Król chłopów. Józef Ignacy KraszewskiЧитать онлайн книгу.
spełniał.
Wszyscy go szanowali, ale mało kto się nie obawiał. Czasem i biskupowi bywał niedogodny, bo ustępstw żadnych nie rozumiał. W sprawie bożej gotów był iść przebojem, nie zważając na nic.
Sama jego powierzchowność budziła trwogę. Żółty, wychudły, asceta na modlitwach i karceniu ciała, przedwcześnie zestarzały, wzrok miał ostry, przenikający, głos suchy i niemiły, ruchy gwałtowne. Cnota w nim przechodziła w namiętność, nabożeństwo w passję. Na kazalnicy niemal szalony zapał go ożywiał.
Przez Grzymalankę, matkę swą, spokrewnionym był z Neorżą, którego wujem zwał, i widywał go dosyć często.
Dwór Neorży drewniany i niepokaźny stał na Okolu. Siedział w nim odźwierny jeden, baba i dworzanin stary, gdy pana nie było. Kilka izb składały mieszkanie opuszczone, zaniedbane, które przecież jedną izbę większą miało, aby było gdzie ludzi przyjmować.
Chciwy i skąpy Neorża, nie często ich u siebie miewał, i nie bardzo się doń kwapili, bo nie po pańsku przyjmował, choćby go było na to stało. Jadł sam i pił dużo, często, żarłocznie, lecz bez wyboru… Najprostsze potrawy, kwaśne piwo, wszystko mu było dobre… Gdy nikogo w domu nie miał, co dla czeladzi gotowano jadał, nie przebierając, byle mu największą misę zastawiono.
W kilka dni po bytności króla u Wiaducha, gdy konie mu wypędzone z Wieliczki parobek przyprowadził, a dowiedział się, że król gniewny nietylko je wygnać kazał, ale się na niego odgrażał, i na oczy go do siebie nie kazał puszczać, Neorża wpadł w złość okrutną…
Nie było jej na kim spędzić, a nawet i przed kim się z nią wylać, bo sam się został. Ludzie dowiedziawszy się o głośnej niełasce królewskiej, stronili od niego, jak to zwykle bywa.
Nie znalazł się nikt przez cały dzień aż do wieczora, gdy podsędzia Sandomirski Jaśko, grochem zwany, przywlókł się już o mroku.
Jaśko Groch także do malkontentów należał. Jako prawnik, był to samouk, który mało co nauki przy szkole u P. Marji w Krakowie liznąwszy, naprzód skryptorem był przy sądzie, potem wdrożywszy się w prawo, wyszedł, gdy innego nie było, na Podsędzię.
Im mniej umiał, tem się dumniej z tą odrobiną nosił i cenił do zbytku…
Chytry, chciwy jak Neorża, biedny przytem, słynął z tego Jaśko Groch, że najlepiej w sądzie z win, groszy i różnych opłat korzystać umiał. Ludzie się nań skarżyli, nie zważał na to.
On też na cały świat stękał, a szczególniej na to, iż tak małym był dotąd, gdy się czuł najwyższych miejsc godnym.
Neorża zobaczywszy w progu długiego tego i jak kij wyprostowanego Grocha, natychmiast wybuchnął.
– Wiesz! wiesz! – począł wołać niewyraźnie i bełkocząc, bo język miał tłusty. – Wiesz ty! czegośmy to doczekali? Króla chłopów! a tak! Dla nich on jak ojciec rodzony, dla nas, ziemian starych, kat, tyran…
– Patrzajże, dodał, mnie, ziemianinowi staremu, Toporowi, mizernych parę koni nie wolno było żydowi łotrowi na wypas dać w Wieliczce! Kazał natychmiast szkapy… precz!.. Hę? co mówisz na to?
Czekał na odpowiedź, lecz Groch tylko gębą wywracał.
– Do mojego kmiecia, tego obwiesia Wiaducha, jeździ król w goście… a mnie na zamek nie puszczają? Rozumiesz ty to?
Groch się zebrał na krótką odpowiedź.
