Tylko matka. Elisabeth CarpenterЧитать онлайн книгу.
Na pewno nie. Będzie się cieszył, że jest na wolności.
Stoję przy wysokiej bramie. Dziwne uczucie, tak tu czekać samotnie. Przechodnie nawet nie spojrzą na mnie – dla nich to pewnie normalny widok. Mam ochotę powiedzieć każdemu, że mój syn wraca do domu, że będzie wolnym człowiekiem! Trzęsą mi się ręce, ale nawet tego nie kryję. Co mi tam. Na ten dzień czekałam długie siedemnaście lat.
O jedenastej, co do minuty, otwierają się drzwi.
Czuję uderzenie adrenaliny i dziwną mieszankę doznań: jestem nakręcona, szczęśliwa i spięta.
Wychodzi Craig. Jest większy ode mnie, ale widzę w jego oczach łzy. Wyciąga ręce.
– Mamo!
Wpadam w jego ramiona. Obiecałam sobie, że będę silna, lecz nie mogę powstrzymać płaczu. Gdy drzwi zamykają się z hukiem, aż podskakuję, a Craig mocniej przytula mnie do piersi. Jakie to cudowne, że mogę trzymać go w objęciach i nie przejmować się upływem czasu.
– Nie do wiary – mówi, zanurzając twarz w moich włosach.
Na skórze głowy czuję jego ciepłe łzy.
– Och, synku, jak ja się za tobą stęskniłam. – Cofam się nieco i biorę go za ramiona. – Patrzcie no, ale ty wyrosłeś!
Śmieje się lekko, ocierając oczy rękawem swetra.
– Widziałaś mnie co tydzień, mamo.
– To nie to samo. Na dworze… w normalnym świecie. Lepiej widzę kolor twoich włosów… pociemniały… wiedziałeś? Ojej, zmarzniesz… nie masz płaszcza?
Kręci głową.
– W domu są twoje przysmaki… pasta z zielonego groszku, naleśniki z farszem… Wciąż je lubisz, prawda? Będą ci smakowały po tych okropnościach, którymi cię tam karmiono. Weźmiesz gorącą kąpiel, z bąbelkami, płyn kupiłam w Co-opie, ale jest równie dobry jak…
– Mamo?
– Tak, skarbie?
– Jedźmy już do domu, dobrze?
– Oczywiście, synku. Możemy autobusem? Bo ja…
– W porządku. – Bierze mnie pod ramię i idziemy wolnym krokiem. – Nigdy nie byłaś taka gadatliwa.
– Na widzeniu nie da się rozmawiać swobodnie. Jadąc tutaj, myślałam o tylu rzeczach, które chcę ci powiedzieć, ale wszystko wyleciało mi z głowy.
– Przypomnisz sobie. A jedzenie wcale nie było tam takie złe.
Przyciskam jego rękę do siebie. Chcę go mieć przy sobie na zawsze.
*
Nie odrywam od niego oczu. Tak samo jak w dniu, gdy przywiozłam moje maleństwo ze szpitala do domu i nie mogłam uwierzyć, że on naprawdę istnieje. Godzinami przyglądałam się, jak śpi, cała w strachu, że zaraz przestanie oddychać.
Naleśniki z farszem i gofry ziemniaczane grzeją się w piekarniku. Craig siedzi w swoim starym fotelu przy telewizorze. Nie bardzo wiem, co on teraz ogląda, ale chyba Koszmarną wyprawę, o tym, jak ludzie jadą za granicę i tam trafiają do więzienia. Gdybym to ja właśnie wyszła na wolność, za nic w świecie nie chciałabym tego oglądać.
– Jeden kumpel w pudle opowiadał, że gdy jego żona była w ciąży – mówi, widząc mnie w drzwiach – na okrągło oglądała serial Porodówka. Nie mógł zrozumieć, dlaczego ona chce się tak stresować… Po porodzie wciąż nagrywała ten program, aż tak ją to wykończyło, że dała sobie z tym spokój… dopóki znów nie zaszła w ciążę. – Drapie się w głowę. – Gadaliśmy o różnych głupotach, nie zawsze o złych rzeczach.
