Król Maciuś Pierwszy. Janusz KorczakЧитать онлайн книгу.
nie wiem, co znaczy cywile.
– Cywile – to tacy, którzy nie noszą mundurów i szabel.
– No tak, cywile.
Felek włożył do ust pełną garść malin i głęboko się zamyślił. Po czym powoli i z pewnym wahaniem zapytał:
– Czy w ogrodzie królewskim są wiśnie?
Zdziwiło Maciusia to pytanie, ale że miał do Felka duże zaufanie, więc wyznał, że są wiśnie i gruszki i obiecał, że będzie przez kratę podawał je Felkowi, ile ten tylko zapragnie.
– Więc dobrze: widywać się często nie możemy, bo mogą nas wyśledzić. Będziemy udawali, że się zupełnie nie znamy. Będziemy pisywali listy. Listy te kłaść będziemy na parkanie (obok listu mogą leżeć wiśnie), jak już ta tajna korespondencja będzie leżała, Wasza królewska Mość gwizdnie – i ja wszystko zabiorę.
– A jak ty mi odpiszesz, ty gwizdniesz – ucieszył się Maciuś.
– Na króla się nie gwiżdże – powiedział Felek porywczo. Ja mogę dać hasło kukułki. Stanę sobie z daleka i będę kukał.
– Dobrze – zgodził się Maciuś. – A kiedy znów przyjdziesz?
Felek długo coś ważył w sobie, wreszcie odpowiedział:
– Ja tu przychodzić bez pozwolenia nie mogę. Mój ojciec jest plutonowym i ma bardzo dobry wzrok. Ojciec mi nie pozwala zbliżać się nawet bardzo do parkanu królewskiego ogrodu i wiele razy mi zapowiadał: „Felek, uprzedzam cię – żeby ci kiedy nie strzeliło do głowy wybrać się na wiśnie do królewskiego ogrodu – bo pamiętaj: jak ci jestem rodzonym ojcem, że gdyby cię tam przyłapano, skórę z ciebie zedrę, żywego z rąk nie puszczę”.
Maciuś się stropił20.
To byłoby straszne: znalazł z takim trudem przyjaciela. I oto z jego, Maciusia, winy – ten przyjaciel ma być ze skóry odarty. Nie, zaprawdę, zbyt to już wielkie niebezpieczeństwo.
– No, a jakże teraz wrócisz do domu? – zapytał niespokojnie Maciuś.
– Niech wasza królewska mość się oddali: ja sobie jakoś poradzę.
Maciuś uznał słuszność tej rady i wyszedł z zarośli. Czas był po temu najwyższy, bo zagraniczny guwerner21, zaniepokojony nieobecnością króla, bacznie rozglądał się po królewskim ogrodzie.
Maciuś i Felek działali wspólnie teraz, choć przedzieleni kratą. Maciuś wzdychał często w obecności doktora, który co tydzień ważył go i mierzył, żeby się przekonać jak rośnie mały król i kiedy będzie już duży; żalił się na samotność i raz nawet wspomniał ministrowi wojny, że bardzo chciałby się uczyć musztry.
– Może pan minister zna jakiegoś plutonowego, który by mógł mi udzielać lekcji.
– Owszem, chwalebne jest dążenie Waszej królewskiej Mości, by zdobyć wiadomości wojskowe. Dlaczego jednak ma to być plutonowy?
– Może być nawet syn plutonowego – powiedział Maciuś uradowany.
Minister wojny zmarszczył brwi i zanotował żądanie króla.
Maciuś westchnął; wiedział już, co mu odpowie:
– Żądanie waszej kr. mości wniosę na najbliższe posiedzenie rady ministrów.
Nic z tego nie będzie; przyślą mu pewnie jakiegoś starego generała.
Stało się jednak inaczej.
Na najbliższym posiedzeniu ministrów jeden był tylko temat rozmów i narad:
Królowi Maciusiowi wypowiedziały wojnę trzy naraz państwa.
Wojna!
Nie darmo był Maciuś prawnukiem mężnego Pawła Zwycięzcy: krew w nim zagrała.
Ach, gdyby mieć szkło, zapalające nieprzyjacielski proch na odległość i czapkę niewidkę.
