Szczyty Chciwości. Edyta ŚwiętekЧитать онлайн книгу.
– Dobrze, trzeba iść, uroczystość zaraz się zacznie.
Mężczyźni od razu spoważnieli. Czekał ich udział w niezwykle ważnym wydarzeniu, będącym dobitnym wyrazem tego, że męczeńska śmierć kapłana nie położyła kresu czci, jaką był otaczany za życia. Mieszkańcy Bydgoszczy od dawna dążyli do złożenia księdzu Jerzemu hołdu przy kościele, w którym po raz ostatni przemówił do wiernych. Dzięki ich staraniom w rocznicę tego nabożeństwa biskup Jan Nowak będzie mógł poświęcić jeden z pierwszych w Polsce pomników upamiętniających zamordowanego. Do ostatniej chwili przed komitetem wyrastały przeszkody, wiele prac przygotowawczych prowadzono ukradkiem. Sam prymas Glemp ocenił, że o planowanym utworzeniu miejsca pamięci nie należy informować władz państwowych.
Sporządzony więc został skromny projekt, którego główny element miał stanowić potężny głaz wykopany osiem lat wcześniej, podczas wykonywania fundamentów świątyni. Ustawienie kamienia na przygotowanym wcześniej cokole stanowiło poważny problem, ponieważ nie dałoby się tego dokonać bez użycia dźwigu. Na oficjalne wypożyczenie sprzętu nie było szansy, lecz znalazł się śmiałek, który miał dość odwagi, by zrealizować nielegalnie zlecenie. Brał pod uwagę ewentualne konsekwencje związane z popełnionym nadużyciem, a mimo to bez wahania przystąpił do pracy. Tablicę pamiątkową odlano już wcześniej – wiosną, z zachowaniem szczególnej tajemnicy. Przez kilka miesięcy ustawiona była przy ścianie w prezbiterium – tuż przy Kaplicy Męczeństwa. Odwiedzający to miejsce wierni mogli przy tej okazji oglądać szaty liturgiczne, w których ksiądz Jerzy wystąpił podczas swej ostatniej mszy – nigdy więcej nie posłużyły żadnemu kapłanowi, pozostały nieużywane jako smutna pamiątka tamtego wieczoru. Tablicę do pomnika zamocowano zaledwie poprzedniego dnia, gdyż zachodziły poważne obawy, że funkcjonariusze Służby Bezpieczeństwa zechcą ją zniszczyć.
– Wczoraj z gabinetu prezydenta Bydgoszczy wysłano pismo do kurii w Gnieźnie z poleceniem wstrzymania dzisiejszej uroczystości – powiedział półgłosem Filip.
– Skąd wiesz? – zapytał Albert.
– Ania ma koleżankę w Urzędzie Miasta. Dziewczyna pracuje w sekretariacie prezydenta, więc posiada informacje z pierwszej ręki. Jak widać nie zdążyli tego zablokować. – Pokiwał głową w stronę pomnika.
Mężczyźni stali zdecydowanie zbyt daleko, by dokładnie widzieć plac, lecz zdążyli obejrzeć odlew już wcześniej, zanim go przytwierdzono do głazu. Wiedzieli więc, że na figurze przypominającej trzy komórki z plastra miodu widnieje popiersie księdza i słowa upamiętniające jego wizytę. Znali także tekst wezwania utrwalonego obok: „Módlmy się, abyśmy byli wolni od lęku, zastraszania, ale przede wszystkim od żądzy odwetu i przemocy”. Dla zgromadzonych tłumnie chrześcijan te słowa były wyjątkowo znamienne.
Zanim jeszcze rozpoczął się różaniec, Albert zdążył wspomnieć koledze o ciotce żony, która na wieść o śmierci księdza zerwała zaręczyny z esbekiem działającym w pionie odpowiedzialnym za inwigilację kleru.
– Miała babka przebłysk zdrowego rozsądku – stwierdził Filip.
– No… Właściwie dziwi mnie, że w ogóle zadawała się z kimś takim nawet przed tą aferą. Tym ludziom brak choćby krzty umiaru. Są jak walec, który niszczy to, co napotka na swojej drodze.
– Tak. Dobrze pamiętam, jak nie dawali żyć Rulewskiemu, nim wprowadzono stan wojenny. Na własne oczy widziałem obsmarowujące go ulotki, które docierały do różnych miejscowości naszej okolicy. Głównie tu, w Bydgoszczy, ale znajdowałem je również na wsi u dziadka.
– Do Kruszwicy także dotarły. Manuela o tym wspominała, gdyż ją o Rulewskiego wypytywali tamtejsi krewni. Wpół do szóstej. – Albert zerknął na zegarek. – Zaczyna się. Czas zapalić świeczkę. Masz jeszcze zapałki? – Przypomniał sobie, że swoją ostatnią zużył, przypalając przed kwadransem papierosa koledze.
