Poszukiwacze skarbu. Эдит НесбитЧитать онлайн книгу.
zabijała, ale nie wyobrażałem sobie, że można wyglądać tak głupio, jak Noel w tej chwili… Stał z otwartymi ustami, oszołomiony, czerwony i nie mógł się słowem odezwać. Wyręczył go Oswald.
Redaktor dał Noelowi gwineę, poklepał go po ramieniu i rzekł:
– Oto twoje pierwsze zarobione pieniądze i miejmy nadzieję, że nie ostatnie. A teraz, idź do domu i zabierz się do pracy. Za dziesięć lat, nie wcześniej jak za dziesięć lat, przynieś mi znowu swoje poezje. Chociaż my nie drukujemy żadnych wierszy, biorę twoje, bo mi się wyjątkowo podobają. Będę je musiał pomieścić w innym piśmie.
– A co pan drukuje w „Dzienniku powszechnym”? – spytałem.
– Ostatnie nowiny dnia, wiadomości polityczne, artykuły o ludziach sławnych. A może znacie jaką sławę?
– Nie wiem nawet, kim są te sławne osoby.
– Królowe i księżniczki, osoby utytułowane i takie, które pisują, malują, śpiewają lub słyną z mądrości.
– Mamy tylko jednego znajomego z tytułem, lorda Tottenhama.
– Skądże znacie tego starego wariata?
– Nie znamy go wprawdzie osobiście, ale spotykamy go co dzień na spacerze. Wygląda jak olbrzym w swojej czarnej pelerynie. Na nikogo nie zwraca uwagi i tylko, jak zegar, mówi do siebie.
– A cóż mówi? – spytał redaktor, usiadł ponownie i wyjął pióro wieczne i notatnik.
– Raz tylko dosłyszeliśmy, jak mówił: „Wyście przyczyną ruiny kraju, wyście spowodowali upadek i nieszczęście”. I poszedł do krzaków, okalających wzgórze, wymachiwał laską, jak gdyby się tam nagromadzili wszyscy nieprzyjaciele.
– Talent opisowy… – rzekł półgłosem redaktor. – No i cóż dalej… słyszeliście?
– Nie, nic więcej. Prócz tego lord przychodzi dzień w dzień za miasto na ów pagórek, rozgląda się, czy nie ma nikogo i zdejmuje kołnierz… – Redaktor przerwał mi (podobno ludzie dobrze wychowani nie przerywają w toku opowiadania).
– Czy nie fantazjujesz młodzieńcze?
– Nie rozumiem – odpowiedział Oswald.
– Pytam, czy nie ma w tym opowiadaniu zabarwienia osobistego…
– Nie kłamię nigdy – rzekł Oswald i powstał. Redaktor roześmiał się i zapewnił Oswalda, że nie chciał go obrazić, i że kłamstwo i fantazja to nie to samo.
Przeto Oswald mówił dalej:
– Schowaliśmy się kiedyś za wzgórze i widzieliśmy, jak zdjął kołnierz i rzucił w krzaki; potem wyjął czysty z kieszeni palta i włożył go. Gdy odszedł, podnieśliśmy ten kołnierz. Był papierowy.
– Dziękuję – rzekł redaktor i włożył rękę do kieszeni – wiadomości twoje są warte pięć szylingów. Oto je masz. A może, zanim pójdziecie do domu, obejrzycie drukarnię.
– O! tak.
Redaktor zawołał jakiegoś pana, któremu polecił oprowadzić nas po drukarni. Pożegnał się z nami ponownie. Noel, który do tej pory milczał jak zaklęty, rzekł, rumieniąc się niemożliwie.
– Ułożyłem w głowie poezję dla pana pod tytułem „Do zacnego i szlachetnego redaktora”. Czy mógłbym ją napisać?
– Owszem, owszem. – I redaktor dał mu swoje wieczne pióro. Noel usiadł przy biurku, zrobił dwa kleksy (ale przypadkowo) i napisał:
Wdzięczność moja jest bez granic,
Dobry, zacny redaktorze,
Chociaż nie dam ci nic a nic,
Lecz ci Pan Bóg dopomoże.
