Hrabina Cosel. Józef Ignacy KraszewskiЧитать онлайн книгу.
a my…
– Ofiarami ich jesteśmy…
– Nie! ja nie będę, ja nie chcę być ofiarą – przerwała Hoymowa – uspokój się pani, jam tak dumna, że nędzę raczéj zniosę niż upokorzenie…
Teschen spojrzała na nią, popatrzała długo i westchnęła.
– Nie będziesz ty, będzie druga: godzina moja wybiła… lecz choć ty, choć jedna jeśli masz siłę, zaklinam pomścij nas wszystkie, odepchnij, rzuć im wzgardą w oczy. To woła o pomstę do Boga… Zarzuciła kwef na oczy, podała rękę w milczeniu. – Jesteś ostrzeżoną, broń się… – Biegła ku drzwiom z pośpiechem, a Hoymowa stała jeszcze słowa wyrzec niemogąc… Zjawisko znikło.
Na wschodach czekał na nią ten co ją wprowadził. Szybko posunęła się ku lektyce, gdy zapuszczając zasłonę w oknie jéj, ujrzała bladą twarz młodego wojskowego, który drżący i niespokojny w nią się wpatrywał.
Twarz młodego oficera była piękną i arystokratyczną, pełną wyrazu, męztwa i energii; lecz w téj chwili zgroza i ból ją zmieniały. Zdawał się oczom swoim nie wierzyć… Mimo dwóch tragarzów, którzy już lektykę podnosić mieli od ziemi, zbliżył się do okna.
– Księżna Urszulo – zawołał wzruszony – mamże oczom mym wierzyć, jestże to podobna? Wasże to widzę ukradkiem wyrywającą się na jakąś schadzkę zapewne… Mówcie, zaklinam, całą prawdę mi powiedzcie, abym natychmiast siadł na koń i więcéj nie wrócił, księżno! pani! Ja szaleję z miłości dla was… a wy…
Zakrył oczy…
– Wy szalejecie, to prawda! – popędliwie przerwała księżna, – szalejecie tak żeście ślepi, bo mogliście widzieć, że wychodzę od Hoyma, w którym się przecie zakochać nie mogłam.
Pochwyciła go za rękę.
– Chodź przy mnie, chodź ze mną, nie puszczę cię aż się wytłumaczę; nie chcę abyś i książe mnie w téj chwili opuścił i obwinił… toby już było nadto! tegobym już przeżyć nie mogła.
Piękne, załzawione oczy księżnéj zwrócone ku młodzieńcowi, którego rękę pochwyciła, mówiły tyle, iż smutek znikł z jego twarzy, która rozpromieniała.
Pobiegł więc posłuszny za lektyką aż do pałacu, u wschodów podał rękę księżnie i razem weszli na pokoje. Znużona i złamana chwytając się za głowę, księżna padła na kanapkę, rozkazując towarzyszącemu jéj, aby siadł przy niéj.
– Widzisz mnie książe w gniewie i oburzeniu! wracam od téj… od téj, którą tu sprowadzili szkaradni nieprzyjaciele moi, aby króla zająć czémś nowém, aby mnie wygnać, aby mój wpływ obalić. Słyszałeś już o Hoymowéj?
– Nie słyszałem, – odparł młody książe (którym był Ludwik Würtembergski) – nie słyszałem nic nad śmiechy z biednego Hoyma, którego spojono na to, aby go zmusić do pokazania żony…
– Tak, umiano obudzić ciekawość w Auguście, osnuto intrygę, – poczęła księżna ożywiając się coraz bardziéj. – Widziałam ją, jest piękną… jest niebezpieczną, może być dwa dni królową…
– A! tém lepiéj! tém lepiéj! – porywając się z siedzenia zawołał książe Ludwik – pani będziesz wolną…
Teschen rzuciła nań okiem badawczém, młody chłopak zarumienił się, nastąpiła chwila milczenia. Podała mu rękę, którą on pochwycił i ucałował z zapałem. Trzymał ją jeszcze przy ustach, gdy z drugiego pokoju ze śmiechem suchym, przykrym, złym… wpadła klaszcząc w ręce osóbka mała, nie piękna, nieco do księżnéj podobna, chociaż o wiele od niéj brzydsza…
Wiek trudno było z twarzy rozpoznać, mogła zarówno mieć lat dwadzieścia kilka i o dziesięć więcéj. Znać z niéj było że nigdy świeżą nie była i mogła się téż do późna nie zestarzeć. Nosiła jednę z tych twarzy, co są staremi w dzieciństwie i niby młodemi w starości. Szare jéj oczki, złe, szpiegujące, ostre, kręciły się i biegały, usta miała pełne szyderstwa, każdy rys zdradzał ruchliwą gorączkową kwoczkę i nieznośną intrygantkę. Strój nadzwyczaj staranny i pstry, obmyślany był tak aby jedyną piękność jéj podnosił: figurkę zgrabną i w pasie przeciętą, nóżkę maleńką i kibić zręczną. Żwawo okręciła się na trzewiczku ku księżnie, klaskając w dłonie w chwili gdy zawstydzony książę Würtembergski usta od ręki odrywał.