Choć planowany termin porodu przypadał w styczniu, pod koniec grudnia Mirella nadal odczuwała mdłości, zmęczenie i ciągłą senność. Oszczędzała się przez cały ten czas jak tylko było to możliwe. Jej praca była raczej czymś umownym, ponieważ Wilimowska-Braun przyjeżdżała do biura ze znacznym opóźnieniem i nigdy nie przesiadywała aż do wyznaczonego w regulaminie fajrantu.
Właściwie zaglądała codziennie do Zachemu wyłącznie z dwóch przyczyn. Po pierwsze uważała, że musi mieć oko na wszystko, co tam się dzieje. Nie może zostawić swoich podwładnych bez dozoru, gdyż tatko jest zdecydowanie zbyt wyrozumiały dla tego towarzystwa wzajemnej adoracji, które wykorzystuje każdą sposobność do plotkowania. Nikt lepiej od niej nie potrafi dopilnować, by na biurkach oraz półkach z segregatorami panował idealny porządek.
Drugim impulsem, który ją ku temu popychał, była niechęć do przekazania obowiązków mężowi. Mirella wiedziała bowiem, że pod jej nieobecność to Aleksander będzie prawą ręką Tymoteusza i przejmie prowadzone przez nią sprawy. Może i nie było tego wiele – w końcu od czegoś są pracownicy, ale chodziło o samą symbolikę wydarzenia. Ona miała pozostać w domu, by zająć się dzieckiem, a on, niczym niepodzielny pan i władca, będzie pracował na utrzymanie rodziny. Zdecydowanie nie odpowiadał jej taki podział ról. Z góry zapowiedziała Alexowi, że po przysługującym jej dwudziestosześciotygodniowym okresie urlopu macierzyńskiego natychmiast zamierza wrócić do biura. Ani dnia później! A na pytanie męża o to, co będzie z dzieckiem, odparła, że od tego są żłobki oraz babcie.
– Ależ Mira! – wyraził oburzenie. – Jak ty to sobie wyobrażasz? Twoja mama w każdej wolnej chwili jeździ do Kingi. Nie miałbym chyba sumienia, gdybym obarczył ją dodatkowym obowiązkiem. Przecież prócz tego ma na głowie cały dom!
– A cóż ona ma za obowiązki? – prychnęła pogardliwie małżonka. – Poza gotowaniem niewiele robi, bo Hanka i Jasiek dość dużo jej pomagają. W końcu po to zaganiam tych dwóch wałkoni do pracy, by jej ulżyć. Zresztą tatko opłaca panią Wandzię, która przychodzi posprzątać w soboty. Tak naprawdę ten dom funkcjonuje wyłącznie dzięki temu, że ja tego pilnuję!
Z tym argumentem Braun nie zamierzał dyskutować. Już nieraz toczył z żoną spory o podobne bzdury. W końcu po to natura dała mu dobry wzrok, by mógł obserwować otaczający go świat. I z tych obserwacji wynikało, że teściowa miała w domu dość zajęć, a Mirella poza wprowadzaniem zamieszania nie robiła absolutnie nic, wszak w ich apartamencie sprzątała Wandzia.
– Ale nie byłoby ci żal oddawać półroczne dziecko do żłobka? Przecież mogłabyś wziąć urlop wychowawczy i spędzić trochę czasu z maleństwem. Być przy nim, gdy zacznie stawiać pierwsze kroki i mówić pierwsze słowa. Przecież dla matki to najpiękniejsze chwile. Stać nas na to. Twój tato obiecał mi podwyżkę…
– Chyba upadłeś na głowę! – przerwała mu obcesowo. – Pół roku w domu wystarczy. Jeśli o mnie chodzi, to zdecydowanie zbyt dużo. Ktoś, kto wymyślał taki wymiar urlopu, nie miał chyba wszystkich klepek we łbie. W ogóle nie pojmuję, jak można zmuszać kobiety, by przez tak długi czas zajmowały się wyłącznie pieluchami? To bzdura! Czemu ojcowie nie zostaną w domach, by wycierać zesrane tyłki i męczyć się z kolkami, ząbkowaniem i całą masą innych atrakcji? Co ty sobie myślisz? Uważasz, że macierzyństwo to frajda?
– Ależ Mira! Taki jest odwieczny porządek natury. Kobiety są od rodzenia i wychowywania dzieci, a mężczyźni od zaspokojenia potrzeb rodziny!
– To jest kretyński porządek, wiesz? Mnie on w ogóle nie pasuje!
– Świata nie zmienisz. Jesteś kobietą i twoje miejsce jest przy dziecku – odparł ze stoickim spokojem. Nareszcie miał nad nią jakąś przewagę. Z góry zakładał, że dołoży starań, aby teść był zadowolony z jego pracy na tyle, by przekonać córkę do pozostania w domu na urlopie wychowawczym. Zyskaliby na tym wszyscy. No… może z wyjątkiem teściowej, która musiałaby nieustannie znosić awanturnicę.