– Dziękuję – rzekł (zdaje mi się) wzruszony redaktor. Jesteś pierwszym poetą, który mi zadedykował swój wiersz. Umiem to cenić.
Obejrzeliśmy drukarnię, a potem pojechaliśmy do domu.
Udał się nam połów skarbu. Ale poezji Noela nie pomieścił redaktor w „Dzienniku powszechnym”.
W kilka miesięcy potem, przeglądając jakiś tygodnik, przeczytaliśmy historię, którą musiał napisać nasz redaktor.
Historia wcale nie zajmująca. Była w niej mowa o Noelu, o mnie, o podwieczorku u redaktora i wszystkie utwory Noela były zacytowane. Wyglądało to na kpiny, ale Noel czuł się szczęśliwym, bo widział wiersze swoje wydrukowane…
Bądź co bądź, rad jestem, że to nie moje poezje.
V. Księżniczka Noela
Zjawiła się niespodzianie. Nie szukaliśmy jej wcale, ale Noel uprzedził nas, że spotka księżniczkę i ożeni się z nią. I tak też uczynił.
Chociaż nie znaleźliśmy przy tej sposobności żadnych skarbów, prócz dwunastu czekoladek, przygoda była ciekawa, więc ją wam opowiem.
Ulubionym miejscem naszych zabaw był park Greenwich20. Niestety, znajduje się dosyć daleko. Wolelibyśmy oczywiście, ażeby był bliżej, ale zdaje się, że byłoby trudno przeprowadzić go pod nasz dom.
Czasami Eliza pakuje nam do koszyka butersznyty21 i owoce i wybieramy się na cały dzień do parku. Eliza chętnie to robi, bo nie gotuje wtedy obiadu.
Czasem, niby od niechcenia, mówi nam:
– Zrobiłam doskonały pasztet na zimno. Możecie pójść do parku albo zjeść w domu. Pogoda prześliczna.
Eliza daje nam kubek. Dziewczęta czerpią nim wodę, ale ja piję wprost ze strumienia. Podstawiam głowę, a woda sama płynie mi do ust. To jest najlepszy, wypróbowany sposób. Dick i H. O. piją tak samo. Tylko Noel pije z kubka i mówi, że jest to zaczarowany złoty puchar króla karzełków.
Dzień, w którym się zjawiła (albo zdarzyła) księżniczka, był jednym z ostatnich pięknych dni wrześniowych.
Spacerowaliśmy długo, wreszcie położyliśmy się na trawie, ażeby odpocząć nieco. Dick zaproponował zabawę w małpy amerykańskie, ale przypomnieliśmy sobie w samą porę, że ogrodnik nawymyślał nam ostatnio za skakanie po drzewach. Więc urządziliśmy sobie wielkie polowanie na śniadanie. Zjedliśmy wszystko dokumentnie, po czym wykopaliśmy dół pod drzewem i schowaliśmy papiery i skórki od pomarańczy.
– Widzę zaczarowanego, białego niedźwiedzia – szepnęła Ala tajemniczo – chodźmy jego śladem…
– Ja będę niedźwiedziem – zawołał Noel i skrył się w krzakach. Pobiegliśmy za nim w głąb parku i rozpoczęła się zabawa. Chwilami znikał nam w zaroślach, to znów ukazywał się, a myśmy ścigali go, dążąc jego śladem.
– Gdy go złapiemy, zacznie się walka – rzekł Oswald – ja będę królem portugalskim na Morzu Śródziemnym!
– A ja rycerzem Waligórą – zawołał Dick.
– A ja Amazonką22 – powiedziała Dora (ona jedna nie przestaje być kobietą nawet w zabawie!).
– A ja będę piętnastoletnim kapitanem23 – zawołała Ala.
– A ja Robinsonem24 – krzyknął H. O.
– Cicho… – szepnęła Ala. – Spójrzcie na prawo. Ukazuje się białe futro potwora.
Pobiegliśmy
20
21
22
23
24