Szczyty Chciwości. Edyta ŚwiętekЧитать онлайн книгу.
sytuacji. Był doskonale poinformowany na temat kulejącej gospodarki kraju. Wiedział o rosnących cenach, pustych sklepowych półkach i gigantycznych kolejkach, gdy „rzucano” do sprzedaży jakiekolwiek towary. W lot odgadywał potrzeby Wetlikowej oraz Trzeciaków.
Od dłuższego czasu do każdej paczki dołączane były dwa listy. Jeden z nich, ogólny, Klaus kierował do wszystkich domowników. Drugi adresował wprost do Justyny. Ten miał charakter bardziej osobisty i przyjacielski. W korespondencji z Trzeciakową Engel nie tylko wypytywał o to, „czy aby na pewno Frau Helenka czuje się dobrze i czy dba należycie o siebie”. Dzielił się także z Justyną różnymi przemyśleniami, o których zapewne nie chciał mówić domniemanej matce. Przesyłał również wiele słów otuchy dla samotnej kobiety. Wyrażał swój podziw dla niej. Regularnie wymieniana poczta zbudowała pomiędzy nimi pewien rodzaj bliskości. Z myślą o nim Justyna kupiła swego czasu podręcznik do nauki języka niemieckiego. Uczyła się obcej mowy, lecz listy wciąż pisywała po polsku. Wstyd by jej było, gdyby napisała coś z błędem. Wszak Klaus tak interesująco potrafił ubierać swoje myśli w słowa! Poza tym od jakiegoś czasu cała korespondencja prowadzona była w języku polskim – Engel uparł się, że jemu łatwiej będzie zatrudniać i opłacać tłumacza.
Wyobrażała go sobie jako człowieka inteligentnego, oczytanego erudytę. Na pewno miał nienaganne maniery i potrafił odnaleźć się w każdej sytuacji. Nigdy nie uraził jej żadną swoją wypowiedzią. Umiejętnie natomiast wydobywał z niej zwierzenia. Był drugą po cioci Helenie osobą, której opowiedziała o okolicznościach związanych z odnalezieniem Eugeniusza i wspomniała o sennych koszmarach. I tylko on potrafił tak to skomentować, że poczuła ciepło na sercu.
Wciąż z głębokim żalem podkreślał, że na razie nie może przyjechać do Polski, choć bardzo tego pragnie. I nawet nie jest w stanie powiedzieć, czy zrobiłby to, gdyby w kraju zaszły radykalne zmiany ustrojowe, choć takich nic nie zwiastowało. Delikatnie sugerował, że na przeszkodzie stoi nie tylko jego kondycja i przywiązanie do niemieckiej matki.
Justyna pokwitowała odbiór przesyłki. Zawołała Michała, który siedział przed odbiornikiem telewizyjnym, i poprosiła go o pomoc w przeniesieniu pudła do kuchni. W tym wyjątkowo smutnym dla rodziny dniu nawet upominki zza Odry nie wpłynęły na poprawę humorów. Zresztą nie było czasu na rozpakowanie zawartości, gdyż zaraz powinni pojechać na cmentarz. Justyna ograniczyła się wyłącznie do wyjęcia listów. Od razu jeden z nich odczytała na głos w pokoju cioci. Z drugim przysiadła na wersalce u siebie. Szybko przebiegła wzrokiem po kilku stronach, chciwie łowiąc wynurzenia Klausa. Wiedziała, że po powrocie do domu przeczyta go powtórnie – spokojnie, i w większym skupieniu. Teraz najbardziej poruszyło ją kilka zdań.
Droga Przyjaciółko, przemyśl, proszę, jeszcze raz moją propozycję. Tak bardzo zależy mi na naszym osobistym spotkaniu. Rad bym ugościł w moich skromnych progach i panią Helenkę, i Ciebie, i Twoje dzieci. Pani Helena wymawia się od podróży starością oraz chorobami, co doskonale rozumiem. Zdaję sobie sprawę z niewygód, na jakie byłaby narażona. Przysięgam na Boga, że gdyby istniała taka możliwość, sam bym u Was zawitał. Błagam, Justyno! Muszę coś ważnego wyznać, lecz mogę to zrobić jedynie osobiście. To sprawa wielkiej wagi – w grę wchodzi życie i śmierć.
Rzeczywiście zapraszał je do siebie tuż po tym, gdy ogłoszono zniesienie stanu wojennego. Gotów był zorganizować całą wyprawę, byle tylko wyraziły zgodę. Wtedy Helena przyklasnęła pomysłowi Engela, choć przyznawała, że perspektywa takiej podróży jest dla niej po prostu przerażająca.
Niestety, żadna z nich nie otrzymała paszportu.