Maciuś czekał do wieczora, czekał nazajutrz do południa. I nic. O wojnie doniósł mu Felek. Na poprzednie kartki Felek kukał tylko trzy razy, tym razem zakukał chyba ze sto razy. Maciuś zrozumiał, że kartka zawierać będzie wiadomość niezwykłą. Nie wiedział jednak, że aż tak niezwykłą. Wojny już dawno nie było, bo Stefan Rozumny tak jakoś umiał żyć z sąsiadami, że choć przyjaźni wielkiej nie było, ale i walki otwartej sam nie wypowiadał ani nikt jemu wypowiedzieć się nie ośmielał.
To jasne: skorzystali, że Maciuś jak mały i niedoświadczony. Ale tym silniej pragnął Maciuś dowieść, te się omylili, że choć mały, król Maciuś kraj swój obronić potrafi. Kartka Felka głosiła:
„Trzy państwa wypowiedziały waszej królewskiej mości wojnę. Ojciec mój zawsze obiecywał, że na pierwszą wieść o wojnie upije się z radości. Czekam na to, bo zobaczyć się musimy”.
I Maciuś czekał: myślał, że tego dnia jeszcze wezwą go na nadzwyczajne posiedzenie rady – i że teraz on, Maciuś, on – król prawowity – obejmie ster państwa. Narada jakaś istotnie się w nocy odbyła, ale Maciusia nie wezwano.
A nazajutrz zagraniczny nauczyciel odbył z nim lekcję, jak zwykle.
Maciuś znał etykietę dworską, wiedział, że królowi nie wolno kaprysić, upierać się i złościć, tym bardziej w takiej chwili nie chciał w czymkolwiek ubliżyć godności i królewskiemu honorowi. Tylko brwi miał zsunięte i czoło zmarszczone i kiedy podczas lekcji spojrzał w lustro, przyszło mu na myśl:
– Wyglądam tak prawie, jak król Henryk Porywczy.
Czekał Maciuś na godzinę audiencji.
Ale kiedy mistrz ceremonii oznajmił, że audiencja jest odwołana, Maciuś spokojny, ale bardzo blady, powiedział stanowczo:
– Żądam, aby bezzwłocznie wezwano do sali tronowej ministra wojny.
„Wojny” Maciuś powiedział z takim naciskiem, że mistrz ceremonii od razu zrozumiał, że Maciuś wie już o wszystkim.
– Minister wojny jest na posiedzeniu.
– To i ja będę na posiedzeniu – odparł król Maciuś i skierował swe kroki w stronę sali sesjonalnej.
– Wasza kr. mość raczy jedną tylko chwilę zaczekać. Wasza kr. mość raczy się zlitować nade mną. Mnie nie wolno. Ja jestem odpowiedzialny.
I stary rozpłakał się na głos.
Żal się Maciusiowi zrobiło starego, który istotnie wiedział dokładnie, co może król robić, a co nie wypada. Nieraz w długie wieczory siedzieli razem przy kominku, i przyjemnie było słuchać ciekawych opowieści o królu-ojcu i królowej-mamie, o etykiecie dworskiej, balach zagranicznych, galowych przedstawieniach w teatrach, manewrach wojskowych, w których król brał udział.
Maciuś nie miał czystego sumienia. To pisywanie listów do syna plutonowego było wielkim uchybieniem, potajemne zrywanie wisien i malin dla Felka dręczyło Maciusia najbardziej. Wprawdzie ogród należał do niego, wprawdzie zrywał owoce nie dla siebie, a na podarek; ale czynił to ukradkiem, i kto wie, czy nie splamił tym rycerskiego honoru swych wielkich przodków.
Zresztą nie darmo był Maciuś wnukiem świętobliwej Anny Nabożnej. Maciuś miał dobre serce, wzruszyły go łzy starego. I byłby może Maciuś popełnił znów niewłaściwość, dając poznać swoje wzruszenie, lecz w porę się opamiętał i tylko mocniej zmarszczywszy czoło, chłodno powiedział:
– Czekam dziesięć minut.
Mistrz ceremonii wybiegł. Zakotłowało się w zamku królewskim.
– Skąd Maciuś się dowiedział? – wołał zirytowany minister
20
21