Ogniem i mieczem, tom drugi. Генрик СенкевичЧитать онлайн книгу.
idzie. My już z wami, bat'ku178, o tym mówili; ale czemu nam ginąć?
– Ne zderżymo179. Innemu by zdzierżyli, Jaremie nie. Mołojcy się jego boją.
– A ja się jego nie boję, ja mu pułk w Wasiłówce na Zadnieprzu wyciął.
– Wiem ja to, że ty się jego nie boisz. Twoja sława kozacka, mołojecka, warta jego kniaziowej, ale ja mu bitwy dać nie mogę, bo mołojcy nie zechcą… Przypomnij, co na radzie mówili, jako się na mnie do szabel i kiścieni180 rzucali, że ich na rzeź chcę prowadzić.
– To idźmy do Chmiela, tam zażyjemy krwi i zdobyczy.
– Mówią, że Chmiel już od regimentarzy pobit.
– Temu ja nie wierzę, ojcze Maksymie. Chmiel lis, bez Tatarów nie uderzy na Lachów.
– Tak i ja myślę, ale trzeba wiedzieć. Wtedy by my wrażego181 Jaremę obeszli i z Chmielem się połączyli, ale trzeba wiedzieć! Ot, żeby się kto Jaremy nie bał, a z podjazdem poszedł i języka porwał, ja by mu czapkę czerwonych złotych nasypał.
– Ja pójdę, ojcze Maksymie, nie czerwonych szukać, ale sławy kozackiej, mołojeckiej!
– Ty drugi po mnie ataman, a ty chcesz iść? Będziesz ty jeszcze pierwszym atamanem nad Kozakami, nad dobrymi mołojcami, bo ty się Jaremy nie boisz. Idźże ty, sokole, a potem, czego chcesz, żądaj. No, ja ci powiem: żeby ty nie poszedł, to ja by poszedł sam, ale mnie nie można.
– Nie można, bo jakbyście wy, ojcze, wyszli, tak by mołojcy krzyknęli, że hołowu spasajete182, i rozlecieliby się na cały świat; a jak ja pójdę, tak im serca przybędzie.
– A siła183 komunika184 ci dać?
– Nie wezmę ja dużo, z małą watahą łatwiej się ukryć i podejść… ale z pięciuset dobrych mołojców dajcie, a już moja głowa, że wam języków przywiozę, i nie pocztowych185, ale towarzyszów186, od których się wszystkiego dowiecie.
– Jedźże zaraz. Z Kamieńca już z dział biją na radość i na spasenie Lacham187, a na pohybel188 nam, niewinnym.
Bohun odszedł i zaraz jął gotować się do drogi. Mołojcy jego, jako nieodmiennie bywało w takich okazjach, pili na zabój, „nim śmierć-matka przytuli”, on zaś pił z nimi, aż parskał gorzałką, szalał, hulał, następnie kazał beczkę dziegciu189 zatoczyć i jak był w altembasach190 i sajetach191, rzucił się w nią we wszystkim, zanurzył się raz, drugi, wraz z głową – i wykrzyknął:
– Czarny ja teraz jako noc-matka, lackie192 oczy nie dojrzą!
I wytarzawszy się na perskich kobiercach zdobycznych, skoczył na koń i pojechał, i za nim poczłapali śród pomroki nocnej wierni mołojcy przeprowadzani okrzykiem:
– Na sławu! Na szczastie193!
Tymczasem pan Skrzetuski dotarł już do Jarmoliniec194; tam trafiwszy na opór, sprawił krwawy chrzest mieszczanom i zapowiedziawszy, że nazajutrz kniaź Jarema nadejdzie, dał odpoczynek strudzonym koniom i żołnierzom.
Po czym zebrawszy na naradę towarzyszów195 rzekł im:
– Dotąd Bóg nam szczęści. Miarkuję też po terrorze, jaki chłopstwo ogarnia, iż zgoła mają nas za przednią straż książęcą i wierzą, że cała potęga idzie za nami. Ale musimy pomyśleć, aby się zaś nie obaczyli widząc, iż jedna kupa wszędzie chodzi.
– A długoż my tak będziem chodzić? – spytał pan Zagłoba.
– Póki o Krzywonosie nie będziem wiedzieć, co postanowił.
– Ba, to i na bitwę może do obozu nie zdążymy.
– Być to może… – odrzekł pan Skrzetuski.
– Mości panie, wielcem z tego nierad – rzekł szlachcic. – Zaprawiło się trocha ręce na hultajstwie pod Konstantynowem196, zdobyło się tam coś na nich. Ale to psu mucha!… palce świerzbią…
– Może tu waszeć więcej bitew zażyjesz, niż sam myślisz – odparł poważnie pan Skrzetuski.
– O! a to quo modo197? – pytał dość niespokojnie Zagłoba.
– Bo lada dzień możem się natknąć na nieprzyjaciela, a choć nie po to tu jesteśmy, by mu orężem drogę zagradzać, przecie wypadnie się bronić. Ale wracam do materii: trzeba nam więcej kraju zająć, aby w kilku miejscach na raz o nas wiedziano, tu i owdzie opornych wyciąć, by się groza rozniosła, a wszędy wieści puszczać; dlatego mniemam, iż wypadnie nam się rozdzielić.
– Tak i ja mniemam – rzecze Wołodyjowski – będziem im się w oczach mnożyć, i ci, co uciekną do Krzywonosa, o krociach będą gadali.
– Mości poruczniku, waszmość tu wodzem, tedy rozporządź – rzekł Podbipięta.
– Pójdę ja na Zinków198 ku Sołodkowcom, a jak będę mógł, to dalej – mówił Skrzetuski. – Waćpan, mości namiestniku Podbipięto, idź prosto na dół ku Tatarzyskom; ty, Michale, podejdź pod Kupin199, a pan Zagłoba dotrze do Zbrucza200 koło Satanowa201.
– Ja? – rzecze pan Zagłoba.
– Tak jest. Waćpan człowiek przemyślny i pełen fortelów; myślałem, że chętnie podejmiesz się tej imprezy, ale jeśli nie, to czwarty oddział weźmie Kosmacz, wachmistrz.
– Weźmie, ale pod moją komendą! – zawołał Zagłoba, którego nagle olśniła myśl, iż będzie wodzem osobnego oddziału. – Jeślim się pytał dlaczego, to, że mi się żal było z wami rozłączać.
– Czy jeno masz waćpan eksperiencję202 w rzeczach wojskowych? – spytał Wołodyjowski.
– Czy mam eksperiencję? Jeszcze żaden bocian nie myślał o tym, aby z waści prezent ojcu i matce zrobić, gdym ja już większe podjazdy, jako ten cały jest, wodził. Wiek życia w wojsku przesłużyłem i dotąd bym służył, gdyby nie to, że jak mnie raz spleśniały suchar w brzuchu stanął, to mi trzy lata siedział. Musiałem za bezoarem203 do Galaty204 jeździć, o której peregrynacji205 szczegółowo waćpanom w swoim czasie opowiem, gdyż; teraz pilno mi w drogę.
– Jedź więc waćpan, a wieści przed sobą puszczaj, że Chmielnicki już pobit i że książę Płoskirów206 już minął – rzekł pan Skrzetuski. – Lada jakiego języka nie bierz, ale gdybyś napotkał podjazdy spod Kamieńca, to staraj się
178
179
180
181
182
183
184
185
186
187
188
189
190
191
192
193
194
195
196
197
198
199
200
201
202
203
204
205
206