Jakiś czas później Klaus ponowił propozycję, lecz wtedy Helenie zaczęło szwankować zdrowie. Właściwie przez całą minioną zimę staruszka niemalże nie wychodziła na zewnątrz. Po mieszkaniu poruszała się wolno i za pomocą laski. Narzekała na kołatanie serca. W styczniu spędziła dwa tygodnie w szpitalu, do którego zabrała ją karetka pogotowia. Oczywiście Wetlikowa usiłowała bagatelizować dolegliwości. Zwalała winę za niedołęstwo na bezlitośnie upływający czas. A niekiedy wprost mówiła o tym, że swoje już przeżyła i może nareszcie umrzeć. Bo choć nie było jej przeznaczone ostatnie przytulenie rodzonego dziecka, to sama świadomość, że Teoś żyje, pozwalała jej na zamknięcie oczu.
Nie dopuszczała do siebie myśli, że Klaus nie jest tym, za kogo go uważała.
Justyna poskładała list od Engela.
Wiedziała, że i tym razem nie będzie w stanie spełnić jego prośby. Nie pojedzie do Niemiec, gdyż nie mogłaby zostawić Helenki. Nie teraz, gdy na rodzinę spadło kolejne nieszczęście, zbierając śmiertelne żniwo. W innych okolicznościach pewnie zdołałaby uprosić kogoś z krewnych, by zaglądał na Cieszkowskiego i otoczył opieką starowinkę. Pod warunkiem, że otrzymałaby paszport.
– Michaś, Jola! Jesteście gotowi? – zapytała nastolatków.
– Już dawno – odparł syn.
– Dobrze, to wychodzimy. Idę po ciocię.
Staruszka także była ubrana. Czekała w swoim pokoju, gładząc suchą, pomarszczoną dłonią kopertę z ostatnim listem z Dortmundu. Gdy Justyna do niej przyszła, Hela podniosła oczy o wiecznie zaczerwienionych powiekach.
– Nie dane mi go będzie zobaczyć, Justysiu – powiedziała drżącym głosem. – Mój kres jest coraz bliższy.
– Co też mówisz, ciociu! – delikatnie wyraziła oburzenie Trzeciakowa.
– Wiem to dobrze, córciu. Ale może ty pojedziesz do Niemiec. Obiecaj mi więc, dziecko, że gdy tylko nadarzy się sposobność, powiesz ode mnie Klausowi, że kochałam go ze wszystkich sił. I że świadomość jego istnienia dodała mi otuchy u kresu. Ucałujesz go ode mnie i uściskasz – poleciła.
Justyna spoglądała na nią z przerażeniem. Jeszcze nigdy Wetlikowa nie mówiła o tej sprawie aż tak bardzo wprost. Boże… Czy ona coś przeczuwa? – jęknęła w duchu.
– Ciociu… Ciotuchno moja kochana!
– Cii… Nie frasuj się, Justysiu. Taka kolej rzeczy. Jeszcze nie dzisiaj, może nie jutro, ale już niebawem i mnie zabierze Święty Piotr. Odejdę w spokoju, wiedząc, że Teoś przeżył. Ty porozmawiasz z nim w moim imieniu i powiesz mu, że czekałam na niego całe życie. I nawet przez moment nie straciłam nadziei na jego odnalezienie.
Mirella nienawidziła pogrzebów. Ponure uroczystości na nowo zapełniały jej wyobraźnię myślami o robactwie i rozkładzie ciała. Nic nie wzbudzało w niej równie obezwładniającego przerażenia. W desperackiej próbie rozładowania frustracji sprowokowała nawet sprzeczkę z mężem o jakąś bzdurę. Zwykle awantury odwracały jej uwagę od innych przykrych spraw. Tym razem nawet to nie pomogło.
– A może przestałabyś w końcu stroić fochy? – burknął mąż.
Był już gotowy do wyjścia. Czekał na połowicę, która z wyjątkowo cierpkim wyrazem twarzy grzebała w szkatułce z biżuterią w poszukiwaniu złotej bransoletki. Jej mina nie miała absolutnie nic wspólnego z żałobą, rozpaczą czy cierpieniem, ale znamionowała jedynie jakąś absurdalną złość.
– Jak mi się będzie chciało – warknęła Mira. Potem pomyślała, że może jednak nie powinna na razie warczeć na ślubnego, gdyż męskie ramię może być nader pożądane na cmentarzu w sytuacji, gdyby znowu poczuła zawroty głowy. Ta przypadłość męczyła ją w podobnych sytuacjach. – No dobrze. Niech będzie zgoda – dodała po chwili.
– Nareszcie. – Mężczyzna odetchnął z ulgą. Wcześniej dręczył go niepokój, że Mirella niefrasobliwie narobi mu wstydu wśród swoich krewnych. Już i tak wiedział, że Trzeciakowie spoglądają na niego z pewnego rodzaju politowaniem. Mieli go prawdopodobnie za mydłka, który nie ma nic do gadania i jest całkowicie podporządkowany swej ślubnej. Takie stwierdzenie zdecydowanie nie pokrywało