Romanowa. Eliza OrzeszkowaЧитать онлайн книгу.
młody robotnik brał żwawy i długotrwający udział w jakiejś dokonywającej się w mieście mularskiej robocie, Żużuk miał pozór najszczęśliwszego pod słońcem psa. Wybornie snać żywiony i czule pieszczony, spokojnie wylegiwał się u stóp rusztowania i wesoło potem, ze sprężystemi skoki i zuchwałem szczekaniem, biegł ulicami miasta, ślad w ślad za powracającym od roboty wysokim, zgrabnym chłopcem, w białym fartuchu i czapce ubielonej wapnem, a zawsze z fantazyą, więc krzywo trochę włożonej na czarne włosy. W tych porach, w których Żużuk doświadczał niezmąconego dobrobytu i szczęścia, szczęśliwą też bywała i kobieta owa, która we wczesnej i porannej godzinie, z ciężkim koszem na ramieniu, oddawała się przed wznoszoną kamienicą niewypowiedzianie błogim kontemplacyom. Zamieniwszy kilka słów z synem i pogłaskawszy Żużuka, odchodziła krokiem tak żwawym i sprężystym, jak gdyby miała lat dwadzieścia. Tu i owdzie zatrzymywały ją znajome jej kobiety, kucharki, tak jak ona, albo żony ubogich mieszczan, rzemieślników. Wtedy, na chodniku albo pośród rynku, słychać było rozhowory głośne, śród których głos Romanowej brzmiał wesołością rubaszną i gadatliwą. Śmiała się i rozmachiwała rękoma.
– Jak Boga kocham, – dowodziła – najlepszy z niego w całem mieście robotnik! Chlewiński, kiedy zaczyna co budować, ledwie go po rękach nie całuje, żeby do niego, nie zaś do kogo innego szedł na robotę. Co drugi przez cały dzień robi, to on w dwie godziny, jak za siebie, zarzuci. W ojca wrodził się. Silny taki, że strach i robota mu pali się w ręku. Za zwierzętami tak samo jak ojciec przepada i taki zupełnie ojcowska natura… dalibóg… ojcowska…
Jejmość chuda i żółta, wielką chustką okryta, piskliwym głosem odpowiadała:
– Daj Boże! pani Romanowa! daj Boże! Tylko, że podobno nieboszczyk wódki nie znał…
Romanowa czuła się tem napomknięciem kumy niemile dotkniętą.
– I on tak samo znać jej nie będzie, – wołała – jak Boga kocham! nie będzie! Już miesiąc minął, jak do ust nie wziął… pracuje… Chlewiński płaci mu po rublu na dzień… Czy to żarty? Pieniądze te, mnie do schowania oddaje… – „Mama – mówi – mnie piękny tużurek kupi i palto… a potem jeszcze i zegarek srebrny… będę sobie ubierał się jak pan!” – Ot, zobaczycie, pani Wincentowo, że on o swoich pieniądzach prędko wiedzieć nie będzie… Wzbogaci się strasznie, pierwszym majstrem w Ongrodzie zostanie… Jak Chlewiński, własne domy będzie miał…
– Daj Boże! daj Boże! – piskliwym głosem powtarzała kuma, a złośliwie uśmiechała się. Ona, której mąż, garncarz, pijakiem był, wiedziała dobrze, co o tych wielkich nadziejach Romanowej mniemać należało.
Конец ознакомительного фрагмента.
Текст предоставлен ООО «ЛитРес».
Прочитайте эту книгу целиком, купив полную легальную версию на ЛитРес.
Безопасно оплатить книгу можно банковской картой Visa, MasterCard, Maestro, со счета мобильного телефона, с платежного терминала, в салоне МТС или Связной, через PayPal, WebMoney, Яндекс.Деньги, QIWI Кошелек, бонусными картами или другим удобным Вам способом.