– Tak u nas wszystko…
– Co on to sobie myśli, ten król? – zawrzał Neorża – że z nami, rycerstwem i ziemiany, jak z niewolnikami będzie postępował…
Przechadzając się po izbie, sapał mocno Neorża… Groch tymczasem rozglądał się po pustce. Nie był on tak chciwym jadła i napoju jak gospodarz domu, ale – rad jednak bywał przyjęciu, bo go od zapłaty za strawę i napitek uwalniało.
Neorżę też gniew wewnątrz palił… klasnął i odartemu parobczakowi piwa kazał utoczyć. Przyniesiono cynowy dzban i kubki gliniane. Siedli do cienkusza. Neorża sapał, Groch stękał.
Tamtemu ciągle jedno na usta wracało – konie wypędzone z Wieliczki…
Podsędzia dzielił jego oburzenie.
Po drugim kubku cicho począł:
– Pewnie, że się wam krzywda stała… Wasze konie króla by nie objadły, ale to jeszcze nic… Gorsze się zwiastują rzeczy. Kamień na kamieniu nie zostanie.
– Hę? – spytał Neorża zdumiony – gdzie?
– Jak te ziemie długie i szerokie, oni tu wszystko poprzerabiają…
– Kto?
– A no, Suchywilk i król – odparł cicho Groch, który i skarżyć się chciał, i podsłuchanym się być obawiał.
Neorża zdumiał się mocno.
– Co? co? gadaj! wyjąknął pochylając się ku niemu.
– Nic nie wiecie?
Gospodarz ramionami ruszył i kubek wychylił.
– Suchywilk gdzieś za górami nauczył się takich rzeczy, które na naszej ziemi nigdy nie rosły. Chce nam tu sadzić winnice, kiedy u nas proste drzewa marzną. Prawo! prawo, słyszę, dali wszędy spisywać… i co były różne obyczaje w ziemiach różnych od wiek wieków, chcą wszędzie jedne zaprowadzić, jak z igły nowe…
Neorży od słuchania oczy rosły, nie dobrze rozumiał.
– Co? co? – bąkał po cichu.
– Teraz my, sędziowie – ciągnął w piersi się palcem uderzając Groch – my, widzimy, słuchamy, ważymy i sądzimy według sumienia… otóż nie! to się im nie podoba… każą nam sądzić wedle jednego prawa pisanego!
Rozśmiał się szydersko.
– Ale to nie może być! – zawołał Neorża oburzony…
– A król tego chce, bo mu Suchywilk nagadał, że tak jest gdzieindziej na świecie…
Smiał się gorzko Podsędzia.
– Hej! hej! – dodał – pilnujcie się panowie ziemianie! pilnujcie! Co dziś na nas sędziów przyszło, jutro na was. Stary obyczaj wszystek rzucą pod nogi i podepczą, a po swojemu wystroją to królestwo na węgierski czy na czeski sposób…
Neorża zamilkł z grozy i oburzenia.
– Mało, że nas, sędziów, zgniecie i niewolnikami prawa zrobi – mówił Groch. – Słychać ze wszechstron… tylko wywracanie i przerabianie…
Jakie zdrowe były nasze dwory drewniane… hę! król wszystko murować każe… a w murze mieszkać, to śmierć! Chce nas wygubić.
Sól nam pan Bóg dał dla wszystkich. Dawniej człeczyna jej za co miał, za to sobie dostał w Wieliczce, teraz… ho! nastały rachunki, żydzi karbują każdą miarkę i wpisują do regestru…
– A moje szkapy precz z Wieliczki! – wyjęknął zbolały Neorża. – Ot co… ot co!!
Ziemianinom i rycerstwu – począł bełkotać – król krzyw… oni mu nie w smak… dla chłopów i dla żydów serce ma tylko…
Lewko ten z Wieliczki, co moje konie bestja zdradził, i monetę trzyma, i sól trzyma, i co powie to święte… Mojego kmiecia, zbója chytrego, król po ramieniu klepie… a my… co my?! co my?
– Skończenie świata! – rzekł Groch – patrząc na dno kubka, w którym już nic nie było.
Wtem w progu zjawił się ks. Marcin Baryczka, który pono chwilę tu już stał, nim go postrzeżono…
Groch, który dla duchownych był z niezmiernem poszanowaniem