Szczyty Chciwości. Edyta ŚwiętekЧитать онлайн книгу.
skutkami skażenia.
– Nie za lekko ją ubrałaś, Mirelko? – zapytała Elżunia, pochylając się nad wózkiem z wnuczką. Dziewczynka nie miała czapeczki i zamiast w beciku, leżała pod cienkim kocykiem. Pytanie było z gatunku ryzykownych, gdyż w kwestiach opieki nad niemowlęciem córka nie dawała sobie nic powiedzieć. Zachowywała się tak, jakby pozjadała wszystkie rozumy, i za nic miała fakt, że rozmawia z kobietą, która urodziła i wychowała piątkę dzieci.
– Niech cię o to głowa nie boli, bo może zabraknąć pigułek – burknęła Wilimowska-Braun i pchnęła lekko wózek ku drzwiom na zewnątrz. – No przestań już tak ją ciućkać. Nie widzisz, że chcę wyjść?
Trzeciakowa wyprostowała plecy i odsunęła się gwałtownie. W jej oczach zalśniły łzy, lecz powstrzymała się od dalszych komentarzy. Nie pomagały żadne prośby i tłumaczenia. Mirella z całą bezdusznością trzymała małą z dala od babci. Choć jej opieka nad córką była nader nieporadna i z piętra willi wciąż dobiegał dziecięcy płacz, podejmowanie jakichkolwiek interwencji nie miało sensu, gdyż zwykle skutkowało to awanturą.
Biedne maleństwo – westchnęła, wracając do kuchni. Tam z okna jeszcze przez chwilę spoglądała za odchodzącą, a raczej za wózkiem.
Tak bardzo była spragniona kontaktu z maleństwem! Przecież to pierwsza i jedyna wnusia. Kolejne pewnie nieprędko przyjdą na świat. Córka już teraz zapowiadała, że nie chce mieć więcej dzieci, bo nie wyobraża sobie ponownych uciążliwości związanych z ciążą i porodem. Tak, jakby faktycznie poród dał jej w kość! Nawet rana po cesarskim cięciu uległa szybkiemu zagojeniu i na szczęście obyło się bez komplikacji. Oczywiście Elżunia wiedziała o tym nie od świeżo upieczonej mamusi, ale od Aleksandra.
Mirella prawie nigdy nie przebywała z Angeliczką na parterze wśród krewnych.
– To nie jest lalka do zabawy! – wyjaśniła dobitnie. – Masz dość swoich pieszczochów. Nie będę przyzwyczajała małej do tego, że ciągle się ją nosi.
– Ale ona tak płacze… Niemowlę potrzebuje utulenia.
– Nie i już. Dzieci ciągle o coś beczą. Nie wolno jej uczyć, że na byle piśnięcie będzie niańczona. Nie potrzebuję, by wyrósł mi rozwydrzony bachor.
Jaka szkoda, że przepadło mieszkanie mamy – westchnęła Elżunia. Chyba wszyscy bylibyśmy szczęśliwsi, gdyby Maryśka mieszkała z rodziną na swoim i tylko wpadała tutaj na niedzielne obiadki. Albo i nie – zreflektowała się, że mogłaby wcale nie widywać latorośli.
Gdyby nie zięć, prawie w ogóle nie oglądałaby malutkiej. To on zaglądał z dzieckiem do salonu, gdy Mirella wychodziła wieczorami do koleżanek. Tak już się bowiem utarło niemalże w pierwszych dniach po porodzie, że co kilka dni córka zostawiała małą pod opieką męża, a sama szła się zabawić. Tłumaczyła, że po pierwsze potrzebuje rozrywek, bo od siedzenia w domu człowiek dostaje fioła, po drugie skoro mężowi wolno, to jej tym bardziej, ponieważ to ona całymi dniami użera się samotnie z niemowlęciem, a po trzecie ojciec powinien uczestniczyć w wychowaniu dziecka na równi z matką.
Oczywiście Aleksander usiłował stanąć na wysokości zadania, ale przewijanie czy kąpiele małej po prostu go przerastały. Umyślił więc sobie cwaniak, że poprosi o pomoc babcię. No i świetnie trafił, gdyż Elżbieta aż dygotała z tęsknoty za tą kruszynką.
– O mój Boże, nie pozwól, by moja niunia złapała katar lub przeziębienie – westchnęła, gdy córka na dobre zniknęła z jej oczu.