– Bravi! bravissimi, ale niechże ja nie przeszkadzam – krzyknęła ostrym głosem Baronowa Glasenapp – nous sommes en famille, niema się co mnie wstydzić. Siostrunia, bardzo słusznie rejteradę sobie zabezpiecza wojskową osłoną… bo… bo podobno zbliżamy się do chwili, w któréj przyjdzie rejterować z serca króla i dworu!! Dobry wódz zawsze sobie zapewnia drogę do odwrotu…
Mała ta zwinna pani, niecierpiana od całego dworu, który roznoszonemi plotkami starała się kłócić i różnić, była Stolnikówna litewska, panna Bokunówna, rodzona siostra Lubomirskiéj, żona (natenczas) barona Glasenapp’a, ale tylko z imienia, gdyż w czułych była stosunkach ze sławnym Schulenburgiem.
– Z kochaną siostrunią bardzośmy się dawno nie widziały, – rzekła papląc pospiesznie – ale w chwili niebezpieczeństwa zjawiam się zawsze, tak i teraz… Słyszałaś Teschen, – dodała śmiejąc się złośliwie, – sprowadzili Hoymowę… Ja ją widziałam raz… wprzód nim król nadjechał, gdy była w Dreznie i przepowiedziałam naówczas, że jak Helena trojańska komuś będzie nieszczęścia przyczyną… Piękna jak anioł, brunetka, co dla blondynek jak Teschen, zawsze najniebezpieczniejsze… żywa, dowcipna, zła, dumna… a nosi się jak królowa! Wasze panowanie skończone…
Rozśmiała się głośno…
– Ale ty do książęcych tytułów masz okrutne szczęście, – poczęła nie dając nikomu przemówić słowa. – No! ja… ja ledwie mogłam z biedą złapać chudego pomorskiego barona, a ty miałaś Lubomirskiego, masz Teschen i już na zapas starasz się o Würtembergskiego…
Młody chłopak stał zarumieniony i gniewny, Teschen spuściła oczy, ale cicho przez zęby szepnęła:
– Znalazłabym jeszcze czwartego, gdybym tylko chciała.
– Jeśli chcesz ja ci jego imię na ucho powiem, – przerwała zrywając się i biegnąc do siostry baronowa. Przyłożyła obie dłonie do ust i rzuciła jéj w ucho:
– Książę Aleksander Sobieski, nie prawdaż? ale ten się nie ożeni!! a Ludwiczek gotów, staraj się go zatrzymać.
Ze wstrętem odwróciła się księżna Teschen od siostry, która przeglądając się w zwierciadłach, biegała już po pokoju.., oczyma śledząc dwie istoty, którym rozmowę z taką złośliwością podsłuchaną, przerwała.
– Jeśli Teschen będzie miała rozum – rzekła – może jeszcze z tego przesilenia wyjść zwycięzko. Hoymowa prostaczka zrazi króla… spodoba mu się z twarzy, ale dumą go odepchnie; po niéj Teschen znowu wyda się miłą i dobrą… Cóż robić, fantazyom króla trzeba umiéć przebaczać! Ci ludzie mają troski nadludzkie i nadludzkie przywileje… Przykro mi tylko – mówiła ciągle nieprzestając – że cię tak wszyscy już wzięli na zęby, że hrabina Reuss i Hülchen już nowemu bóstwu składają ofiary, że Fürstemberg, a nawet szwagierek Vitzthum akcyzie gotowi złote rogi przyprawić… Biedny Hoym!! jeśli go żona porzuci, doprawdy, gdyby nie pewne obowiązki, poszłabym za niego aby mu osłodzić wdowieństwo… Ale rozpustnik stary ani mnie, ani żadnéj nie zechce…
W tém miejscu nieutamowanéj gadaniny baronowéj Glasenapp,