po porodzie. Natomiast w ciągu kolejnych kilkunastu tygodni może rozwinąć się depresja poporodowa. Czasowo od bidy pasuje.
– Ale? – Knap ponownie zaciągnął się papierosem.
– Ale trudno mi sobie wyobrazić matkę, która, pełna obaw o to, że jest zbyt mało kompetentna, by wychować potomstwo, robi coś takiego. Jasne, znane są przypadki dzieciobójstw. Jednak zwykle sprowadzają się do uduszeń lub otruć.
– Po raz kolejny sugerujesz, że sprawcami nie są rodzice?
– Nie wiem. – Haler przygryzła wargę. – Ale tak makabrycznie działają jedynie skrajnie patologiczne osobowości. Furia większości z nas ma jasno wyznaczoną granicę. W tym przypadku nie było żadnych zahamowań. Zabójca najprawdopodobniej pastwił się nawet nad zwłokami.
– Boże… – Knap pokręcił głową i wypuścił kłąb gęstego dymu. – Cholerny dewiant.
– To mało powiedziane… – Brzeski nerwowo przestąpił z nogi na nogę. Zerknął za okno, z którego rozciągał się rozległy widok na miasto. Stalowoszare chmury zasnuły niebo i zbierało się na deszcz lub śnieg. Policjantem wstrząsnął dreszcz. – Teraz musimy się skupić na zidentyfikowaniu tego dziecka. Dostałem raport, że w lubelskich szpitalach w ciągu ostatniego kwartału odnotowano nieco ponad dwa tysiące urodzeń. Odejmując ostatnie półtora miesiąca, liczbę tę możemy podzielić na pół. Jeżeli zawiodą