Rozejrzała się po kuchni. Do obiadu miała już wszystko przygotowane. Obrała ziemniaki, wczoraj wieczorem udusiła w gęsiarce polędwicę. Do powrotu Tymka miała pięć godzin. Napisała więc kartkę do dzieci, by po przyjściu ze szkoły postawiły ziemniaki na gazie i włączyły piekarnik. Tyle mogą pomóc, korona nikomu z głowy nie spadnie. Odkąd Kinia przebywała w Promieniu Życia, musieli się znacznie usamodzielnić. Najmłodsza pociecha, choć nie było z nią oczywistego kontaktu, też potrzebowała matczynej troski. Może nawet bardziej niż jej starsze rodzeństwo.
Elżbieta poszła do sypialni, by się przebrać. Przy okazji wymieniła pieluszkę jednorazową, która zabezpieczała ją na wypadek popuszczenia moczu. Bardzo trudno było w aptekach i drogeriach o środki higieny osobistej. Czasami musiała się posuwać do nie lada kombinacji, aby je zdobyć. Zachodziła w głowę, jak w podobnych sytuacjach radzą sobie inne kobiety. Skąd biorą podpaski? Czy stosują jeszcze coś innego? Nie miała kogo o to zapytać. Nawet lekarzowi krępowała się o tym wspomnieć, a gdy już znalazła w sobie dość odwagi, myślała, że spłonie ze wstydu. Niestety doktor nie miał dla niej dobrych wiadomości – po prostu trzeba jakoś z tym żyć.
Może to i lepiej, że ona i Tymek mieli od dawna osobne sypialnie? Przynajmniej łatwo przychodziło ukrywanie tego obrzydliwego defektu przed ślubnym. Jak tylko mogła, unikała intymnych zbliżeń, a ten poczciwina na szczęście nie nalegał. Kiedyś nawet sam wspomniał, że chyba bardziej są teraz przyjaciółmi niż małżeństwem. Lubili ze sobą spędzać czas. Mieli wspólne tematy do rozmowy. A że z jej inicjatywy namiętność wygasła? Takie życie, ot co!
Nim wyszła z domu, zajrzała do pokoju Kingi. Od wypadku córki nie zmieniło się w nim absolutnie nic. Nie pozwalała reszcie dzieci, by ruszały rzeczy chorej siostry. Teraz podeszła do półki i zdjęła z niej małego pluszowego misia. Wprawdzie jednego już zawiozła do Domu Pomocy Społecznej, lecz pragnęła sprawić córce choć odrobinę przyjemności. Po namyśle zabrała także jedną z książek. Doszła bowiem do wniosku, że głośne czytanie też może ucieszyć tę nieszczęśnicę.
Kondycja psychiczna Franciszki nie uległa choćby znikomemu polepszeniu. Gdyby nie opiekunka skwapliwie opłacana przez Tymoteusza, Agata nie byłaby w stanie opuścić mieszkania choćby na moment. Nigdy bowiem nie wiedziała, co mamie przyjdzie do głowy. Zapanowanie nad nią było prawdziwym wyzwaniem. Wciąż szukała sposobności, by umknąć z domu, więc konieczne okazało się założenie nowego zamka do drzwi, który nawet od wewnątrz otwierany był wyłącznie kluczem.
Oczywiście Franię bardzo to denerwowało. Często stawała pod drzwiami, gotowa do wyjścia, w kilku chusteczkach na głowie nałożonych jedna na drugą. W ciepłym zimowym płaszczu, choć na zewnątrz panowała prześliczna i ciepła wiosna. Do tego wkładała domowe kapcie albo dwa różne buty – niekoniecznie należące do niej.
– Dokąd idziesz, mamo?
– A idę, Helu, do kościoła. Dam na mszę za duszyczkę Wincentego.
– Ależ mamo! To ja, Agata, twoja córka – mówiła Kostowa z oczami pełnymi łez, gdy matka brała ją za swą starszą siostrę i wspominała własnego brata, który zginął podczas pierwszej wojny.
O matuchno! Co się z nią porobiło! – jęczała w duchu.
Czasami trudno było zachować stoicki spokój, ponieważ mama przestawała panować nad funkcjami ciała i załatwiała potrzeby fizjologicznie gdzie popadło. Jak więc zostawić kogoś takiego samotnie na pół dnia?
Конец ознакомительного фрагмента.
Текст предоставлен ООО «ЛитРес».
Прочитайте эту книгу целиком, купив полную легальную версию на ЛитРес.
Безопасно оплатить книгу можно банковской картой Visa, MasterCard, Maestro, со счета мобильного телефона, с платежного терминала,