Ma na sobie dżinsy i sweter, które zamówiłam mu z katalogu. Chyba pasują, bo nie narzekał. Jest z niego duży mężczyzna. Gdy ostatni raz kupowałam mu ubranie, miał trzynaście lat.
„Nie mogę wyjść w tym na ulicę”, powiedział wtedy stanowczo, pokazując mi czarny T-shirt.
Godzinami chodziłam po mieście, zanim znalazłam tę koszulkę; nie było to takie łatwe, jak mogłoby się wydawać.
„Niczego jej nie brakuje – odparłam. – Bardziej gładkiej nie było”.
„No właśnie. Ludzie pomyślą, że to taniocha… nie ma metki”.
„Oczywiście, że ma. Przecież nie ukradłam tej koszulki!”
„Nie o taką metkę mi chodziło, mamo”.
Moim zdaniem i tak miałam szczęście, że on ze mną rozmawiał. Anne Marie z forum mówiła, że zanim jej córka, Ashley, trafiła do więzienia, prawie w ogóle się do niej nie odzywała. A ona wiedziała, że dziewczyna coś ukrywa, bo po powrocie do domu natychmiast pędziła na górę, do swojego pokoju. „Wszystko przez te narkotyki – twierdzi Anne Marie. – Dzieciaki są skryte, postrzelone”. Muszę ją spytać, co to były za narkotyki, bo jeszcze nie słyszałam, żeby ktoś był jednocześnie skryty i postrzelony.
– Mamo, czuć swąd – odzywa się Craig.
Zmienił mu się głos: jest niższy, bardziej stanowczy. Może tam musiał tak mówić. Zwłaszcza po tym, czego zaznał przez pierwsze pięć lat.
– Rany boskie! – wykrzykuję.
Otwieram piekarnik i widzę, że naleśniki się przypaliły, na szczęście tylko z brzegu. Prawdopodobnie i tak będą smaczniejsze niż więzienne jedzenie, pocieszam się. Usuwam to, co spalone, przekładam resztę na talerz i idę z tacą do salonu.
– O, starzy znajomi! – mówi Craig. – Kto by pomyślał, że wciąż można dostać te naleśniki. Jak w latach siedemdziesiątych.
– Pewne rzeczy się nie zmieniają, synku.
– A ty nie zjesz?
– Jestem zbyt przejęta.
Patrzę, jak nabiera na widelec wielką porcję.
– O rety, ale gorące – mamrocze z pełnymi ustami. Szybko przeżuwa i połyka. – Zapomniałem, że jedzenie może być naprawdę gorące.
Klepię go po ramieniu. Krążę przy drzwiach, nie wiedząc, co ze sobą zrobić. Jeszcze chwila, a zacznę go drażnić takim zachowaniem.
– Przyniosę ci coś do picia.
Nalewam wody do szklanki. Dziwnie się czuję z drugą osobą w domu. Jakby to miejsce ożyło – nie wygląda już tak szaro jak wczoraj.
– Proszę, skarbie.
Na moment unosi brwi.
– Masz może piwo? Dawno nie piłem.
– Nie mam, synku. Poza tym jest dopiero czwarta.
Siedzimy w milczeniu, nie czując skrępowania. Skończył się jego program o zagranicznych więzieniach i właśnie zaczął się teleturniej. Ledwie cichnie charakterystyczna melodyjka, gdy Craig przewraca oczami. Ja przywykłam do takiego życia, ale jemu może to nie wystarczyć. Będzie mu się wydawało, że zmienił jedno więzienie na inne. Korci mnie, żeby usiąść przy komputerze i powiedzieć przyjaciołom, że mój syn jest w domu, lecz pierwszego dnia po jego powrocie nie mogę zaszyć się w kącie. Mam już dwadzieścia trzy powiadomienia na telefonie. Zdaję sobie jednak sprawę, jak niestosowne byłoby rozmawianie o nim, gdy on jest w pokoju. Pogadam później.
Słychać stuknięcie klapki otworu na listy. Niesie się zapach spalenizny.
Biegnę do holu i widzę, że na drewnianej podłodze tli się zmięta gazeta. Łapię dzbanek z wodą, który zawsze trzymam na parapecie, i zalewam kopcia.